Nie podoba mi się taka interpretacja wyborów samorządowych, jaka wylewa się na nas, winowajców odpowiedzialnych za ich rezultaty, z ekranów telewizyjnych, głośników radiowych i papieru gazetowego. Jest to interpretacja rzeźnicka. Po prostu podział tuszy wyborczej. Szynka przednia dla Platformy, schab karkowy dla PiS, boczek lewy dla SLD, prawy dla LPR, podroby dla Samoobrony, a żeberka na zupę dla PSL. A gdzie móżdżek? Móżdżek po polsku, czyli z jajami został skreślony z karty.
My, obywatele, wstajemy w niedzielę rano, myjemy się (na ogół), idziemy do punktu wyborczego, namyślamy się, stawiamy krzyżyki, a potem siadamy przed telewizorem, żeby się dowiedzieć, która z kilku partii reprezentowanych w Sejmie wygrała te wybory gminne i powiatowe i może triumfować, a pozostałe muszą się tarzać w pyle i prochu z żalu i rozpaczy. Cały nasz akt obywatelski uczestnictwa w kształtowaniu najbliższego otoczenia, sprowadzony jest do udziału w rywalizacji paru tuzinów polityków centralnych.
A co z nami? My byśmy chcieli wiedzieć, czy to my wygraliśmy, czy przegraliśmy, a nie czy przegrało lub wygrało kierownictwo tego lub innego ugrupowania. Tego nam jednak nikt powiedzieć nie może, to się dopiero okaże w praniu. Niestety, kiedy nasze najbliższe otoczenie zostanie zaniedbane, zaśmiecone, ponure i brudne, fundusze gminne czy powiatowe zmarnowane lub rozkradzione, żaden z przywódców partyjnych nie wyjdzie na trybunę, nie walnie się w piersi i nie powie - to moja wina. Wygrałem wybory i zawiodłem. Jeśli w ogóle coś powie, to najwyżej, że jego zawiedziono. Pokaże palcem winnych i będzie udawał, że nie ma z nimi nic wspólnego. Okaże się wtedy, że to jego oszukano i okradziono, a nie nas. Będzie szukał współczucia.
Polskę po wyborach samorządowych rozdzielono, jak tuszę na haku rzeźnickim między kilka ugrupowań. Jedne dostały połeć, inne okrawki. Ale proszę bardzo, przyznajecie się dziś do tych przydziałów, to weźcie za nie odpowiedzialność na cztery lata. Ale ja wiem, jak będzie- jeśli coś pójdzie w jakimś regionie Polski nie tak, winni będą nie ci, którzy dziś liczą z dumą procenty, tylko my. Będziemy winni, żeśmy fałszywie wybrali. Gdyby u nas było tak, jak we Francji, gdzie można być jednocześnie radnym i posłem, merem miasta i premierem, wybory samorządowe można by interpretować jako plebiscyt popularności. A tak, mamy do czynienia tylko z propagandą, zacierającą właściwy sens tych wyborów. Ja przynajmniej, wybierając wójta nie kierowałem się jego poglądami na wojnę w Iraku, tylko na stosunek do budowy oczyszczalni ścieków.
Inne tematy w dziale Polityka