-------------------------------------------------------------
-------------------------------------------------------------
W 116-tysięcznym Tarnowie, mieście powiatowym między Krakowem i Rzeszowem, na siedem startujących w ostatnich wyborach partii aż sześć na pierwszym miejscu na liście wyborczej wystawiło tzw. "spadochroniarzy", to jest kandydatów spoza okręgu wyborczego - z Warszawy, Krakowa, Katowic. Nieco wcześniej senatorem był tutaj polityk, który senatorował najpierw w b. województwie piotrkowskim, a później w jeszcze innej części Polski – okręgu Piaseczno-Pruszków-Wołomin.
Polska scena polityczna
„Spadochroniarze” – przekleństwo polskiej demokracji
„Najgłupsza na świecie ordynacja wyborcza” – jak o niej powiedział kiedyś profesor Zbigniew Brzeziński – sprawia, iż po 1989 roku w praktyce partie, a nie obywatele RP wybierają większość parlamentarzystów. Centrale partyjne do Polski powiatowej przywożą w teczkach, by użyć popularnego w PRL-u wyrażenia, kandydatów do Sejmu i Senatu. Piotr Łukasz Andrzejewski, trzeba przyznać uczciwie sympatyczny człowiek, najpierw wszedł do Senatu RP z byłego województwa piotrkowskiego, następnie przywieziono go do leżącego w zupełnie innej części Polski ówczesnego województwa tarnowskiego. Gdy już poznał problemy tego region, przyszło mu kandydować do Senatu znowu z innego okręgu wyborczego Piaseczno-Pruszków-Wołomin.
W ostatnich wyborach parlamentarnych powiatowy już Tarnów został potraktowany – jak zwykle (co trzeba podkreślić) – po macoszemu. Na siedem partii, aż sześć wystawiło na pierwszym miejscu na swych listach wyborczych kandydatów spoza okręgu – z Warszawy, Krakowa, Katowic. Jeden z wybranych tu senatorów pochodzi z metropolii krakowskiej, drugi zaś z przykrakowskiej Wieliczki, która co prawda leży w granicach tarnowskiego okręgu wyborczego, lecz z Tarnowem łączy ją chyba tylko sól sprzedawana w lokalnych sklepach.
Liderzy partyjni zdają sobie doskonale sprawę, iż Polacy nie głosują na osobę, lecz partię i dlatego co cztery lata (lub nawet dwa, jak ostatnio) pozwalają sobie na serwowanie wyborcom Polski powiatowej tych pupilów partyjnych, którzy z powodu tłoku partyjnego nie „załapali” się na pierwsze miejsca w okręgach, gdzie mieszkają. Przez cztery lata wyborcy nie mają pojęcia, kto ich reprezentuje w parlamencie, lecz z powodu swego rodzaju cholesterolu historycznego – gdy nadchodzą kolejne wybory - popełniają ten sam błąd.
Kilka lat temu w tarnowskim okręgu wyborczym wybrany został do Senatu Adam Glapiński z Warszawy (obecnie szef POLKOMTELA), dlatego że występował pod popularnym w tym momencie szyldem. Po czterech latach zasłużył sobie na miano „senatora-widmo”, gdyż w Tarnowie pojawił się tylko na początku kadencji. Mimo tego typu doświadczenia tarnowscy wyborcy ponownie głosowali na „spadochroniarzy”. Jak się okazuje „Polak po szkodzie też głupi”. Od kilkunastu lat mieszkańcy tego regionu narzekają na brak skutecznego lobby parlamentarnego. Trudno się dziwić. Na 11 wybranych teraz parlamentarzystów (9 posłów i 2 senatorów) tarnowianie wybrali sobie aż 8 spoza miasta! W ubiegłorocznych wyborach samorządowych jednym z kandydatów na Prezydenta Tarnowa był mieszkaniec powiatu sądeckiego, co specjalnie nie zbulwersowało ani tarnowian, ani lokalnych mediów!
Obwieszczenie wyborcze - na 7 partii w tarnowskim okręgu wyborczym - 6 na pierwszym miejscu wystawiło spadochroniarzy
Pociąg do głosowania na partię, a nie osobę, sprawić może, iż kiedyś na przykład prezydentem Krakowa zostanie mieszkaniec Wysp Salomona lub Górnej Wolty, jeśli tylko poprze go wystarczająco popularna w danym momencie partia. Można przypuszczać, iż do parlamentu wszedłby nawet główny bohater „Milczenia owiec”, gdyby na pierwszym miejscu na swej liście wyborczej umieściła go jakaś partia, która jest teraz na tak zwanym topie.
Partie testują (z powodzeniem) także inną technikę wpuszczania w maliny wyborców. Odpowiedni (popularny) szyld partyjny miksowany jest z fenomenem popularności, jaką już cieszy się kandydat do parlamentu w zupełnie innej dziedzinie niż polityka. Jak pokazują przykłady gwóch „gwiazd” Big Brothera, Polacy nie mają nic przeciwko temu, by w parlamencie reprezentował ich strażnik miejski czy bokserka. Ciekawe czy myszka Mickey weszłaby do Sejmu, gdyby startowała z pierwszego miejsca na liście jakiejś popularnej partii?
Dlaczego ławka rezerwowych jest polskim problem numer dwa?
Obok alogicznej ordynacji wyborczej, która pozbawia obywatela 50% praw wyborczych (Polak nie może skutecznie być wybieranym do parlamentu, gdyż jedynie partia może podjąć decyzję w tej sprawie), drugim kluczowym problemem polskiej demokracji-inaczej jest coś, co można określić mianem krótka ławka rezerwowych. Ostatnie lata pokazują, iż żadne środowisko polityczne w Polsce nie dysponuje wystarczającą ilością w miarę kompetentnych ludzi, którymi można by obsadzić strategiczne stanowiska w naszym kraju.
W każdej partii funkcjonuje mechanizm eliminujący ludzi inteligentniejszych od członków władz partyjnych. Gdy dana partia dochodzi do władzy, okazuje się, że nie ma tylu zaufanych ludzi, by nimi obsadzić ważne stanowiska w państwie. Jednocześnie partie alergicznie reagują na angażowanie ludzi spoza swego układu i to nawet wówczas, gdy są to ludzie wybitni w danej dziedzinie. Podobne zjawisko obserwujemy w Warszawie, Białymstoku czy Kłaju. Istotne posady stają się łupem ludzi związanych z daną partią, lecz niekompetentnych. Często są to osoby o ilorazie inteligencji porównywalnym z tym Władysława Gomułki. Powoduje to paraliż zarówno najważniejszych instytucji państwowych, jak i gminnych domów kultury czy zakładów oczyszczania miasta, gdzie prezesami, dyrektorami, kierownikami zostają „zawodowcy”, to znaczy ludzie po zawodówkach lub z dyplomami wyższych uczelni, lecz niewystarczająco pofałdowaną korą mózgową.
W ciągu ostatnich kilkunastu lat okazało się, że wszystkie partie, które sprawowały w Polsce w władzę, dysponują zbyt krótkimi ławkami rezerwowych (lecz dobrych „zawodników”), którymi można by obsadzić ważne stanowiska. Dlatego posiłkują się amatorami, którzy na boisku czy ringu zawodowym wypadają blado, by użyć eufemizmu.
Niedawno człowiek, który był profesorem na kilku zachodnich uczelniach założył się ze swoim przyjacielem, że wygra konkurs na dyrektora jednej z gminnych instytucji, (ogłoszony przez jedną z gmin w Polsce południowej). Przegrał zakład i butelkę dobrej whisky. Konkurs ów wygrała osoba z lokalnego układu, która – nawiasem mówiąc – została zwolniona po kilku tygodniach z powodu braku stosownych kompetencji. Pewien młodzieniec (a nie jest to dowcip, lecz prawdziwa historia!) starając się o pracę, wysyłał ze swoim c.v. zaświadczenie o wyjątkowo wysokim ilorazie inteligencji. Nikt nie chciał go zatrudnić. Gdy po raz pierwszy wystał swoje podanie o pracę bez wspomnianego zaświadczenia, natychmiast został zatrudniony.
Znam z autopsji przypadek pewnej partii, której szef w mieście powiatowym przyjmował w jej szeregi tylko kandydatów bez matury, gdyż sam nie miał wyższego wykształcenia. To także nie jest anegdota, lecz prawdziwa historia.
Wszystkie dotychczasowe próby uprofesjonalnienia instytucji państwowych i gminnych kończą się niepowodzeniem. Pewien lider partyjny przekonywał latami, iż jego formacja nie może pozwolić sobie na rekomendowanie na ważne stanowiska ludzi niekompetentnych. Zachęcał nawet do tworzenia banku danych ludzi wyjątkowo dobrze wykształconych. Gdy formacja ta doszła do władzy, lider mówił wprawdzie cały czas to samo, lecz praktyka pokazała, że nie ma nic wspólnego z teorią.
Kiedy będzie miał miejsce w Polsce polityczny sąd ostateczny?
Na tak zwanym Zachodzie często partie rządzące posiłkują się ludźmi z opozycji politycznej. Na przykład były prezydent USA, demokrata Jimmi Carter był często proszony przez rządzącą administrację republikańską o wypełnianie różnych misji dyplomatycznych na całym świecie. W Polsce dotychczasowego przeciwnika politycznego prędzej utopiono by w przysłowiowym kotle piekielnym (którego w przypadku polskiej części piekła nikt nie musi pilnować, gdyż Polacy pilnują się sami), niż skorzystano by z jego pomocy i to nawet wtedy, gdy wiadomo, że jest wybitnym fachowcem w jakiejś dziedzinie.
Jeżeli w Polsce nie zostanie zmieniona ordynacja wyborcza i nie zostaną wprowadzone w życie mechanizmy – jeśli nie eliminujące – to przynajmniej ograniczające obsadzanie ważnych stanowisk miernotami, nasze państwo nie będzie w stanie nadążać za rozwojem innych tak zwanych państw cywilizowanych.
_________________________________________________ w czasie mojego wykładu w Chicago w lutym 2009 _________________________________________________ _________________________________________________ patrz: www.marekciesielczyk.com _________________________________________________ dr politologii Uniwersytetu w Monachium, Visiting Professor w University of Illinois w Chicago, pracownik naukowy w Forschungsinstitut fur sowjetische Gegenwart w Bonn, Fellow w European University Institute we Florencji, europejski korespondent Radia WPNA w Chicago, autor pierwszej książki w jęz.polskim nt.KGB, 12 lat radny Rady Miejskiej w Tarnowie, Dyrektor Centrum Polonii w Brniu do 31 marca 2011, Redaktor naczelny pisma i portalu Prawdę mówiąc - www.prawdemowiac.pl _________________________________________________ skopiuj poniższy adres i wklej - jest tu relacja telewizji POLONIA z mojego wykładu w Chicago w lutym 2009: http://vids.myspace.com/index.cfm?fuseaction=vids.individual&VideoID=52245621 _________________________________________________
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka