Chociaż sezon ogórkowy trwa, uległem medialnej bieżączce i chciałbym poinformować Czytelników o moim punkcie widzenia na dwie sprawy, więc zakończenie Pragier jutro, a Jerzy Wiatr pojutrze.
Kilka dni temu redaktor naczelny „Gazety Polskiej” wywnętrzał się na Salonie na temat lustracji a la Michnik. W tym wyjątkowo „obiektywnym” tekście m.in. w imieniu „GP” zawłaszczył prowadzenie lustracji w Polsce. Czyżby krytyka Biura Lustracyjnego? Niezupełnie, Sakiewicz w tekście podpiera się „ewentualnym” autorytetem pracowników IPN. Ale zwykły Czytelnik nie wie, że kuluarowe konsultacje pracownika „GP” z pracownikiem BEP IPN nie uchroniły go przed najpotężniejszą wpadką. Mianowicie tekst o Waldemarze Kedaju oparto na podstawie jednej jego teczki, a miał dwie. W dodatku ta druga świadczyła cokolwiek na jego korzyść. Może to nie pasowało do tez artykułu? Przypuszczam raczej, że wspomniany wyżej konsultant GP – „nowa kategoria nie rejestrowanej współpracy” po prostu wrobił dziennikarza. Wrobił go niespecjalnie, lecz dlatego, że takie umiejętności prezentują pracownicy BEP IPN. Piszą ładnie, posługują się fachową terminologią, opowiadają się za Panną „S” (w wersji PO), terminowo oddają do druku, niestety pomijają znaczne ilości źródeł, o wymowie skrajnie odległej od prezentowanych wniosków. Taką samą sytuację, jak z Kedajem, mamy w książce „Filmowcy w matni bezpieki”, gdzie aż dwóch nie rejestrowanych konsultantów z IPN, z najwyższej półki, dopuściło do pominięcia w rozdziale drugiej teczki Zygmunta Kałużyńskiego. Niedługo będę publikował o księdzu, w którego biografii wykorzystano dokumenty tylko z jednej teczki, a o drugiej konsultant z IPN „zapomniał”.
Chociaż już o tym pisałem, nowym Czytelnikom przypomnę, że pracownicy „GP” celują w zaskakiwaniu mnie. Czołowa dziennikarka pomija w tekstach podstawowe fakty z biografii Kozieja, Waltera i Kontego, a które zwykły lustrator korzystający z zasobu IPN ustala bez trudu. Czołowy dziennikarz tygodnika zna prawdę o rejestracji Andrzeja Woyciechowskiego, ale się tą wiedzą nie dzieli już od wielu lat (Nagroda!). Dziennikarka (nie czołowa) wywodzi współpracę Deresza z wojskówką z poszlak. Jej „następca” wypożycza drugą teczkę Deresza – właśnie wojskową i ogłasza niesamowite odkrycie, robiąc wała z własnych Czytelników.
W drugiej tezie tekstu Sakiewicz przypisuje Michnikowi zakaz ujawniania agentów, zwłaszcza we własnym obozie. Druga teza – drugi błąd. Środowisko Adama Michnika – komandosów i korowców – jako jedno z pierwszych przystąpiło do rewolucjonizowania PRL z wiedzą o metodach działania Służby Bezpieczeństwa. Nawet z wyrywkowej lektury dokumentów dot. środowiska wynika, że rozpatrywanie, kto może donosić, kto „jest ubekiem”, było u nich na porządku dziennym. Można to sprawdzić nawet nie wchodząc do IPN, wystarczy czytać publikacje książkowe. W fundamentalnej pracy o dziejach „Piwnicy pod Baranami” opisano „pełny proces lustracyjny” przeprowadzony przez Jacka Kuronia na działaczu KPN. Trafnie i słusznie. Z nowszych publikacji można posłużyć się książką Rymanowskiego. W myśl otrzymanego zadania sierżant Molka – w SB na etacie „N” – zgłasza się do Michnika, a ten sprawdza go u Lityńskiego. Niestety, Lityński okazuje się gorszym lustratorem niż Kuroń. Zatem Michnik prowadził lustrację i to właśnie swojego środowiska. Inna sprawa, że komandosi trzymali się w sposób wyjątkowo zwarty, więc SB działając nie opierała się na osobowych źródłach informacji. Sakiewicz pomija także sedno problemu. Działalność Michnika w Komisji Samsonowicza dowodzi, że kwestią sporną jest, kto i kogo ma lustrować, a nie, czy lustrować.
Odnośnie chronienia agentów ze swojego środowiska, ciekaw jestem, gdzie to „GP” publikowała o stronniczości wymiaru sprawiedliwości, o „tuleyizacji” prawa, w sprawie lustracji posła Jana Tomaszewskiego. Wyjaśniam, że Prokurator IPN pozostawił sprawę bez dalszego biegu z braku wystarczających dowodów. Redaktor Sakiewicz może także wyjaśnić, dlaczego na łamach „GP” nie było miejsca na tekst o agenturalnej przeszłości Szymona Szurmieja.
Z ostatnich wydarzeń wokół Grzegorza Miecugowa polecam Państwu nie filmiki z pobicia, lecz streszczenie jego moralnych nauk pióra „wg” na niezależna.pl. Dziennikarz TVN miał uczyć młodzież (dzieci) na Woodstock życiorysu ojca – kombatanta stalinizmu. Niby wszystko prawidłowo, więc o co chodzi? A o to, że publicysta „wg” zaznajomił się z dwoma faktami z życia Bruna Miecugowa i już miał gotowy artykuł. W swojej dociekliwości pominął podstawową sprawę z jego biografii, a mianowicie rejestrację w charakterze tajnego współpracownika Wydziału III krakowskiej Służby Bezpieczeństwa w latach 1962- 1990 ps. „Lipiński”, „Różniczka” i „Dziób” po zagadnieniu dywersji w środowiskach twórczych. Przypominam, że Bruno Miecugow był wieloletnim pracownikiem redakcji „Dziennika Polskiego”. Czy „wg” bagatelizuje fakt rejestracji, czy konsultant z IPN go wrobił? Myślę, że o konsultancie nie pomyślał, a artykuł potrzebny był na chybcika. Autor stawia w tekście znak zapytania nad przyzwoitością Miecugowów. A przyzwoitość „wg”?
Nawet jeśli pominąć skomplikowane sprawy afiliacji między „GP” a niezalezna.pl, uważam, że ten ostatni przypadek (wypadek w pracy) świetnie ilustruje kategorię ideową „Lustracja wg Sakiewicza”.
Osoby zadowolone i niezadowolone z lektury proszę o klikanie na poniższe reklamy.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura