Pytaniem tym nawiązuję do wypowiedzi jednego z komentatorów do mego tekstu: „Co robić, aby nie być „więźniem” teraźniejszości?”. Problem w tym, że słowo „teraźniejszość” nie jest jednoznaczne. Odpowiadając zauważyłem, że podobnie jak można być więźniem teraźniejszości, tak też i można być więźniem przeszłości czy przyszłości.
Przyjmijmy, że teraźniejszość jest czasem, w którym żyjemy i którym żyjemy. Teraźniejszość potrafi obejmować czas przeszły (dokonany) i przyszły, a zatem to, czego oczekujemy. Nasz stosunek do czasu przyszłego może być biernym oczekiwaniem bądź projektowaniem i realizacją podejmowanych zadań. Najczęściej jedno i drugie jest naszym udziałem. Przeszłość też nie jest nam dana w sposób jednoznaczny i raz na zawsze. Nasz sposób widzenia tego, co było, co do zakresu i znaczenia, zmienia się w czasie. Jest głębszy sens mówić o pielęgnowaniu pamięci. Jakiś wpływ na to, co pamiętamy potrafimy mieć. Jeśli nienawiść czy tęsknota władają nami niepodzielnie, będąc „teraz i tutaj”, jesteśmy „niewolnikami” przeszłości. Taka przeszłość nie buduje dnia dzisiejszego i nie jest otwarta na przyszłe dni. Podobnie ucieczka od tego, co było i jest, nie służy budowaniu przyszłości. Teraźniejszość jest przestrzennie umiejscowiona, ma istotny związek z cielesnością i w tym sensie jest najważniejsza.
Aktualnie przeżywana teraźniejszość jest zawsze jakimś wycinkiem czasoprzestrzeni. Henri Bergson (1859-1941) nie bezzasadnie twierdził, że jest to zabieg podyktowany potrzebami naszej praktyczności, potrzebie ostania się przy życiu, nie zaś potrzebie prawdy, która stanowi o fenomenie ludzkiego życia. Albert Camus w „Notatnikach” napisał: „Myśl zawsze wybiega naprzód. Sięga zbyt daleko, dalej niż ciało, które jest w teraźniejszości”. Od siebie dodam, że pytając o prawdę sięgamy „dalej niż ciało, które jest w teraźniejszości”.
W innym miejscu Camus napisał: „Przekreślić nadzieję, znaczy sprowadzić myśl do ciała. A ciało ma zgnić”. Poddając się bez zastrzeżeń własnej cielesności, rezygnując z dążenie do prawdy, którą wykraczamy poza „teraz i tutaj”, stajemy się niewolnikami teraźniejszości. Paniczny strach przed cielesnym cierpieniem i własną śmiercią będzie naszym panem. Ucieczka przed myślą, że będzie taki czas, w którym nasze ciało będzie już w ziemi będzie naszą życiową strategią. Doraźna przyjemność będzie jedynym celem, jedyną nagrodą. Czy można inaczej?
Stoicki motyw panowania nad sobą wprowadza nas w inny świat i nie czyni cielesności wszechwładną. Co jeszcze nie znaczy, że pozbawia nas troski o potrzeby związane z własnym ciałem, a także z doświadczeniem cielesnej obecności drugiego. Sprawia natomiast, że w tym, co istotne dla „bycia człowiekiem”, potrafimy wzrastać. Potrafimy być godni (wierni) godności (łać. „dignitas”), która jest w każdym z nas, troszcząc się o godne warunki życia.
Ostatnie zdanie wymaga wyjaśnień, jako że zawarłem w nim trzy różne znaczenia słowa „godność”. W pierwszym z nich chodzi o wartości, która jest człowiekowi (jako człowiekowi) przypisana i której nie może się pozbyć. W drugim znaczeniu chodzi o wartość, którą trzeba w sobie wypracować, aby – jak mówił Tadeusz Kotarbiński – być godnym szacunku w oczach ludzi godnych szacunku. Arystoteles mówił tutaj o prawym charakterze, który jest owocem wychowania (nawyknienia). W trzecim znaczeniu, które jest dzisiaj tak bardzo nadużywane, chodzi o „godne warunki życia”. Owej troski o godne warunki życia – wbrew powszechnemu mniemaniu – nie wolno mierzyć wyłącznie ilością zarabianych pieniędzy i posiadanych dóbr, lecz – jak sądzę -potęgowaniem poczucia sensu życia. Budowanie międzyludzkich relacji, które sprawiają, że troszcząc się o siebie potrafimy siebie i innych bardziej rozumieć, bardziej się z nimi porozumieć i owocnie współdziałać, są tu najbardziej istotne. Polityka (od łać. „polis” państwo, miasto) temu zadaniu ma służyć.
Problem sensu życia jest problemem kultury. Jeśli polityka i kultura są dla nas bez reszty podporządkowane ekonomii i maksymalizacji zysku, stajemy się niewolnikami danej chwili niezależnie od tego, co mówimy i jak wzniosłych słów używamy. Im bardziej owe słowa, na doraźny użytek, są wzniosłe i piękne, tym bardziej jesteśmy zakłamani. Kłamstwo jest zawsze jakimś złem niezależnie od tego, jakie są intencje osoby kłamiącej i jakie są jego skutki. Pierwszą ofiarą zakłamania jest osoba, której kłamstwo jest sposobem na życie. Mówimy tutaj o konformizmie, który jest zawsze jakąś odmianą obojętności na zło. Konformista gotów jest zrobić wszystko, co zrobić trzeba, aby być tylko w „pierwszych szeregach”. I w tym znaczeniu jest zakłamany. Bywa i tak, że do nieprawdy wewnętrznie czujemy się zmuszeni. Przypominam sobie film i słowa, które dają do myślenia: „Jak przyzwoicie oszukuje. Żadnych niepotrzebnych kłamstw”.
Racjonalność w sensie ekonomicznym czy politycznym nie jest jeszcze racjonalnością w sensie etycznym, która odwołuje się do normy moralnej, apelującej do człowieka, jako człowieka. Problem sensu życia jest problemem antropologiczno-etycznym i dotyczy wrażliwości moralnej. Mylenie konformizmu z kompromisem, który u Arystotelesa jest wyrazem najwyższej „udatności” człowieka, jest przejawem daleko idącej bezmyślności, która także może być pojmowana, jako jedna z form zniewolenia.
Działalność polityczna wymaga wyjątkowej odporności na wielorakie pułapki zniewolenia. Brak zrozumienia doniosłej roli przeszłości i przyszłości dla teraźniejszości jest już wyrazem zniewolenia. Niewolnik potrafi niszczyć, nie potrafi budować. Teraźniejszość ograniczona do „teraz i tutaj” nie potrafi budować i nie jest najważniejsza. Zwłaszcza politycy powinni o tym pamiętać. Czy pamiętają?
Albert Camus w „Notatnikach” (sierpień 1937) napisał:
Za każdym razem gdy słucham politycznego przemówienia lub czytam wypowiedzi tych, co nami rządzą, jestem przerażony: od lat nie słyszałem nic, co wydałoby dźwięk ludzki. Wciąż są te same słowa mówiące te same kłamstwa. I jeśli ludzie na to przystają, jeśli gniew ludu nie zniszczył jeszcze tych błaznów, to dla mnie tylko dowód, że dla ludzi ich rząd nic nie znaczy i że swoje życie, przynajmniej po części, i swoje tak zwane interesy życiowe mają za nic, naprawdę za nic.
Wymienione postawy były wyrazem cynizmu i zaniku poczucia sensu życia. Czas wojny potwierdził trafność tych słów.
Camus napisał te gorzkie słowa jeszcze przed drugą wojną światową i we Francji. W czasach wojny brał udział w Ruchu Oporu. Czy miał pozytywny program na przyszłość?
Polityka i losy ludzkie– pisał – są w rękach ludzi pozbawionych ideału i wielkości. Ci, co są wielcy, nie zajmują się polityką. I tak jest ze wszystkim. Chodzi jednak o to, by stworzyć w sobie nowego człowieka; żeby ludzie czynu byli również ludźmi ideału, poetami przemysłu; żeby urzeczywistnić swoje sny, uczynić je działaniem. Dawniej można było albo się ich wyrzec, albo w nich się zatracić. Ani się wyrzekać, ani zatracać.
Jaki jest sens ostatniego z tych zdań? „Wyrzekać się, albo zatracać” jest wyrazem postępującego zniewolenia. „Ani się wyrzekać, ani zatracać” jest ambitnym programem na przyszłość „bez zbędnych słów”. Dwadzieścia lat temu wydawało się, że realizacja takiego programu jest w Polsce możliwa. Jak jest dziś?
Przed nami kolejne wybory samorządowe. Kandydaci zapewniają, że „człowiek jest najważniejszy”. Jak nigdy wcześniej, wszyscy zapewniają, że są jak najdalej od polityki. Parlamentarzyści rozjechali się po kraju, aby pomóc swym partyjnym kolegom odnieść sukces w wyborach i „nie uprawiać polityki”. W przyszłym roku będą mogli liczyć na wzajemność w wyborach parlamentarnych. W miastach na billboardach pan Premier apeluje: „Nie róbmy polityki. Budujmy mosty”. To „budujące” hasło ma kilka wariantów. Nie jest to „przyzwoite oszukiwanie” i mimo, iż jest to tylko hasło jest w nim nadmiar „zbędnych słów”.
O zmianie ordynacji wyborczej z proporcjonalnej na jednomandatową już się nie wspomina, bo i po co, skoro w wyborach samorządowych – jak zapewniają - można być z dala od polityki. Komisja Przyjazne Państwo też okazała się zbędna, skoro potrafimy tak pięknie rozwijać „małe ojczyzny” bez polityki. Przyznaję, że nie sądziłem, iż potrafimy tak bardzo i w sposób jawny być zakłamani. Wydaje się, że także z punktu widzenia czystego marketingu politycznego pomysł ten jest chybiony. Teraźniejszość sprowadzona do „teraz i tutaj”, aby tylko wygrać wybory, do takich praktyk prowadzi. Takie praktyki nie są bezkarne. A przecież sprawa jest stosunkowo prosta – chodzi o respektowanie zasady pomocniczości na każdym poziomie sprawowania władzy. Podejrzewam, iż im wyżej, tym trudniej, jako że poczucie mocy, którą daje władza potrafi obezwładnić sumienie.
Nie wydaje się, aby gorzkie słowa Alberta Camusa pod adresem polityków tamtego czasu straciły na znaczeniu. Tym bardziej nie tracą na znaczeniu słowa nadziei: „Ani się wyrzekać, ani zatracać”. Dzisiejsze praktyki polityków są zaprzeczeniem dobrze pojętej polityki. Nadzieja w autentycznej samorządności obywatelskiej i przedsiębiorczości. Wybrani samorządowcy, jeśli będą pamiętać, że nie są zakładnikami żadnej partii, spełnią łatwiej swoje zadanie. Słowa te odnoszą się przede wszystkim do przyszłych wójtów, burmistrzów, ale także prezydentów wielkich miast, którzy są wybierani w wyborach bezpośrednich. Taki wybór moralnie zobowiązuje.
Absolwent i doktor Uniwersytetu Jagiellońskiego. Emerytowany nauczyciel akademicki dzisiejszego Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie oraz wykładowca w Wyższej Szkole Zarządzania i Bankowości w Krakowie. Filozof, etyk. Delegat Małopolski na I Krajowy Zjazd NSZZ "Solidarność" w Gdańsku w 1981 r., radny Rady Miasta Krakowa drugiej i trzeciej kadencji, członek władz Sejmiku Samorządowego Województwa Krakowskiego drugiej kadencji, członek i były przewodniczący Komitetu Obywatelskiego Miasta Krakowa, członek Kolegium Wigierskiego i innych stowarzyszeń, ale także wiceprzewodniczący Rady Fundacji Wspólnota Nadziei.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości