Historia Eluany Englaro jest dla mnie absolutnie przerażająca. Zwyczajnie, po ludzku. Mamy dziewczynę, z którą nie ma kontaktu od 17 lat, ale która w sensie biologicznym niewątpliwie żyje. Twierdzenie, że od 17 lat pozostaje martwa, to oczywiste brednie. Po pierwsze, w medycynie dyskusyjne jest samo pojęcie śmierci, a dokładnie kwestia kryteriów, jakie należy przyjąć, aby ją stwierdzić. Po drugie, relacje osób, które miały z nią do czynienia, wskazują, że Eluana wykazywała odruchy żyjącego człowieka. Po trzecie – i to jest najważniejsze – medycyna nie potrafi definitywnie odpowiedzieć na pytanie, co dzieje się z człowiekiem, który przebywa przez długi czas w śpiączce. Gdyby wszystko wyglądało tak, jak twierdzą zwolennicy zabijania osób w podobnym do Eluany stanie, to nie mielibyśmy żadnych wybudzeń, a tymczasem jest ich całkiem wiele. Czasem po kilku, a nawet kilkunastu latach, na ogół po diagnozie lekarskiej, mówiącej, że dana osoba nigdy się już nie zbudzi. Także w Polsce niedawno zdarzył się taki przypadek.
Mamy więc osobę, która żyje, choć nie potrafi skomunikować się z otoczeniem. Nie wiemy, co dzieje się w jej umyśle. Nie potrafimy z całkowitą pewnością stwierdzić, czy nic nie czuje i nie rozumie. Jeśli ktoś twierdzi, że wie to na pewno – kłamie. Ojciec dziewczyny tymczasem walczy o to, żeby ją zabić – nie potrafię tu użyć innego słowa. Nie mając z jej strony żadnego potwierdzenia, czy faktycznie w tym momencie sobie tego życzy! Bo przecież, nawet gdyby wprowadzić „testament życia”, w którym zawczasu deklarowałoby się, jak z nami postąpić w razie podobnego wypadku, dzisiaj, tutaj, normalnie żyjąc, mówiąc, chodząc, nie jesteśmy w stanie przewidzieć naszych odczuć, gdy znaleźlibyśmy się w stanie śpiączki. Wszelkie zalecenia, dotyczące takiego stanu, wydawane dzisiaj, nie powinny mieć żadnego znaczenia w okolicznościach, w jakich znalazła się Włoszka.
Eluana miała dobrą opiekę. Mogła żyć jeszcze wiele lat. Nie było żadnego racjonalnego argumentu, aby ją zabijać. Nie widać było po niej żadnego cierpienia. Nikomu nie przeszkadzała, a nawet – by posłużyć się argumentem skrajnie pragmatycznym – nikogo z rodziny nie kosztowała. Co zatem kierowało jej ojcem? Nie potrafię sobie tego inaczej wytłumaczyć niż tylko początkowym impulsem, biorącym się zapewne z fałszywych przekonań dotyczących wartości życia i prawa do jego odbierania, który zaprowadził go na drogę bez odwrotu, na której był dopingowany przez oszalałych ideologów. Nie mam bowiem wątpliwości, że już od paru lat ojciec Eluany toczył walkę przede wszystkim ideologiczną, niewiele mającą wspólnego z dobrem jego córki. W Polsce były dwa takie znane przypadki: Alicji Tysiąc i 14-letniej Agaty. Oba dotyczyły aborcji, ale sytuacja była podobna: ideologia na pierwszym miejscu, ludzkie dobro daleko w tyle.
Wracam do mojego przerażenia. Mamy więc osobę, która tkwi w swoim świecie, którego granic nie jesteśmy w stanie przeniknąć i która jest kompletnie bezbronna. I ktoś tej osobie teoretycznie najbliższy czyni ogromne wysiłki nie po to, żeby ją z tego świata wyprowadzić, ale żeby ją na śmierć zagłodzić. Pod kompletnie niepojętym, absurdalnym pretekstem czynienia jest dobra. Sytuacja jak z najgorszego horroru. Takiej cywilizacji się boję. Dobrze że sprawa Eluany nie przeszła bez echa. To znaczy, że w swoim przerażeniu szczęśliwie nie jestem sam.
Oto naści twoje wiosło:
błądzący w odmętów powodzi,
masz tu kaduceus polski,
mąć nim wodę, mąć.
Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka