Wątpliwości pojawiają się już w związku z tematem. Czy jest sens mówić o mężach stanu? Chodzi o liczbę mnogą, skoro doświadczenie podpowiada, że ten rodzaj polityków jest na wymarciu, a zawsze był w znakomitej mniejszości. Niewątpliwie mężem stanu – także dla nas – był gen. Charles de Gaulle, i to niezależnie od zmiennych poglądów w sprawie polskiej. Był nim gen. Władysław Sikorski. W okresie odradzającej się II Rzeczpospolitej standardy męża stanu spełniał marszałek Józef Piłsudski, ale także Ignacy J. Paderewski, Roman Dmowski, Wincenty Witos, Wojciech Korfanty czy Ignacy Daszyński. Znakomicie umieli się różnić, nie zawsze pięknie, lecz jedną cechę istotną mieli wspólną, polska racja stanu była sprawą ich największej troski. Co więcej, potrafili być skuteczni.
Mężem stanu, poza dyskusją, w Europie Środkowo-Wschodniej był ostatni prezydent Czechosłowacji i pierwszy prezydent Czech Vaclav Havel. Czy prezydent Lech Kaczyński był mężem stanu? Świat nieśmiało podpowiada, że tak. Nie jest to tylko pogląd prezydenta Gruzji. Radykalnie odmienne i skrajne odpowiedzi w Polsce świadczą o tym, jak głęboko jesteśmy podzieleni. Można obawiać się, że w odróżnieniu od podziałów, które miały miejsce u zarania II Rzeczpospolitej, jest to podział niszczący możliwości, które zaistniały po 1989 r. Jednoznacznie negatywna ocena poczynań gen. Wojciecha Jaruzelskiego, ale także tych, którym „doradzał” w ramach Rady Bezpieczeństwa Narodowego przed ostatnią wizytą prezydenta Rosji w Warszawie, nie dotyczy wyłącznie samej decyzji ogłoszenia stanu wojennego. Jeśli pominąć tragiczny grudzień 1970 r. na Wybrzeżu, czy inwazję na Czechosłowację, to nasuwa się pytanie: Czy gen. Jaruzelski wykorzystał czas, który był dla reformy? Uwłaszczenie byłej nomenklatury trudno uznać za udane reformy.
Zauważmy tylko, że ustawy reprywatyzacyjnej nie mamy do dziś, tymczasem procesy prywatyzacyjne postępują. Roszczenia byłych właścicieli już są tak duże, że żaden budżet ich nie zrealizuje. Problemy własnościowe na Ziemiach Zachodnich dopełniają w tym zakresie obrazu bałaganu i pogłębiają stan niepewności. Otwarcie na intelektualny potencjał emigracji został w dużym stopniu zaprzepaszczony.
Można odnieść wrażenie, że troska o wizerunek na użytek odbiorcy krajowego jest tym, co dla dzisiejszych polityków jest najważniejsze. A przecież są jeszcze tacy, którzy zawsze i przy każdej okazji chcą zarobić. Problem wyczucia czasu, tak bardzo istotny dla wybitnego polityka, którego można nazwać mężem stanu, przestaje mieć znaczenie. Czy nie tu należy upatrywać przyczyny, dla której znawcy tematu nie tyle mówią o polityce naszych dni, ile o post-polityce? To zjawisko bałwochwalczego uznania dla „teraz i tutaj” ma szerszy kontekst kulturowy i cywilizacyjny. Liczenie się z tym faktem nie może usprawiedliwiać. Czy Polska może sobie na to pozwolić, aby politykę sprowadzić do zabiegów marketingu politycznego? Czy nie mamy już nic poważnego do zrobienia? My nadal tracimy czas niezbędny na pogłębione reformy i tracimy zaufanie sąsiadów.
W polityce liczy się skuteczność, ale słowo „skuteczność” może być różnie rozumiane, także z uwagi na czas, który zawsze należy brać pod uwagę. Czy utrzymanie się przy władzy poparte jedynie sprytem życiowym można nazwać w polityce dobrze pojętą skutecznością? Wielu powie, że tak. Są nawet teorie, które taką odpowiedź próbują uzasadnić. Wydaje się jednak, że takie postawy w polityce niszczą istotę tego, co polityczne, a co dla nas ma wymiar polskiej racji stanu. Taka umiejętność jest cechą konstytutywną celebrytów.
Polscy politycy mają być skuteczni w imię polskiej racji stanu. Co się dzieje, jeśli politykę sprowadzimy do show biznesu? A taka jest dominująca w naszym życiu tendencja. Miejsce mężów stanu zajmują celebryci i ludzie, dla których liczy się wyłącznie pieniądz. Mówi się, że celebrytą jest ten, kto jest znany dlatego, że jest znany. Stąd taka łatwość zmiany poglądów, orientacji politycznej czy przynależności partyjnej. Stąd bierze się także zadziwiająca łatwość w uleganiu rozmaitym odmianom korupcji. Co więcej, trudno już mówić o warunkach, które do tego są niezbędne, aby pojawili mężowie stanu. W systemie demokratycznym pewien poziom odpowiedzialności społecznej i kultury życia codziennego jest niezbędny. Niezbędne są – w liczącej się skali społecznej – prawe charaktery. Inaczej grozi anarchia, która – jak słusznie zauważył Arystoteles – jest matką władzy despotycznej. Stąd wychowywanie do wolności, do odpowiedzialności za wolność, jest tak bardzo ważne. Chodzi o wolność, która jest zobowiązaniem, która potrafi sprostać odpowiedzialności moralnej. Respekt dla godności życia osobowego nie pozwoli nazwać przeciwników w walce zbrojnej zwierzyną. Tym bardziej nie pozwoli, jeśli jest się oficjalnie we własnym kraju pierwszą osobą w państwie. Wypowiedź prezydenta Bronisława Komorowskiego podczas spotkania z prezydentem Stanów Zjednoczonych nie była ani dowcipna, ani zabawna, była nie na miejscu.
Mężowie stanu mają głębokie poczucie odpowiedzialności za własny kraj, celebrytom wystarczy, że są oglądani. Osiągnięcia najnowszej techniki informatycznej wyjątkowo ów proces ułatwiają. Zanika poczucie wstydu, honoru, godności. Doraźna przyjemność zmysłowa i jakże często iluzoryczna wygoda zastępują poczucie sensu życia.. Proszę zauważyć, że już nie mówi się o uczuciach, prawie wyłącznie mówi się o emocjach. Niektórzy, wyjątkowo uczeni, mówią o zarządzaniu emocjami. Czy ulegając takiemu stylowi życia można poważnie myśleć o wierności temu, co było piękne i wzniosłe w naszych dziejach? Czy można świadomie i twórczo współdziałać w budowaniu państwa i kształtowaniu narodowej wspólnoty? Czy wzniosłe słowa, hasła i gesty nie są wyłącznie na pokaz, aby omamić i aby zarobić? Czy można mieć poczucie własnej wartości? Pogarda dla słabszych, gesty odwagi bez pokrycia i wyobraźni, ale także uległość, zwłaszcza tam, gdzie powinna mieć miejsce ostrożność i cnota roztropności, mają swe przyczyny w kompleksach i braku poczucia własnej godności.
Żyjemy jak nasi przodkowie przed wiekami w kulturze obrazu. Tyle tylko, że wtedy była to ikona, obraz święty, dzień zaczynał się i kończył modlitwą. Dzisiaj jest to wizerunek Madonny, Kuby Wojewódzkiego czy firmowy znak reklamowy coca-cola. Nie trzeba inwazji obcych mocy, aby wykończyć własny kraj. Wystarczy zawiść, nienawiść, jałowe spory, wystarczy nadmiar celebry. Sami dla siebie potrafimy być zagrożeniem. Czy aby nie największym?
W listopadzie 1851 r. Cyprian K. Norwid napisał:
Przeszłość ciągnie do siebie, a Przyszłość do siebie,
Ta o sumieniu dziejów, ta prawi o niebie,
I szarpią, i w dwie strony porywają życie,
Aż ich Obecność spyta: „Kogo to męczycie?!
Najwyższy już czas poważnie pomyśleć o życiu. Inne kraje mają swoje sprawy i nie wyręczą nas w skutecznej trosce o polską rację stanu.
Absolwent i doktor Uniwersytetu Jagiellońskiego. Emerytowany nauczyciel akademicki dzisiejszego Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie oraz wykładowca w Wyższej Szkole Zarządzania i Bankowości w Krakowie. Filozof, etyk. Delegat Małopolski na I Krajowy Zjazd NSZZ "Solidarność" w Gdańsku w 1981 r., radny Rady Miasta Krakowa drugiej i trzeciej kadencji, członek władz Sejmiku Samorządowego Województwa Krakowskiego drugiej kadencji, członek i były przewodniczący Komitetu Obywatelskiego Miasta Krakowa, członek Kolegium Wigierskiego i innych stowarzyszeń, ale także wiceprzewodniczący Rady Fundacji Wspólnota Nadziei.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości