Cudzoziemiec studiujący w PRL musiał liczyć się z różnymi niespodziankami, a cudzoziemiec z matką ob. polską mógł liczyć na wizytę smutnych panów. Przynajmniej taka wizytę żołnierze wywiadu wojskowego złożyli kandydatowi na agenta ps. „Filio”. Włoch – podszedł do wizyty całkiem zgodnie, chociaż nie dał sobie wmówić polskości. Bardzo odpowiadała mu przyjęta w rozmowach z wywiadem legenda – jeden z żołnierzy udawał profesora Uniwersytetu Warszawskiego, a inni udawali funkcjonariuszy PZPR. „Filio” - sam ideowy komunista - opowiadał im o tajnikach legalizacji pobytu we Włoszech. Z korespondencji służbowej wynika, że dla wywiadu był to jednak zawód, bo ideowych i czynnych partyjnie komunistów traktowano prawie jak zdekonspirowanych. Ponadto przed rozmową w ogóle o jego komunistycznych poglądach nie wiedzieli. Ponadto „Filio” robił trudności – na pracę de facto wywiadowczą chciał mieć zgodę przełożonych ze Związku Młodych Komunistów.
Podczas następnej wizyty w kraju „Filio” zażądał od nich okazania legitymacji partyjnej. Wystarczyła jedna na trzech żołnierzy (w dodatku fałszywa – na Jerzego Wieczorkiewicza). „Filio” pracował już wtedy na państwowej posadzie urzędnika wizowego, ale nadal powoływał się na dyscyplinę partyjną, a był już członkiem Włoskiej Partii Komunistycznej, a nie tylko młodzieżowej przybudówki. Takiej sytuacji wywiad nie mógł zaakceptować i pozornie wszyscy rozeszli się z niczym.
Po latach zlecono rezydenturze w Rzymie sprawdzenie, co słychać u „Filia”, jak jego sprawy zawodowe. Oficer rezydentury krypt. „Glinka” wykonał kilka telefonów i wybrał się przy okazji spraw służbowych na zwiedzanie siedziby włoskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Po prostu zmylił obsługujących go urzędników i skręcił w dalej położone korytarze. Tam, czytając nazwiska urzędników na tabliczkach wywieszonych przed każdym pokojem, odnalazł także nazwisko „Filia”. Tak przygotowany „Glinka” spotkał się z „Filiem”, pozwalając mu ponarzekać na forowanie arystokracji w awansach dyplomatycznych, na trapiące go choroby i na zarobki. Sam „Filio” dopytywał się „Glinki”, co słychać u towarzysza Wieczorkiewicza. Na prośbę „Glinki” przygotował listę lektur o włoskiej dyplomacji. Było to oczywiście zadanie w ramach powolnego wiązania „Filia” z wywiadem. Cóż z tego, że je wykonał, skoro ostateczną wersję przepisywała narzeczona, więc o żadnej konspiracji nie było mowy. Żal za „Filiem” panował tym większy, że został wtedy wyznaczony do pracy we włoskiej placówce w Paryżu. Radość „Filia” nie miała granic, nie dość, że wdarł się w sitwę arystokratyczną, to miał zarabiać sześć razy więcej niż w kraju. Awans w MSZ nie osłabił komunistycznych poglądów „Filia”. Wspierał kampanię wyborczą Berlinguera, a na następne spotkanie zapraszał „Glinkę” do partyjnej siedziby – przedstawić towarzysza z Polski, więc „Glinka” – zgodnie z zasadami konspiracji – zniknął z jego życia.
We Francji również podchodzono pod tego kandydata na agenta, ale ze skutkiem tylko towarzyskim, „Filio” nie miał czasu na żadne spotkania poza służbowymi. Na tym teczkę kandydata na agenta zakończono, jednak ja jestem winien Czytelnikom wyjaśnienie, dlaczego zająłem się tą niezbyt ciekawą teczką ze zbiorów WSI. Nie zrobiłem tego bynajmniej ze względu na kurczowe trzymanie się przez „Filia” dyscypliny partii komunistycznej. Do rozwiązania tej zagadki posłuży tłumaczenie kryptonimu „Filio” – „Syn”, co kieruje uwagę na zagadnienie o wiele ciekawsze. W charakterystyce kandydata, wraz z danymi osobowymi i adresowymi, wymieniono również ojca (Włocha, którego polska „Wanda” chciała) jako agenta wywiadu wojskowego. Oznacza to, że nie ma w IPN nieważnych teczek. Jutro – o wizytach wywiadu na Fleet Street (Londyn).
Osoby zadowolone i niezadowolone z lektury proszę o klikanie na poniższe reklamy.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura