Marek Mądrzak Marek Mądrzak
741
BLOG

"Jerzy" Sokołowski - prosto z Ministerstwa Kultury i Sztuki '68

Marek Mądrzak Marek Mądrzak Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

 

 

Według udostępnionych w IPN zapisów ewidencyjnych współpraca Jerzego Sokołowskiego ze Służbą Bezpieczeństwa zaczęła się o wiele lat wcześniej niż innego urzędnika Ministerstwa Kultury i Sztuki – Jana Siekiery, bo 7.11.1968 r. jako kontakt poufny Wydz. IV Dep. III MSW. Inne wymienione w dzienniku rejestracyjnym MSW kategorie współpracy to konsultant i tajny współpracownik. W trakcie współpracy nie zmieniał się pseudonim – „Jerzy”. Sokołowskiego zdjęto z ewidencji SB 19.01.1990 r., a teczki przechowywane w szafie pancernej oficera prowadzącego najprawdopodobniej zniszczono. Stąd moja identyfikacja Jerzego Sokołowskiego z „Jerzym” – współautorem wczoraj publikowanego dokumentu o Rymkiewiczu.

Jednak w odróżnieniu od Siekiery i innych źródeł teatralnej SB (pisałem już o „Lotosie”) pierwsza teczka pracy „Jerzego” trafiła do archiwum już w 1981 r., dlatego można cokolwiek o tej współpracy wywnioskować. To pierwsza „informacja” z teczki:

 

ŹRÓDŁO „JERZY”                                                             WARSZAWA DN. 28 XI 1968 rok

PRZYJĄŁ H. KRECZMAŃSKI                                                                    TAJNE

Informacja

W czasie pobytu służbowego w Jugosławii na Międzynarodowym Festiwalu w Belgradzie pod koniec września 1968 r. wziąłem udział w konferencji tzw. „okrągłego stołu” z reżyserem i scenografem Józefem Szajną – reżyserem i twórcą spektaklu „Łaźnia” Majakowskiego, z którym wystąpił na tymże Festiwalu Stary Teatr im. H. Modrzejewskiej w Krakowie. Konferencja ta odbywająca się w gmachu teatru Atelier 212 (gospodarz Festiwalu) miała charakter publicznego spotkania z reżyserem i scenografem, który mówił na temat „Dlaczego jako malarz i scenograf reżyseruję w teatrze”. W konferencji wzięli udział krytycy teatralni Belgradu, gospodarze Festiwalu, teatrolodzy, młodzi entuzjaści teatru, ze strony polskiej obok mnie było kierownictwo naszego Teatru Starego w Krakowie oraz Sekretarz Ambasady i attache kulturalny Tow. Henryk Maksane. Konferencja miała charakter merytoryczny i nie nosiła cech dyskusji politycznej.

 Uwagę moją zwróciło tylko jedno wystąpienie wypowiedziane łamaną polszczyzną „dlaczego Szajna (czytaj Teatr) przywozi na Festiwal sztukę radziecką i dlaczego Szajna nie reżyseruje np. „wybitnych współczesnych autorów jak Mrożek, Iredyński, Karpowicz, Grochowiak i inni.”

W czasie naszego spektaklu, w antrakcie spotkałem tego człowieka, który zadał to pytanie – w towarzystwie reżysera Szajny. Okazało się, że jest to stypendysta Rządu amerykańskiego USA (Fundacja Fulbrighta) w Jugosławii nazwiskiem Edward J. Czerwiński. Powiedział wtedy, że przed wieloma laty przebywał w Polsce przez dwa lata jako stypendysta-slawista i że w tym charakterze bawi obecnie w Jugosławii. Jest – jak powiedział – profesorem Uniwersytetu w Kansas na wydziale slawistyki.

W krótkiej rozmowie w antrakcie spektaklu swoją łamaną polszczyzną wyrażał oburzenie za „prześladowanie Żydów w Polsce, za niszczenie najwybitniejszych ludzi kultury polskiej w osobach Adam Tarna i Jana Kotta, przestrzegając, że upadnie kultura teatru w Polsce, jeśli ci ludzie, Mrożek i inni, odsunięci zostaną od swej dotychczasowej działalności”.

Te prowokacyjne pytania i wypowiedzi zostały przez nas odparte, jako bezceremonialne, bez znajomości rzeczy i nie mające nic wspólnego z naszą artystyczną wizytą – insynuacje.

            Postawa reżysera i scenografa Józefa Szajny zarówno w czasie jego występu publicznego w konferencji jak w czasie tego incydentu w antrakcie była w moim odczuciu godna pochwały (takt, stanowczość, inteligentna riposta, polityczna dojrzałość).

Wwa, XI.68 r.

                                                                                              „JERZY”

 

Nieco światła na przeszłość Sokołowskiego rzuca brudnopis Informacji z 3.12.1969 r., z którego wynikają jego starcia o politykę teatralną w Ministerstwie. Przypuszczam, że pełna informacja na ten temat znalazła się w jego niezachowanej teczce personalnej.

Ponieważ dramaturgia tego okresu kojarzyła się władzy i tajnej policji ze studenckimi protestami, kolejny dokument „Jerzego” to recenzja krakowskiego przedstawienia:

                                                                                  Warszawa, dnia 16 kwietnia 1969 r.

 

dot. LIDII ZAMKOW

 

 

I N F O R M A C J A

 

 

dot. „Wesela” St. Wyspiańskiego w inscenizacji krakowskiej x/

 

            Premierę „Wesela” w ostatniej inscenizacji Lidii Zamkow poprzedzała w środowisku krakowskim plotka, że będzie to przedstawienie „obrazoburcze”, z „poszarganiem świętości”, „awangardowo-nowatorskie”, „zadziwiająco odkrywcze”, wreszcie najbardziej spokojna wersja – „inne niż wszystkie dotychczasowe inscenizacje tego dzieła”. Na ile ta plotka – pełna epitetów o różnej bardzo tonacji – miała swe źródło w samym teatrze, a na ile w wypowiedziach – odautorskich niejako – reżyserki Zamkow, trudno w tej chwili dociec. Niemniej nie można doceniać przesłanek, które na tę aurę poprzedzającą premierę się złożyły. Pewną i obiektywną jest rzeczą, że Lidia Zamkow swoim trudnym i despotycznym charakterem ze skłonnością do intryg i brakiem lojalności – nie zaskarbiła sobie sympatii tak części zespołu artystycznego Teatru im. Słowackiego, jak i jego dyrekcji. Z drugiej strony – cykl trzech obszernych artykułów drukowanych istotnie w „Życiu Literackim”, które poprzedzały premierę „Wesela”, artykułów pióra Lidii Zamkow o jej widzeniu tego utworu, stworzył przesłanki do powstania klimatu wokół przygotowywanego przedstawienia, że „zanosi się na burzę”.

            Interesuje mnie w tej chwili, kiedy opadła kurtyna po premierowym przedstawieniu, nie tyle konfrontacje plotki z faktem obiektywnych walorów inscenizacji, ile wymowa interpretacji genialnego dzieła poety, jednego z najwybitniejszych utworów w naszej narodowej dramaturgii. Moje subiektywne odczucia, przy całym uznaniu dla niewątpliwego talentu reżyserskiego

                                                                      

x/Teatr im. J. Słowackiego, Kraków, opracowanie tekstu, reżyseria i inscenizacja: Lidia Zamkow, scenografia: L. J. Skarżyńscy Premiera 27.03.1969 r.

 

Lidii Zamkow, utwierdzają w przekonaniu, że obrana przez inscenizatora koncepcja tej inscenizacji jest z gruntu fałszywa i błędna tak pod względem ideowo merytorycznym, jak i – w rezultacie – artystycznym. Zamkow próbowała z tego poetyckiego utworu zrobić tzw. dramat realistyczny, mówiąc bardziej konkretnie, postanowiła – wbrew strukturze tego utworu – wyciągnąć wszystkie konsekwencje z warstwy słownej, semantycznej dramatu, przyoblekając tę warstwę w rodzajowy, niekiedy naturalistyczny kształt interpretacyjny, tak aktorski jak i inscenizacyjny. Jakie to pociągnęło konsekwencje, cóż widz może – przy takim potraktowaniu tekstu – zobaczyć na scenie Teatru im. Słowackiego. Na pewno wesele, ale nie z poetyckiej wizji Wyspiańskiego zamkniętej w utworze „Wesele” – błąkających się bohaterów przybranych w piękne, polskie, chłopskie, krakowskie sukmany i stroje zapitych /wódka leje się bez przerwy, stół, który normalnie znajduje się poza kulisą, ustawiony jest w inscenizacji Zamkow centralnie na środku sceny, suto zastawiony butelkami/, w związku z czym sprawy i rzeczy, o których mówię nabierają swoistego znaczenia, trudno dociec, na ile wszystko to, co się dzieje jest wytworem zamroczonej wyobraźni, a na ile fantazją poetycką i klimatem osobliwej chwili, w której dzieje się akcja utworu. Rodzajowe potraktowanie talentu, realistyczne zbrutalizowanie daje pewne efekty inscenizacyjne, ale logika utworu zaczyna z każdą sceną coraz wyraźniej cierpieć. Zamierzona i założona teoretycznie „konsekwencja” doprowadza w rezultacie do braku konsekwencji. Bo oto już w pierwszym akcie, kiedy na scenie zjawia się karczmarz – Josek, a w chwilę później jego córka Rachel /obie role potraktowane z wyciszeniem, sublimacją, z poetycką cienkością, zjawisko pięknie interpretowana rola Rachel przez wybitnie zdolną aktorkę Budzisz-Krzyżanowską/ następuje zadziwiające odwrócenie koncepcji – te role bowiem konsekwentnie prowadzone są w tonacji poetyckiej, szlachetnie podniosłej, w ciepłej, mówiąc językiem malarskim, tonacji kolorystycznej, co daje – w konfrontacji ze zbrutalizowanym obrazem weselników, podpitych, bełkotliwych, egoistycznie zapatrzonych w siebie, w swoje własne sprawy i problemy /tak to w interpretacji Zamkow wygląda/, lekceważących ich oboje, starego Żyda-karczmarza i ją Rachel-przedziwny, niezgodny z duchem tekstu dramatu wydźwięk interpretacyjny. W inscenizacji Zamkow nosicielem „ducha poezji”, bezinteresownej szlachetności, pierwszą osobą dramatu staje się – przez takie potraktowanie wątków utworu- Rachel. Poeta, którego znakomicie interpretuje Herdegen, usiłuje tylko bezskutecznie się z nią przespać, nie interesuje ona go nic poza tym, wszystko jest grą pozorów i „szlachecko-polskim” lekceważeniem. Ale tego przecież nie ma w „Weselu” Wyspiańskiego, nie tak to sobie poeta wymyślił, nie tak napisał i nie tak wyobraził na scenie – jest to natomiast w „Weselu” Lidii Zamkow na scenie teatru krakowskiego anno 1969. Można by co prawda dopatrywać się w takim ujęciu roli Rachel „zasługi” aktorki Budzisz-Krzyżanowskiej, która dzięki swojemu niewątpliwemu talentowi i osobliwemu urokowi scenicznemu stała się obiektywnie gwiazdą Nr 1 tego przedstawienia i premierowego wieczoru, kiedy oglądałem tę inscenizację. Osobiście myślę, że byłaby to tylko półprawda, tym bardziej, że cały akt II utwierdza w przekonaniu, iż zamysł inscenizacyjny Zamkow zaciążył na fałszywości jej interpretacji. I za potraktowanie przede wszystkim aktu II-go, scen tzw. wizyjnych, „osób dramatu”, mam osobiście chyba najwięcej pretensji do reżysera. Zamkow usiłowała bowiem zlekceważyć, zniweczyć poetycki charakter dzieła likwidując tzw. „postacie fantastyczne”, „osoby dramatu”, które zjawiają się w akcie II-gim bohaterom „Wesela”. Likwiduje ich niejako cielesną scenicznie obecność próbowała dowieść, że są one wytworem, projekcją zamroczonej alkoholem wyobraźni bohaterów „Wesela”, wyobraźni „zaczadzonej” reliktami przeszłości werbalnej polskości, niemożności, bezsiły, egoizmu i różnicy interesów /mieszczuchów i chłopów/. Tak, to wszystko prawda, ale Wyspiański to nie Ibsen ani Strindberg. „Wesele” jest jednym z najpiękniejszych i największych polskich dramatów nie tylko w sferze realistycznych przesłanek, które na ten utwór się złożyły, ale dzięki ogromnej poetyckiej, narodowej, patriotycznej sile, z którą od dziesiątków lat przemawia do trzech bez mała pokoleń. A przemawia właśnie swoją myślą i formą, w której poetycki realizm łączy się z „symboliczno-fantastycznymi” scenami aktu II-go, kiedy przed bohaterami utworu zjawiają się „bohaterowie narodowej przeszłości”. Tego, niestety, na scenie w tym przedstawieniu – nie ma. Są majaki zaczadzonej alkoholem wyobraźni, Zamkow nie potrafi już tutaj również konsekwentnie tego wyinterpretować i przeprowadzić, następuje zgrzyt formalny i interpretacyjny. Finał końcowy to potwierdza szczególnie. Zamroczony taniec finału przerywa nagle polskim, klasycznym, krwistym polonezem, jakby rozbijała „banię z poezją”, pokazując palcem, jakie to wszystko polskie, te wszystkie poetyckie majaki, mrzonki, bałamuctwo narodowe i tepe i tede. Być może, że nie takie przesłanki i intencje myślowe przyświecały reżyserowi przedstawienia potwierdza tego przecież wywód trzech długich artykułów w „Życiu Literackim” – niestety, taka jest dla mnie obiektywna wymowa przedstawienia, które ma skądinąd duże wartości czysto sceniczne, mimo wskazanych tu błędów i niekonsekwencji.

 

UWAGA:

Informację otrzymano od kp.„JERZY”

Cdn.

 

Osoby zadowolone i niezadowolone z lektury proszę o klikanie na poniższe reklamy.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Kultura