Jeżeli potwierdzą się wciąż nie do końca oficjalne informacje z Waszyngtonu, Radek Sikorski nie będzie miał szans w wyścigu do stanowiska sekretarza generalnego NATO. Jego przeciwnicy oczywiście zacierają ręce i pod tym tekstem z pewnością także się odezwą, przytaczając po raz 1347. te same wyświechtane argumenty. Sprawa stanowiska w NATO, a także samego Sikorskiego jest jednak bardziej skomplikowana.
Gdy nieco ponad tydzień temu byłem na jubileuszowej konferencji z okazji 10 lat Polski, Czech i Węgier w Sojuszu Północnoatlantyckim, właściwie wszyscy moi rozmówcy z grona ekspertów byli zgodni: Sikorski nie ma żadnych szans i nie miał ich raczej od początku. Przyczyny podawali jednak różne. Z grubsza można przytoczyć trzy ich grupy. Przyjrzyjmy się każdej z nich.
Pierwsza argumentacja to ta, o której półoficjalnie mówi się właśnie przy okazji sygnałów z USA: Radek Sikorski był nie do zaakceptowania dla czworga najważniejszych członków NATO – USA, Francji, Niemiec i Wielkiej Brytanii – ponieważ ciągnie się za nim opinia polityka zbyt radykalnego w swoich poglądach zwłaszcza na kwestię rosyjską. Tu mamy dwa podaspekty. Pierwszy to ten, że stosunek wobec Rosji jest dla naszych Zachodnich sojuszników sprawą kluczową. Pośrednio oznacza to, że inaczej widzą oni strategiczne uwarunkowania, które dla nas są szczególnie istotne. Nie jest to zaskakujące w przypadku Berlina czy Paryża, tradycyjnie tworzących zachodnie lobby prorosyjskie, jest natomiast niepokojące w przypadku Waszyngtonu. Wydaje się, że wraz z nadejściem Obamy „zresetowanie” stosunków z Rosją stało się priorytetem. Sama idea owego „resetu” jest tyleż niejasna, co bezsensowna i może niestety potwierdzać najgorsze obawy, jakie sceptycy mieli wobec polityki zagranicznej made by Obama. Przypomina to bardzo dla nas problematyczny okres w prezydenturze Busha, gdy ten ewidentnie uległ technikom psychomanipulacji, zastosowanym przez starego kagiebistę Putina i patrząc w oczy rosyjskiemu prezydentowi ujrzał „uczciwego gościa”.
Drugi aspekt jest w pewnym sensie ironiczny. Radek Sikorski zrobił w ciągu ostatnich miesięcy mnóstwo, aby pozbyć się łatki polityka antyrosyjskiego. Zaczęło się to już w okolicach konfliktu rosyjsko-gruzińskiego i trwało do teraz. Jak widać – to wciąż za mało. Wnioski można z tego wyciągnąć dwojakie. Pierwszy – który zdaje się wyciąga sam Sikorski – jest taki, że trzeba sobie jeszcze bardziej przykręcić śrubę i pracować usilnie nad tym, aby nie podejmować żadnych działań kontrowersyjnych z punktu widzenia naszych zachodnich partnerów, a może w końcu uda nam się zrzucić odium rusofobów. To wniosek moim zdaniem błędny. Drugi wniosek jest taki, że niezależnie od prowadzonej przez nas polityki łatka rusofobów będzie nam przyklejana zawsze. Z prostego powodu: nie zależy ona od działań, jakie podejmujemy ani od naszej retoryki, ale ma swoje źródło w fundamentalnej różnicy strategicznych interesów w odniesieniu do Rosji pomiędzy nami a np. Niemcami czy Francją. Innymi słowy, dostajemy łatkę rusofobów nie dlatego, że nimi jesteśmy, ale dlatego, że tak Niemcom i Francji łatwo jest uzasadnić odrzucenie naszych racji w kwestii stosunków z Rosją. Odrzucenie to zaś bierze się z różnicy interesów.
Druga grupa argumentów odnosiła się do samej osoby Sikorskiego. Niektórzy wskazują mianowicie, że Sikorski poprzez swoje rozliczne wolty i bardzo daleko posuniętą elastyczność – droga polityczna od ROP-u, poprzez PiS do PO, a na każdym jej etapie maksymalne zaangażowanie, przynajmniej retoryczne – podważył własną wiarygodność. Wedle tej argumentacji, główni aktorzy NATO potrzebują co prawda na stanowisku sekretarza generalnego osoby elastycznej, ale nie aż do tego stopnia, żeby budziła obawę niepewności, chwiejności czy wręcz nieobliczalności. Do tego – wskazują zwolennicy tej argumentacji – dochodzi jeszcze brak lojalności Sikorskiego wobec Amerykanów. Po kilku latach spędzonych w American Enterprise Institute, Sikorski jako minister spraw zagranicznych zrobił coś więcej niż tylko prowadził twarde negocjacje ze stroną amerykańską o tarczę. On mianowicie przedstawiał między wierszami swoich negocjacyjnych partnerów jako stronę mało wiarygodną, mocarstwo kolonialne, chcące nas wycisnąć jak cytrynę. Twarde negocjacje zostałyby zrozumiane. Ledwo skrywana wrogość wobec Amerykanów – nie. Innymi słowy – lawirując i zmieniając afiliacje, Radek Sikorski przestał być w oczach głównych sił sojusz osobą poważną.
Wreszcie trzecia linia argumentacji wskazywała na pakietowy system negocjacji. Podstawowym założeniem byłoby tutaj, że Polska powinna dostać w końcu jakieś realnie wysokiej rangi stanowisko w strukturach międzynarodowych. W układance zostały na koniec dwa takie miejsca: sekretarz generalny NATO i przewodniczący Parlamentu Europejskiego. Być może kalkulacją rządu było od początku poświęcenie Sikorskiego dla wygranej Buzka. Wskazywałoby na to, o ile częściej pisało się i mówiło o kandydaturze Sikorskiego niż o kandydaturze Buzka. Niektórzy – zwłaszcza zwolennicy Sikorskiego – chcieliby to widzieć jako poświęcenie stanowiska, dającego faktyczny wpływ na rzecz stanowiska czysto tytularnego. To jednak fałszywe stawianie sprawy. Realny wpływ sekretarza generalnego NATO na działania Sojuszu jest mocno ograniczony. Wiele zależy oczywiście od determinacji i charakteru osoby, ale formalnie sprawa sprowadza się do koordynowania polityki, ewentualnie proponowania jej kierunku. Nie ma jednak mowy o podejmowaniu decyzji czy arbitralnym wytyczaniu drogi. Które stanowisko jest dla nas obecnie korzystniejsze – sekretarz generalny NATO czy przewodniczący PE – nie podejmuję się rozstrzygać. Bardzo interesująca byłaby debata ekspertów na ten temat. Grunt, że na pewno żadne z nich nie ma miażdżącej przewagi nad tym drugim z punktu widzenia możliwości, strategii, znaczenia.
Między bajki można włożyć twierdzenie, które umieścił na swoim blogu Leszek Miller, iż to poparcie Lecha Kaczyńskiego zadecydowało o porażce Sikorskiego. Po pierwsze – tkwi w tym sprzeczność, ponieważ taką argumentację prezentują ci, którzy zarazem odmawiają Kaczyńskiemu jakiegokolwiek znaczenia w świecie dyplomacji. Po drugie – jest całkiem naturalne, że jeśli kraj przedstawia kandydata do stanowiska tej rangi, jednoczą się wokół niego wszystkie siły. Dla Zachodu byłoby raczej niezrozumiałe, gdyby prezydent tę kandydaturę zwalczał. Po trzecie – gdyby tak było, zawzięci krytycy Lecha Kaczyńskiego w Polsce mieliby mu to za złe. Tak jak teraz mogą mieć za złe, że kandydaturę Sikorskiego poparł. Oni bowiem mają Lechowi Kaczyńskiemu za złe to, że w ogóle śmie być.
Jak zwykle w takich sytuacja, ostateczna decyzja jest zapewne motywowana splotem wszystkich podanych wyżej przyczyn, z których żadna nie wyklucza pozostałych.
Pozostaje pytanie, czy Polsce uda się uzyskać alternatywne wobec szefa NATO stanowisko. Gdyby tak się nie stało, dopiero to oznaczałoby, że nasza międzynarodowa pozycja jest słabsza niż chcielibyśmy sądzić.
Najgorsze, że wtedy z obu stron politycznego sporu pojawią się oskarżenia o doprowadzenie do takiego stanu rzeczy. Platforma będzie mówić, że mimo jej wysiłków nie udało się wyprowadzić Polski z izolacji, w jaką wpędzili nas bracia Kaczyńscy. PiS z kolei będzie twierdził, że nie liczą się z nami, ponieważ na to pozwalamy, a Platforma zmarnowała już cały dorobek, jaki w tej dziedzinie stał się udziałem rządów Prawa i Sprawiedliwości.
Prawda jest taka – pisałem o tym kilka miesięcy temu w „Rzeczpospolitej” – że każda ze stron stała się niewolnikiem szkodliwego w polityce zagranicznej dogmatyzmu. Jedni są zwolennikami twardego stawiania spraw w każdej sytuacji, drudzy – twarde stawianie sprawy uważają w każdych okolicznościach za szkodliwe, a miarą sukcesu jest dla nich werbalnie pozytywny stosunek do naszego kraju. Nic niestety nie wskazuje na to, aby ów dogmatyzm miał ulec jedynie słusznej w polityce zagranicznej postawie: bezwzględnemu pragmatyzmowi, dla którego uległość lub twardość są jedynie środkami do osiągnięcia celu.
P.S. W sobotniej „Rzeczpospolitej” kolejny
tekst, potwierdzający tezę o ekooszołomstwie zwolenników tezy o armageddonie, jaki może na nas sprowadzić globalne ocieplenie. Ale cóż, lewica ma co wypisywać na sztandarach.
Oto naści twoje wiosło:
błądzący w odmętów powodzi,
masz tu kaduceus polski,
mąć nim wodę, mąć.
Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka