Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha
1378
BLOG

Zamach na Gibraltarze

Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha Polityka Obserwuj notkę 29

W czwartek miał premierę „Generał. Zamach na Gibraltarze”. Moja najkrótsza recenzja jest następująca: jak na historyczną rekonstrukcję (opartą oczywiście na hipotezach) – znakomite; jak na film do obejrzenia w kinie – średnie, a momentami dość męczące. Dodatkowe punkty należą się natomiast TVN, producentowi filmu, za poważne zajęcie się tematem i próbę zrobienia filmu o jednej z największych zagadek polskiej historii.
Najpierw o samym filmie i jego warsztacie. Tu błędów jest sporo. Najważniejsze z nich to:
·         Niemal wszystkie zdjęcia z ręki. Ten zabieg, uzasadniony w pewnych okolicznościach, w takim nagromadzeniu bardzo męczy. Film chwilami po prostu źle się ogląda.
·         Zdecydowanie nadużywany zabieg dzielenia kadru. Może być uzasadniony, jeśli chce się pokazać, że jakieś wydarzenia dzieją się jednocześnie. W tym wypadku twórcy zastosowali go nawet do pokazania różnych elementów jednej sceny, w tym całkiem statycznych.
·         Nadużywanie i niekonsekwentne stosowanie obrazu czarno-białego, mającego imitować zdjęcia archiwalne (prawdziwe zdjęcia archiwalne także w filmie się znalazły).
·         Całkiem chybiony scenariuszowy zabieg nielinearnej narracji. Co chwila mamy przeskoki czasowe na przestrzeni kilku miesięcy, w dodatku dotyczące właściwie wyłącznie kuriera Jana Gralewskiego, który nie jest przecież głównym bohaterem filmu. Ale te skoki w czasie bardzo utrudniają zrozumienie intrygi, zwłaszcza tym, którzy o zamachu wcześniej nic nie przeczytali.
·         Wszystkie postaci w filmie mówią po polsku, co chwilami bardzo utrudnia połapanie się, czy mamy do czynienia z Brytyjczykami czy Polakami, ewentualnie Sowietami, a także bardzo negatywnie odbija się na poczuciu autentyzmu przedstawianych sytuacji. Mam wrażenie, że nie byłoby specjalnym problemem skłonienie aktorów do nauczenia się angielskich dialogów, choć być może wymagałoby to jakichś zmian w obsadzie i zatrudnienia konsultanta językowego.
„Zamach…” miał budżet w wysokości 3 mln złotych. Niewiele albo i bardzo mało, zwłaszcza porównując z taką historyczną superprodukcją jak „Walkiria”, ale opisanych błędów można przecież było uniknąć niezależnie od przeznaczonych na film pieniędzy. Można też było lepiej dobrać obsadę. O ile Krzysztof Pieczyński, Kamilla Baar czy Jerzy Grałek radzą sobie dobrze, to już znany bodaj z jakichś tasiemcowych seriali Marcin Bosak i paru innych drugoplanowych aktorów chyba nie do końca zdało sobie sprawę, że to nie jest kolejny odcinek „Czasu na miłość tańczącą na lodzie z brzydulą” czy czegoś w tym rodzaju.
Może jednak w przypadku takiego filmu nie należy się przesadnie czepiać strony warsztatowej. W końcu punkty należą się realizatorom za samo podjęcie tematu i może przetarcie szlaku.
Gdy chodzi o założenia scenariusza, „Zamach…” opiera się na hipotezach Dariusza Baliszewskiego. W dziedzinie historii popularnej i hipotetycznej (od której, moim zdaniem, odżegnują się głównie ci historycy, którzy nie potrafią pisać dla ludzi i do ludzi mówić) są dzisiaj w Polsce dwie osoby najbardziej znane z zajmowania się tematem Gibraltaru: właśnie Baliszewski oraz Tadeusz Kisielewski (dwie książki na ten temat w ostatnich latach: „Zamach” i „Zabójcy”). Obaj sięgają po podobne źródła i relacje, ale dochodzą ostatecznie do innych wniosków. W ogromnym skrócie:
Baliszewski uważa – i na tej hipotezie oparty jest film – że zamachu dokonali jeszcze w pałacu gubernatora Polacy, będący w opozycji wobec Sikorskiego, w ścisłej współpracy z Brytyjczykami, którym zależało na przejęciu papierów, dowodzących sowieckiego sprawstwa zbrodni w Katyniu. Kwestia współpracy Polaków z Brytyjczykami jest zresztą w filmie przedstawiona bardzo niejasno. Nie wiadomo do końca, jakie są relacje pomiędzy polskimi zamachowcami a gubernatorem. Poza tym gubernator żąda od Sikorskiego wydania papierów z Katynia zaraz po przylocie Naczelnego Wodza na Gibraltar. Czy gdyby je dostał, to do zamachu by nie doszło?
