Po pożarze w Kamieniu Pomorskim prezydent zarządził żałobę narodową. Po raz piąty w ciągu swojej dotychczasowej kadencji, czyli w ciągu niespełna czterech lat. W sumie od 1989 roku ogłoszono żałobę 11 razy, czyli niemal połowa przypada na czas prezydentury Kaczyńskiego, a więc niemal połowa żałób skupiła się w ostatnich czterech latach III Rzeczpospolitej. Wiem, że zaraz zostanę znowu posądzony o niedelikatność i brak empatii. Trudno. Będę jednak powtarzał, że moment na rozmowę o instytucji żałoby narodowej jest właśnie teraz, a nie za dwa tygodnie. Dlatego postawię tezę, że Lech Kaczyński doprowadził do niebywałej inflacji instytucji, która powinna być zarezerwowana jedynie na absolutnie wyjątkowe okazje, zdarzające się może raz w ciągu dekady, a może jeszcze rzadziej.
Jakoś tam szkoda mi zabitych, żałuję tych, co przeżyli, ale stracili wszystko. Mam jednak poczucie – teraz jeszcze bardziej niż w pozostałych przypadkach – że ogłoszenie żałoby narodowej tym razem wywoła u wielu Polaków zniecierpliwienie i wzruszenie ramionami. I słusznie, bo choć sprawa jest prerogatywą prezydenta, to w przypadku Lecha Kaczyńskiego kryteria, jakie można wydedukować z ogłaszanych dotychczas żałób, są wyjątkowo szerokie, a zarazem niejasne. Bo od ilu osób można żałobę narodową ogłosić? Od 15? Od 20? A może już od 10, pod warunkiem, że zginęli w jednym zdarzeniu? Bo przecież śmierć kilkudziesięciu osób w wypadkach drogowych w ciągu zaledwie paru dni na nikim wrażenia nie robi – na panu prezydencie też. Można pytać dalej: dlaczego gdy w jakimś zdarzeniu ginie naraz kilkanaście lub kilkadziesiąt osób, ich rodziny mogą liczyć na szczególne wsparcie państwa i jego najwyższych urzędników, a rodziny tych, którzy zginęli w identycznych okolicznościach, ale pojedynczo, już nie?
To nie są wątpliwości wyssane z palca lub powstałe z jakiejś złośliwości. Uważam po prostu, że obywatele mają prawo i do równego traktowania, i do oczekiwania od najważniejszych osób w państwie stosowania przejrzystych kryteriów.
Lech Kaczyński, pochopnie ogłaszając pierwsze żałoby narodowe, wpadł w swego rodzaju pułapkę. Teraz, jeśli chce być konsekwentny, musi ogłaszać żałobę narodową w każdym wypadku, gdy w jednym miejscu ginie kilkanaście osób. Reakcja ludzi, jako się rzekło, będzie w takich wypadkach naturalna: coraz większa obojętność, a w niektórych przypadkach, jeśli żałoba stanie na przeszkodzie jakimś zaplanowanym działaniom czy przyjemnościom – wręcz niechęć. Powie ktoś, że trzeba mieć wrażliwość. Może i trzeba, ale nie wszyscy ją mają, a poza tym trudno wymagać wrażliwości na każde nieszczęście na świecie. Dla przeciętnego mieszkańca Warszawy czy Rzeszowa tragedia z Kamienia Pomorskiego jest równie abstrakcyjna co głód w Korei Północnej czy śmierć ludzi w Darfurze. I trudno mieć o to pretensję. Jedno jest absolutnie pewne: najgorszą metodą uwrażliwiania jest urzędowe zarządzania wrażliwości i wymuszanie jej żałobą narodową.
Byłem sceptyczny wobec ogłaszanych przez Lecha Kaczyńskiego żałób od samego początku. Kwestionowałem w Salonie24 zasadność żałoby po katastrofie w Halembie i po katastrofie autokaru z pielgrzymami we Francji. Nadal uważam, że obejmowanie bliskich osób, które zginęły w obu tych zdarzeniach szczególną opieką, jest skandalem. Nie ze względu na to, że owi bliscy nie zasłużyli na wsparcie, ale ze względu na dziesiątki tysięcy tych, którzy na takie wsparcie liczyć nie mogą, choć ich bliscy odeszli w identycznych okolicznościach. Tyle że nie w świetle reflektorów, bo pojedynczo.
Ogłoszoną właśnie przez prezydenta żałobę uważam za, delikatnie mówiąc, bardzo mocno przesadzoną, bezzasadną i zupełnie zbędną. Osobiście nie widzę dla niej najmniejszego uzasadnienia ani potrzeby i nie sądzę, żeby taką potrzebę widział jakikolwiek rozsądny człowiek, który do wydawania sądów używa rozumu, nie emocji. Oczekiwanie od wszystkich Polaków, że z powodu pożaru w Kamieniu Pomorskim przestaną chodzić na trzy dni do kin, teatrów, na koncerty i pogrążą się w żałobnej refleksji, jest niepoważne.
Prezydent Kaczyński zdewaluował do reszty instytucję i tak nadużywaną w III RP. Jeśli w II Rzeczpospolitej żałobę narodową ogłoszono po śmierci marszałka Piłsudskiego, to – wziąwszy pod uwagę, jak mało warta jest dzisiaj – gdybyśmy mieli kogoś tej miary, co Piłsudski, po jego śmierci należałoby ogłosić narodowe superumartwienie, trwające pół roku.
Oto naści twoje wiosło:
błądzący w odmętów powodzi,
masz tu kaduceus polski,
mąć nim wodę, mąć.
Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka