Jest to zjawisko znane wszystkim uczonym - samo przeprowadzanie eksperymentu wpływa na jego rezultat. W życiu społecznym jest to samo. Weźmy najmniejszą komórkę społeczeństwa, to znaczy nawet nie rodzinę, ale małżeństwo. Jak w filmie Stanisława Bareji "Co mi zrobisz jak mnie złapiesz", którą właśnie przypomniała TVP. Mąż wynajmuje detektywa-amatora, żeby koniecznie przyłapał wierną skądinąd żonę na zdradzie i eksperyment, noszący wszystkie cechy prowokacji kończy się tym, że żona istotnie zdradza męża, ale z detektywem. Nic zresztą nowego, podobną historyjkę znalazłem w przedwojennych opowiadaniach Wiecha.
Podobnie jest z prowokacją dziennikarską, której wszyscy tak gorliwie bronią przed Rzecznikiem Praw Obywatelskich, Januszem Kochanowskim. Poszło o wyrażone przez RPO wątpliwości, czy nagranie ukrytą kamerą przez dziennikarzy TVP rozmów Renaty Beger z Adamem Lipińskim nie przekroczyło dopuszczalnych granic prowokacji dziennikarskiej. Innymi słowy, czy Sekielski z Morozowskim utrwalali rzeczywistość, czy ją współkreowali.
Przekładając historię powstania taśm Begerowej na język komedii filmowej, posłanka Samoobrony w porozumieniu z dziennikarzami udała, że ma zamiar zdradzić Andrzeja Leppera, ale nie za darmo. Obsadzony bez własnej wiedzy w roli napalonego kochasia Lipiński obiecywał swej bogdance a to futro, a to kolię - byle tylko dopiąć swego, albo - jak o takich sytuacjach mówił Antoni Słonimski - odpiąć swego.
Wszystko razem farsa, gdyby nie to, że nie chodziło o romans, tylko o politykę. W życiu prywatnym wyszydzony kochanek nakładłby detektywom po twarzy. W polityce zrobił się z tego skandal, o którym ponownie będzie głośno przed następnymi wyborami parlamentarnymi. A my, opinia publiczna, czyli plotkujący sąsiedzi, nie wiemy nawet, czy to wszystko odbyło się za wiedzą albo nawet z inicjatywy męża, czyli Leppera. Innymi słowy - nie wiemy też, czy dziennikarze pod łóżkiem reprezentowali nas, opinię, czy może po prostu szefa Samoobrony. Ani w charakterze polityka, ani uwodzicielki Renata Beger nie robi wrażenia osoby samodzielnej.
Prowokacja dziennikarska jest uprawnioną i doskonałą metodą dochodzenia prawdy, jeśli ją tylko ujawnia i wątpliwą, jeśli ją dopiero tworzy. Tylko tyle chciał powiedzieć Janusz Kochanowski. Trochę za mało, bo przemilczał, że prowokujący tak dziennikarze stają się, być może bez własnej wiedzy, narzędziem w ręku męża. Chodzi oczywiście o męża stanu.
Inne tematy w dziale Polityka