Kisielewski jako najbardziej prawdopodobną traktuję hipotezę, że zamachu (raczej w samolocie na pasie startowym niż w pałacu gubernatora) dokonali oficerowie brytyjskiego wywiadu, ale nie na polecenie z Londynu, tylko z powodu przejęcia tejże komórki wywiadowczej na stosunkowo niskim szczeblu przez Sowietów (Kisielewski wskazuje tutaj na gibraltarską aktywność Kima Philby’ego kilka miesięcy wcześniej).
W scenariuszu Baliszewski umieścił właściwie wszystkie swoje wariantywne hipotezy – nawet te, które sam uznawał za mało prawdopodobne. Mamy więc zamach w pałacu, potem mamy aktorską trupę, która pod groźbą broni odgrywa scenę pożegnania na lotnisku, mamy wreszcie przekazanie nie zamordowanej Zofii Leśniowskiej Sowietom (w tym samym czasie na Gibraltarze przebywała sowiecka delegacja z udającym się akurat z Londynu do Moskwy ambasadorem Majskim). Za wiele tego.
Muszę przyznać, że bardziej przekonują mnie jednak hipotezy Kisielewskiego, a zwłaszcza ta zasadnicza, dotycząca sprawstwa i inspiracji. Faktem jest, że animozje, mające źródło jeszcze w przedwojennej polityce, były w polskich środowiskach politycznych i wojskowych olbrzymie. Przecież sama wyprawa Sikorskiego na Bliski Wschód miała na celu uśmierzenie buntowniczych nastrojów wśród stacjonujących tam polskich sił. Wydaje się jednak mało prawdopodobne, aby nawet najzagorzalsi oponenci Sikorskiego chcieli posunąć się do morderstwa – i to wielokrotnego, bo przecież zginąć mieli także inni członkowie polskiej delegacji. Jeżeli przyjąć, że zamachowcami mieliby być ludzie, oskarżający Sikorskiego o nadmierną uległość wobec Sowietów, to czy możliwe jest, żeby współpracowali przy przekazaniu córki generała w ręce sowieckiej delegacji? Zamach byłby w takim wypadku czymś w rodzaju morderstwa w afekcie, z pobudek czysto emocjonalnych, bo przecież trudno było racjonalnie kalkulować, że fizyczne pozbycie się Sikorskiego może przynieść Polsce jakąkolwiek korzyść. Aby uznać, że wokół sprawy katyńskiej uda się zjednoczyć aliancką opinię publiczną i być może zerwać koalicję z Sowietami, trzeba by być skrajnie naiwnym. No i powstawałoby pytanie, co dalej.
Jest i drugi argument: jeśli rzecz odbywałaby się przy brytyjskiej współinspiracji, a więc Brytyjczycy mieliby nad sprawą jakąś kontrolę, Gibraltar byłby najgorszym miejscem do dokonania zamachu, bo podejrzenia automatycznie kierowałyby się w stronę gospodarzy. Jeśli natomiast wziąć pod uwagę hipotezę Kisielewskiego – Gibraltar jest miejscem idealnym, właśnie dlatego, że najprędzej w sferze podejrzeń znajdują się brytyjscy gospodarze.
A może żadnego zamachu nie było? Może liberator naprawdę miał zablokowane stery, a może na pokładzie było zbyt wiele kontrabandy i maszyna była przeciążona? Wykluczyć tego oczywiście nie można. Wszak samoloty do czasu do czasu spadają, a wypadki chodzą po ludziach. Z drugiej jednak strony wokół całej sprawy jest zbyt wiele tych przypadków, dziwnych zbiegów okoliczności, znaków zapytania. Na tyle dużo, że w wyjaśnienie, iż mieliśmy do czynienia ze zwykłą losową katastrofą, jakoś trudno uwierzyć. A przecież to, co wiemy o wynikach badań szczątków generała Sikorskiego nie wyklucza bynajmniej hipotezy zamachu. Wykluczono jedynie możliwość, że generał został zastrzelony.
Gdybym miał „Zamach…” rekomendować, to poleciłbym go tym, którzy chcą się przekopywać przez meandry historii i lubią to. Kto chce się w kinie rozerwać, niech raczej idzie na coś innego.

 

Udostępnij Udostępnij Lubię to! Skomentuj29 Obserwuj notkę

Oto naści twoje wiosło: błądzący w odmętów powodzi, masz tu kaduceus polski, mąć nim wodę, mąć. Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (29)

Inne tematy w dziale Polityka