W swoim czasie do kolorytu Czytelni IPN w Warszawie należał Bogdan Urbankowski, który za każdą wizytą pytał, czy nadeszły materiały z Krakowa. Przypuszczam zatem, że popełnił błąd, polegający na zleceniu poszukiwań archiwalnych pracownikom Oddziału IPN w Krakowie. Jak udowadniałem na tym blogu kilkakrotnie, nie jest to efektywny sposób otrzymywania informacji, przywołam przykłady Adama Włodka, Andrzeja Jareckiego, kardynała Dziwisza i Jerzego Gruma. Za niedługo wykażę, iż niedomaganie strukturalne nie dotyczy tylko archiwistów krakowskich.
Jeśli chodzi o zasadniczy temat notki, zacznę od prezentacji, co łączy Urbankowskiego z Krakowem (zgodnie z zapowiedzią – w końcu lat 70-tych):
Źródło „Janusz” 15.II.77
przyjął: W. Kula
data: 15.II.77
Krótka charakterystyka sztuk z aktualnego repertuaru
teatrów krakowskich
Ostatnie półrocze w teatrach krakowskich wniosło do repertuaru premiery trzech sztuk współczesnych, autorów rodzimego chowu.
„Teatr Kaliguli” B. Urbankowskiego /Bagatela/, „Opowieści przy wycinaniu lasu” S. Tyma /T. Stary/, „Ułani” J. Rymkiewicza /T. Słowackiego/. W przygotowaniu T. Starego znajdują się „Garbus” Mrożka, „W białych ogrodach Tuileries” Urbankowskiego, „Emigranci” Mrożka. Trzy premiery, jakie już się odbyły w nieznacznym odstępie czasu po sobie, stworzyły pewne zjawisko, nad którym trudno przejść obojętnie do porządku dziennego, w aspekcie oczekiwanej od Teatru właściwej funkcji ideowej, zgodnej z Programem Partii.
Od szeregu lat na scenach krakowskich, a zwłaszcza w T. Starym, ukazywały się przedstawienia o wybitnych wartościach artystycznych, z reguły dyskusyjne, jak „Biesy” Dostojewskiego, „Wyzwolenie” Wyspiańskiego, „Dziady” Mickiewicza, „Lilla Weneda” Słowackiego, „Balladyna” Słowackiego czy wręcz kontrowersyjne w sensie ideowym, jak „Noc Listopadowa” Wyspiańskiego reż. A. Wajda. Przedstawienia te w oczach naszej krytyki teatralnej z zasady zostały uznane jako „wydarzenia teatralne”, nie tylko w skali kraju, ale w skali Europy, nawet świata. Także krytyka zachodnioeuropejska uznała te spektakle za przodujące dzieła Teatru współczesnego, w ogóle kreując Polskę na wiodącego inspiratora europejskiej myśli teatralnej. Tu nasuwa się pierwsze pytanie: czy o tych pochlebnych i pełnych uznania recenzjach zadecydował wyłącznie wysokiej, bezspornej klasy kunszt inscenizatorów i aktorów? W moim przekonaniu nie, chociaż także. Zadecydowała strona ideowa spektakli. Potwierdza to kilka angielskich recenzji z „Nocy Listopadowej” reż. A. Wajdy, które zachłystują się tym, łagodnie mówiąc, przeciętnym artystycznie przedstawieniem, którego „najmocniejszą” stroną jest przewrotna próba takiego zinterpretowania faktografii historycznej i myśli Wyspiańskiego, by zdeprecjonować jedno z najważniejszych wydarzeń w historii Polski. Wydarzenia, które przez dziesiątki lat były elementem scalającym nasz naród w duchu patriotyzmu i solidarności narodowej, mobilizującym do walki o niepodległość. Dzisiaj, przełożonym na język potrzeb współczesnego czasu, mobilizującym do twórczej pracy, do walki o rozwój i dobrobyt Ojczyzny i narodu. I tu pytanie drugie: komu to tak bardzo przeszkadza patriotyzm i poczucie przynależności narodowej współczesnego Polaka? Dlaczego w naszej literaturze, filmie i teatrze pewna grupa twórców, a także krytyków stworzyła określony program i konsekwentnie go realizuje przy pomocy wszelkich dostępnych środków /także Radio i TV/; program jak się to jawnie określa walki z „mitami narodowymi”, rzekomo zaczadzającymi umysły i serca Polaków, a wg ich opinii, przeszkadzających np. w budowie socjalizmu w Polsce. Odpowiedź nasuwa się sama. Po fali importu z Zachodu całej masy sztuk Becketta, Jonesco, Sartra, Pintera i innych filozofów od dekadencji i nihilizmu, niszczącym wszystko co w życiu człowieka może go inspirować do twórczej pracy i optymistycznego spojrzenia w przyszłość; po fali, która niosła za sobą podważanie wiary w jakiekolwiek idee i ideały, a która nie spełniła swej destrukcyjnej w zamierzeniu roli, bo widz nasz po prostu okazał się na tyle odporny, że odrzucił, nie przyjął proponowanych mu światopoglądów – trzeba więc było wymyśleć coś nowego. Lata 60-te to, jak wiadomo, okres bardzo intensywnego organizowania wojny ideologicznej. I wtedy pojawia się termin, wylansowany przez rozgłośnię Radia Wolna Europa o „Konieczności rozmiękczania socjalizmu od środka”. Zaprzęgnięto do tego rydwanu wszystkie dostępne środki. Tu kolejne pytanie: czy to przypadek, że w tym samym czasie pojawiają się w naszej literaturze i teatrze zjawiska mające na celu zniszczenie bądź w najgorszym przypadku zdewaluowanie tych wszystkich historycznych zdarzeń i ludzi, których miejsce i wzorcowa rola w dorobku i spuściźnie naszego narodu ma nie tylko charakter pozytywny i trwały, ale inspirujący przyszłość? Nie, to nie przypadek. Ci sami ludzie od lat przeszło dwudziestu programują repertuar polskiej sceny, a także nadzorują jego realizację. Na czele tej grupy stoi Roman Szydłowski /nota bene twórca wybitnie kosmopolitycznego Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Teatralnych, którego już po raz trzeci z rzędu jest prezesem. Stowarzyszenie to daje szerokie możliwości kontaktów i wymiany informacji/ - wespół z Andrzejem Wróblewskim, J.A. Szczepańskim, Jackiem Frühlingiem, Henrykiem Voglerem, Augustem Grodzickim, Stefanem Treuguttem mają decydujący głos w ocenie tego, co w polskim teatrze jest artystycznie wybitne, a co nie. A realizują to przy pomocy wcale niebagatelnych środków. Po pierwsze w prasie codziennej, tygodnikach literackich, miesięcznikach społ.-kultur. piszą recenzje. Publikują je w Radio i TV i biada dyrektorowi teatru, który próbuje realizować swoje widzenie programu ideowego i artystycznego. Najmniejsza „kara” to nie pisanie o takim dyrektorze i jego teatrze. O bardziej niesfornych twórcach po prostu pisze się źle i nierzetelnie. By wejść na „giełdę” dobrych ocen, by zyskać poparcie krytyków w lansowaniu pokornego artysty, musi taki twórca podporządkować się ustalonym przez tę grupę „programom” ideowym!, ale nie tylko. Z nielicznymi wyjątkami krytycy teatralni uprawiają sztukę przekładu z języków obcych. Proponują więc wystawienie określonych sztuk, tłumaczonych przez nich oczywiście pod pseudonimem. Każdy z nich używa ich kilku. Z tych sztuk pisze się potem – samemu – pozytywne recenzje i kółko się zamyka. Ci sami ludzie zasiadają w charakterze jurorów w konkursach teatralnych, w komisjach doradczych Ministra Kult. i Sztuki, komisjach Nagród Państwowych i Odznaczeń, decydując doraźnie o uznaniu lub nie zasług artystów. Oni też organizują wszelakiego rodzaju sympozja.
Z ostatnich ustaleń wynika, że niepoślednią rolę wykonawczą w organizowaniu repertuaru naszych teatrów odgrywa ob. Borkowska, zajmująca się w Zespole d/spraw teatru Ministerstwa Kultury i Sztuki zamówieniami przekładów z literatury obcej i kontraktowaniem ich. Do jej obowiązków należy również proponowanie nowości dyrektorom teatrów. I tu pierwsze dowodne zastrzeżenie do jej pracy. Jeżeli idzie np. o przekłady współczesnej dramaturgii Radzieckiej lansuje się od dawna opinię, że takowej dobrej nie ma, a to co jest niekoniecznie jest interesujące. Rzecz w tym, że wiele ciekawych czy interesujących pozycji radzieckich jest po prostu źle /czy tendencyjnie?/ przetłumaczonych np. „Energiczni ludzie” W. Szukszyna. Mając do dyspozycji kilka utworów np. Rozowa proponuje się do realizacji nie te najlepsze, a przeciwnie te słabsze bądź nie zapowiadające sukcesu scenicznego. W ten sposób rzeczywiście można kształtować opinię na zasadzie dezinformacji, że współczesna dramaturgia radziecka nie istnieje czy też że nie ma nic do zaproponowania. Jestem przekonany, że to samo dotyczy dramaturgii innych państw socjalistycznych. Wniosek – należałoby poddać szerokiej analizie ten dział pracy programowej kierowanej w Min. Kult. i Sztuki przez Borkowską zwłaszcza, że pozostaje ona w ścisłej współpracy z R. Szydłowskim i jego grupą. W ostatnich latach do grupy tej dołączyli Witold Filler z Warszawy i Maciej Szybist z Krakowa [dopisek vide recenzja z „Ułanów” – Echo Krakowa z dn. 11.XI.1975 r.].
Po tych uwagach o szerszym charakterze pora wrócić do ostatnich trzech premier, które są zjawiskiem, pozostającym w ścisłym związku z problemami naszkicowanymi wyżej.
„Teatr Kaliguli” B. Urbankowskiego w reżyserii Romany Próchnickiej-Voglerowej /T. Bagatela/. Osoba Kaliguli, cesarza rzymskiego rządzącego na początku panowania w porozumieniu i zgodzie z senatem i ludem, później dyktatora i despoty rujnującego państwo i krwawo rozprawiającego się ze swymi przeciwnikami, ma być metaforycznym przeniesieniem, aluzją do sporu z władzą w naszej współczesności, że to niby taka analogia. Sztuka w sensie dramaturgicznym jest słaba, przedstawienie artystycznie mierne. Niemniej warto było ją wystawić jako kolejne ogniwo walki z władzą, bo może się uda tę władzę skompromitować generalnie, udowadniając, że władza jest słaba, głupia, bezduszna, a powołana przez lud – obraca się przeciw ludowi i niszczy go. A może uda się ten lud „napuścić” na swoją władzę?
Tak więc przy pomocy tematu z odległej historii próbuje się przedstawić domniemanie /a może faktyczne?/ rozgrywki włodarzy, walczących między sobą i ze sobą o jak największy obszar i zasięg swej indywidualnej władzy. Przy okazji można jeszcze dowieść, że władza jest zdemoralizowana i że może należy ją zmienić? Przed laty pierwszą naszą rodzimą próbą z tego cyklu była sztuka J. Broszkiewicza „Imiona władzy”. Ostatnio ten temat podjęty został w Warszawie i Krakowie sztuką Przybyszewskiej „Sprawa Dantona” i Arystofanesa „Ptakami” /T. Hübnera/.
/…/ W przygotowaniu T. Starego jest kolejna sztuka Urbankowskiego „W białych ogrodach Tuilieries” w reżyserii R. Próchnickiej-Voglerowej. Temat – Jarosław Dąbrowski, Walery Wróblewski, Komuna Paryska. Myliłby sie, kto sądził by, że jest to pean na część bohaterów Komuny Paryskiej! Rodowodowo sztuka bliska „Sprawie Dantona” – gdzie na marginesie rozgrywek personalnych w walce o władzę między przywódcami Rewolucji Francuskiej, pośrednio kompromituje się idee tej Rewolucji. Na tym etapie „Białe ogrody” biorą na warsztat kolejną Rewolucję – może tą drogą uda się skompromitować czy bodaj zdeprecjonować wszelkie idee Rewolucji, w tym socjalistycznej też!
Niepokoi i zastanawia brak interwencji władz nadzoru w etapie zatwierdzania rocznego planu repertuarów krakowskich. Tylko wtedy i w tym momencie można bezboleśnie interweniować skutecznie, by nie dopuścić do realizacji i grania stojących w oczywistej sprzeczności wobec programu Partii, jawnie uprawiającym ideologię wrogą socjalizmowi. Najwyższy czas by dokonać analitycznej oceny postaw twórców i organizatorów teatralnych w tym aspekcie i wyciągnąć z tego wnioski i konsekwencje. I jeszcze jedno: w ramach tzw. produkcji dodatkowej T. Stary przygotowuje „Teatr Pana Cogito” w/g poezji Zbigniewa Herberta, scenariusz Tadeusz Malak. Zadziwia troska i zainteresowanie polskim „Sołżenicynem” ze strony Gawlika. Komentarz do tej sprawy uważam za zbyteczny!
„Janusz”
Urbankowski przewija się w tej teczce jeszcze kilka razy, ale informacje powtarzają się. Dokument świadczy także o archiwistach krakowskich tzn. na temat Jana Sykutery znaleźli tyle, co w „encyklopedii” i nie są w stanie zidentyfikować go z osobowym źródłem informacji ps. „Janusz”. Nic dziwnego, że również lustracja agentury nierejestrowanej właściwie nie istnieje. Wszyscy dyrektorzy fabryk i instytucji państwowych, członkowie, a zwłaszcza sekretarze POP, PZPR, którzy donosili oficerowi obiektowemu Służy Bezpieczeństwa o swoich współ- i pracownikach możecie spać spokojnie!
Co robił w tym samym czasie Wojciech Sadurski, przyszły Profesor? Pilni czytelnicy „Gazety Polskiej” już wiedzą, a ja przypomnę, że w 1975 r. ppor. wywiadu Leszek Sokulski wystąpił o zgodę na wysondowanie Sadurskiego jako kandydata na źródło. Wśród długiej listy osiągnięć raczej społecznych niż naukowych Sadurskiego wyliczono m.in. studenckiego delegata do ONZ. Sokulski, przedstawiający się „skromnie” jako Wiśniewski, zastrzegł się, że „Ze względu na pozycję ojca będę unikał jakichkolwiek sytuacji mogących spowodować u rozmówcy wrażenie, że próbuję go pozyskać do współpracy w drodze nacisku.” Oprócz ustaleń własnych Sokulski posługiwał się wywiadem sporządzonym przez komórkę stołecznej SB zajmującej się Uniwersytetem Warszawskim: LO im. Batorego, piąty w konkursie na najlepszego studenta UW, asystent Zakładu Historii Doktryn Polityczno-Prawnych z pensją 2700 zł, doktorat „Koncepcja F.A. Hayeka” o współczesnym liberalizmie w USA, żona, korespondencyjna znajomość z Friedrichem Allendorfem.
Podczas kolejnej rozmowy w kawiarni „Mazowia” na ul. Ordynackiej Sadurski krygował się na niewiele mogącego. Sokulski: „/…/ zacząłem „łaskotać” jego próżność i ambicję tzn. mówić o jego pozycji na uczelni i w organizacjach w sposób pozytywny. Sugerując mu z początku a wreszcie oświadczając expressis verbis, że decyzja zwrócenia się do niego z prośbą o współpracę z nami jest właśnie wynikiem analizy jego postawy ideowej i zaangażowania. Stwierdziłem, że wyjazd do Instytutu Nauk Politycznych pomógłby nam w rozeznaniu tej uczelni od strony ludzi tam pracujących i studiujących, ich idei i przekonań a także organizacji tego Instytutu.
Te właśnie argumenty zmieniły nieco tok rozmowy. SW zgodził się na udzielenie nam „doraźnej” – jak to oświadczył – pomocy, zastrzegając, że nie może to kolidować z jego zajęciami oficjalnymi. Po tym stwierdzeniu figuranta wyjaśniłem mu szczegółowiej sprawy odnośnie naprowadzeń i formy ich zdobywania. Przeprowadziłem wstępny, bardzo ogólny instruktaż z zakresu konspiracji oraz wyczuliłem go na sprawy ew. nagabywań lub prowokacji ze strony policji i służb specjalnych przeciwnika. Mając na uwadze raczej niechętny i pozornie pozytywny stosunek do naszych propozycji oraz odmowę przeprowadzenia kolejnego spotkania przed wyjazdem do Francji, nie proponowałem mu łączności na rezydenturę /prawdopodobnie by odmówił/, lecz umówiłem się na spotkanie po powrocie w Warszawie /około sierpnia 1976 r./. SW nalegał by rozmowa ta miała charakter oficjalny tzn. odbyła się w gmachu MSW, po oficjalnym /pisemnym/ wezwaniu. Wyjaśniłem, że rozmowa ze mną bez względu na to, czy jest prowadzona przy stoliku kawiarnianym czy w gmachu MSW ma zawsze ten sam charakter, a biorąc pod uwagę warunki rozmowy przyjemniej jest spotkać się w lokalu niż przychodzić do urzędu. SW uparł się przy swoim miejscu spotkania – „nie mogąc” racjonalnie wytłumaczyć swoich pobudek – pozostawiając do naszej dyspozycji formę powiadomienia.
Na zakończenie rozmowy jeszcze raz podkreślał, że wszystkie sprawy, o które go prosiłem, będzie starał się zapamiętać i realizować, ale oświadczył, że nie ma co liczyć na jego ofensywność w tej materii.
Na zakończenie rozmowy SW podpisał zobowiązanie o zachowaniu spotkania w tajemnicy. /…/
Zaznaczam, że mimo doraźnej zgody Sadurski nadal występował w teczce jako kandydat, a nie źródło. Po powrocie ze stypendium Sadurski oświadczył, że nie ma ochoty spotykać się z SB i na tym prowadzenie teczki zakończono.
Już na tej podstawie można stwierdzić, że Sadurski wywołujący Urbankowskiego do tablicy to duża niezręczność. Życiorys Urbankowskiego broni się sam, za to maksymą Sadurskiego wydaje się być zawsze z prądem. Jutro porozważajmy, co stanowił sobą wzmiankowany Instytut Nauk Politycznych.
Osoby zadowolone i niezadowolone z lektury proszę o klikanie na poniższe reklamy.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura