Leopold Zgoda Leopold Zgoda
366
BLOG

Solidarność i samorządność

Leopold Zgoda Leopold Zgoda Rozmaitości Obserwuj notkę 9

 

W maju br. zostałem zaproszony na spotkanie ze studentami jednej ze specjalności Wydziału Nauk Społecznych Papieskiego Uniwersytetu im. Jana Pawła II w Krakowie. Miałem mówić o doświadczeniach związanych z pracą we władzach samorządu terytorialnego Krakowa i Małopolski. Była sprzyjająca ku temu okazja, jako że 27 maja minęła 20 rocznica pierwszych wolnych wyborów samorządowych do rad gmin.

     Przyznaję,  że frekwencją nie byłem zbudowany, ale zgodnie z rzymską  zasadą „tres faciunt collegium” (trzy osoby tworzą zespół) spotkanie się odbyło. Myślę, że nie tylko dla mnie było interesujące. Od ośmiu lat nie jestem już czynnym samorządowcem, ale nie jest tak, że sprawy związane z samorządnością są dla mnie dzisiaj mniej znaczące. Okazji sprzyjających temu, aby pochylić się nad problemem samorządności miałem i mam w tym roku znacznie więcej. Rozpisane na wiele dni obchody Sierpnia 80 dają najwięcej ku temu okazji. W powodzi wypowiadanych słów gubi się sens wpisany w oficjalną nazwę „Solidarności”.

     Stosunkowo łatwo przechodzimy do porządku dziennego nad faktem, że NSZZ „Solidarność”, której 30 rocznicę powstania obchodzimy, nazwała siebie związkiem niezależnym i samorządnym. Chodziło o niezależność od władzy państwowej, ściśle mówiąc, partyjnej, co miało być potwierdzeniem wolności „od”. Niewątpliwie był to przyczółek do wolności, która wpisana była w pierwotną nazwę związkowej opozycji, a którą były Wolne Związki Zawodowe. Ale chodziło również o samorządność, co było zapowiedzią i formalnym potwierdzeniem wolności „do”.

     Wolność, o którą „Solidarność” się upomniała, nie była dowolnością, lecz zobowiązaniem, co – jak się okazało – było istotnym warunkiem sukcesu w drodze do niepodległości. Było to zobowiązanie do poszanowania godności życia osobowego. Nade wszystko zaś, godności ludzkiej pracy. Postawa stoczniowców w obronie zwolnionej Anny Walentynowicz, a potem, w obronie więźniów politycznych, jest wymownym tego przykładem. Porozumienia Sierpniowe, i ich twórcze znaczenie dla przyszłości - nie tylko dla naszego kraju - były możliwe, przy takim założeniu, iż u ich podstaw jest poszanowanie ludzkiej godności. Sposób tej walki, który sprawił, iż nie doszło do kapitulacji, lecz do porozumienia, zaskoczył świat.

     Spór, jak daleko sięgać wstecz, aby wyjaśnić fenomen „Solidarności”, trwa. Byli towarzysze partyjni mówią, że należy wziąć pod uwagę rok 1956 i hasło „socjalizmu z ludzką twarzą”. A zatem, że najbardziej doniosła przemiana, dla przyszłego Sierpnia 80, dokonała się już w łonie samej rządzącej partii. Ten spór, byłem tego świadkiem, pojawił się w trakcie obrad I Zjazdu „Solidarności”. Dzisiaj Stanisław Ciosek mówi, nie zapominajmy, że „Władza Ludowa” przystała na porozumienie. Premier Donald Tusk, faktyczny lider rządzącej Platformy, mówi, że gotów jest strzec apolityczności przyszłych obchodów rocznicy Sierpnia 80. Jest dobra władza i są ci, tak bardzo niepoprawni politycznie, którzy władzy nie mają. Wiele wskazuje na to, że apolityczności przyszłych obchodów rocznicy Porozumień Sierpniowych może strzec dzisiejszy lider SLD Grzegorz Napieralski. Przypomni wtedy, że Sierpień 80 zaczął się w 1956 roku, i w ten sposób pogodzi liderów Platformy i PiS, którzy w sierpniu 1980 roku byli razem, a dzisiaj są tak bardzo osobno, iż nie potrafią się ze sobą przywitać. Sierpień 80 będzie wspominał pan Stanisław Ciosek i była strona rządowa. O pierwszej pielgrzymce Jana Pawła II do Ojczyzny w 1979 roku nie będzie potrzeby wspominać. A jeśli już, to krytycznie. A przecież było to wydarzenie, poprzedzające Sierpień 80, o wyjątkowej doniosłości. Czy można było 30 rocznicę Porozumień Sierpniowych obchodzić inaczej? Pewien jestem, że tak. Mniej patosu, więcej szacunku dla godności każdego z nas. Więcej zrozumienia, porozumienia i współpracy, także w sprawie rozwiązania problemu „obrońców krzyża” przed Pałacem Prezydenckim w Warszawie.

     Premier Tusk, odwołując się do słów pieśni - modlitwy Jacka Kaczmarskiego, aby być wolnym od pogardy i nienawiści, zapomniał o tym, że Jacek Kaczmarski był wiarygodny dla tych, dla których śpiewał.. Są sytuacje, w których ważne jest nie tylko to, co się mówi, ale także i to, kto mówi i w jakim miejscu.. A także, o czym pisałem przy innej okazji, z faktu, iż było się po właściwej stronie sporu ideowego i społecznego, nie wynika, iż będzie się po właściwej stronie do końca swoich dni. To wymaga czujności harcerskiej i ustawicznej pracy nad sobą. Tymczasem władza w sposób wyjątkowo skuteczny ową czujność osłabia. Logika władzy jest taka, że chce jeszcze więcej władzy i bez końca. Aby umieć przeciwstawić się tej logice będąc u władzy, potrzebna jest wyobraźnia, prawy charakter (wyrażenie Arystotelesa) i miłość do kraju, nie tylko w słowach i na pokaz.

      Zanim zaistniał - na oczach świata - fenomen solidarności społecznej, który nazwał siebie NSZZ „Solidarność”, i władza na to przystała, miała miejsce I pielgrzymka Jana Pawła II do Ojczyzny”, której 30 rocznicę obchodziliśmy w roku ubiegłym. Dzisiaj, po latach, myślę, że na słowa wielkiego Rodaka czekała dosłownie cała Polska, z zatem i ci, którzy sprawowali władzę. Myślę także, ze Jan Paweł II nie zawiódł żadnej ze stron, a zatem i tej, która, czekając i obawiając się jakichkolwiek zmian, wiedziała, że zmiany nadejdą. Zdyscyplinowanie i oddolny zmysł organizacyjny wielkich mas ludzkich były zdumiewające. Polacy przyjrzeli się sobie i ze zdumieniem odkryli, iż potrafią być razem, zasłuchani, wolni od strachu, lęku i nienawiści, swobodni i wolni wewnętrznie. Były to słowa o wolności i godności człowieka. Kościół, po latach walki o zachowanie suwerenności i narodowej pamięci, doświadczał publicznego zadośćuczynienia. Przyznaję, że z czasem umiał z tego skorzystać

      Słowa takie jak: „niezależność”, „samorządność”, „solidarność” mają zatem swoje historycznie ukształtowane znaczenie. Solidarność była pierwsza. Ściślej mówiąc, pierwsze było odkrycie idei solidarności i jej urzeczywistnienie (nigdy doskonałe) pod nazwą NSZZ „Solidarność”. Mówiąc o „Solidarności” myślimy o „solidarności sumień”. Myślimy także o sprawiedliwości, ale jak pojętej? „Sprawiedliwość – jak trafnie zauważył filozof i matematyk niemiecki Gttfried Wilhelm Leibniz – jest miłością bliźniego ludzi mądrych”.

      Wyrażenia „solidarność sumień” użył ks. prof. Józef Tischner (uczestnik I Zjazdu „Solidarności”) w kazaniu wygłoszonym w Krakowie na Wawelu 19 października 1980 r.

Na dwa miesiące przed ogłoszeniem stanu wojennego zapytał: „Cóż znaczy być solidarnym?”  I odpowiadał: „Znaczy nieść ciężar drugiego człowieka. Nikt nie jest samotną wyspą. Jesteśmy zespoleni nawet wtedy, gdy tego nie wiemy”. Można zapytać, czym zespoleni? Ks. Tischner mówił: „Solidarność ma jeszcze jedną stronę: solidarności nie potrzeba narzucać człowiekowi z zewnątrz, przy użyciu przemocy. Ta cnota rodzi się sama, spontanicznie, z serca … Cnota solidarności jest wyrazem dobrej woli człowieka. W gruncie rzeczy, wszyscy jesteśmy solidarni, bo wszyscy jesteśmy w głębi naszych dusz ludźmi dobrej woli”. Czy wszyscy? Co czynić, aby wolna wola była zarazem dobrą wolą, a wolność umiała przekształcić się w odpowiedzialność? Tischner odpowiada: „nie stawiać przeszkód, głupich bezsensownych przeszkód”. Można powiedzieć, że jest w tych sowach głębokie zrozumienie pierwszej zasady etyki lekarskiej Hipokratesa: „Primum non nocere” (po pierwsze nie szkodzić).

      „I jeszcze jedna sprawa – mówił pamiętnego dnia ks. Tischner – solidarność, ta zrodzona z kart i ducha Ewangelii, nie potrzebuje wroga lub przeciwnika, aby się umacniać i rozwijać. Ona się zwraca do wszystkich, a nie przeciwko komukolwiek”. Czy wracając myślami i we wspomnieniach do Sierpnia 80 nie do takiej solidarności tęsknimy? A przecież to nie był łatwy czas i spory były gorące. Są podstawy sądzić, iż ówczesne ośrodki władzy partyjnej i państwowej myślały, że „Solidarność” sama siebie wykończy.

     Czas stanu wojennego, wyjątkowo niszczący spontanicznie zawiązującą się tkankę życia społecznego, sprawił, iż powrót do idei solidarności przybrał kształt ruchu komitetów obywatelskich i walki o samostanowienie, które – podkreślmy to - jest istotą niepodległości politycznej, ale także samorządności obywatelskiej i osobowej. „Solidarność” odrodziła się. Wałęsa chciał, aby wyłaniające się z politycznego niebytu partie polityczne, różnicujące i dzielące społeczeństwo w walce o władzę, zastąpiły ruch komitetów obywatelskich, który łączył w trosce o dobro wspólne. Tak też się stało, że dzisiaj bardziej mamy Polskę partyjną, aniżeli obywatelską, mimo doniosłych reform samorządowych, które – na szczęście – udało się wprowadzić.

     Przypomnijmy, że w 1950 r., ustawą o jednolitości organów władzy państwowej, doszło do praktycznej likwidacji instytucji samorządu terytorialnego. W 1975 r. zmieniono ponadto strukturę terytorialną władzy terenowej, likwidując powiaty i zwiększając liczbę województw z 17 do 49. Podpisanie porozumień Okrągłego Stołu, poprzedzone Sierpniem 80 i wprowadzeniem stanu wojennego, nastąpiło 5 kwietnia 1989 r. Jeszcze w grudniu 1988 r. powstał Komitet Obywatelski przy Przewodniczącym „S” Lechu Wałęsie, któremu dał początek zespół konsultacyjny powołany w maju 1987 r. Przed wyborami 4 czerwca1989 r. cały kraj pokrył się siecią Komitetów Obywatelskich i lokalnych komitetów wyborczych.  Niewiele czasu minęło i Lech Wałęsa nakazał rozwiązać Komitety Obywatelskie, mimo iż te – w znakomitej większości - w drodze do prezydentury Wałęsę poparły. Kraków temu dyktatowi do dzisiaj się nie poddał.

  Dnia 29 lipca 1989 r. Senat zadeklarował przygotowanie projektów zmierzających do

przywrócenia samorządności lokalnej. Pracowała nad nimi Komisja Samorządu Terytorialnego i pełnomocnik powołany przez stronę rządową. Dnia 8 marca 1990 r. Sejm

uchwalił trzy ustawy tworzące podstawy funkcjonowania samorządu gminnego. Pierwsze wybory do rad gmin odbyły się 27 maja 1990 r. Najwięcej radnych wprowadziły Komitety Obywatelskie. Do dziś powszechna jest opinia, iż ta pierwsza reforma była najbardziej udana. Można powiedzieć, że było to dobre prawo i dobra jego realizacja, także w sensie moralnym. Ustawa o trójstopniowym podziale administracyjnym i samorządzie terytorialnym z 1998 r. już tej jednoznaczności nie miała.

        Dzisiaj, mówiąc o samorządności, najczęściej myślimy o samorządzie terytorialnym. Z drugiej zaś strony, o czym już wspominałem, samorządność obywatelska w pierwszej „Solidarności” już była, jako że solidarni mogą być tylko swobodni wewnętrznie i świadomi przyrodzonej godności obywatele. Zatem, logicznie rzecz biorąc, samorządność jest pierwsza, mimo iż dopiero z czasem – za sprawą komitetów obywatelskich – przybrała kształt autonomii państwa i wprowadzonej odgórnie reformy samorządowej.

   Samorządność i demokrację budują wolne i odpowiedzialne za swoją wolność osoby. Nie chodzi tutaj o odpowiedzialność prawną, pojmowaną w duchu pozytywizmu prawnego. Chodzi o odpowiedzialność moralną, o której mówi etyka, a którą dobre prawo stanowione respektować musi. Od lat powtarzam, że wychowanie do wolności jest naszym największym zadaniem. Owocem dobrego wychowania jest solidarność. Samorząd terytorialny temu zadaniu ma służyć.

     Prawdą  jest, że samorządność terytorialna i obywatelska potrzebują silnej i sprawnej władzy państwowej, podobnie biznes, ale tylko tam, gdzie jest ta władza niezbędna. Mówiąc inaczej, samorządność zakłada poszanowanie zasady pomocniczości i to na każdym szczeblu sprawowania władzy, w tym także władzy samorządowej. Śmiem twierdzić, że wyzwolenie inicjatywy obywatelskiej poprzez odpartyjnienie samorządu terytorialnego i pobudzenie spontanicznej inicjatywy obywatelskiej jest zadaniem naszych dni. Wydaje się, że zmiana ordynacji wyborczej z proporcjonalnej na większościową i jednomandatową, mimo pewnych wad, które w każdym rozwiązaniu ustrojowym istnieją, temu zadaniu pobudzenia może znakomicie służyć. Byłoby to kolejne urzeczywistnienie idei solidarności, na które czeka kraj. Spontaniczna pomoc wzajemna na terenach dotkniętych powodzią budzi uzasadnioną nadzieję na przyszłość. Czy dzisiejsze elity partyjne i państwowe potrafią temu zadaniu sprostać? Gdyby tak było, obchody Sierpnia 80 miałyby budującą wymowę.

     Marek Grechuta śpiewał: 

                    "... wolność - to nie cel

                    lecz szansa...

                    wolność - to diament

                    do oszlifowania..."             

Mamy w swoich dłoniach diament, który dał nam Sierpień 80. Szlifujmy ów diament, nie pozwólmy, aby nam się zagubił.

 

Absolwent i doktor Uniwersytetu Jagiellońskiego. Emerytowany nauczyciel akademicki dzisiejszego Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie oraz wykładowca w Wyższej Szkole Zarządzania i Bankowości w Krakowie. Filozof, etyk. Delegat Małopolski na I Krajowy Zjazd NSZZ "Solidarność" w Gdańsku w 1981 r., radny Rady Miasta Krakowa drugiej i trzeciej kadencji, członek władz Sejmiku Samorządowego Województwa Krakowskiego drugiej kadencji, członek i były przewodniczący Komitetu Obywatelskiego Miasta Krakowa, członek Kolegium Wigierskiego i innych stowarzyszeń, ale także wiceprzewodniczący Rady Fundacji Wspólnota Nadziei.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (9)

Inne tematy w dziale Rozmaitości