Gdyby ktoś zechciał się ze mną założyć, wygrałbym butelkę dobrego wina (najlepiej jakieś Gran Reserva z hiszpańskiej Rioja). We wczorajszych wieczornych komentarzach radiowej Jedynki oznajmiłem, że właśnie o butelkę dobrego wina mogę się założyć, iż Janusz Palikot nie zostanie z Platformy wyrzucony. Podejrzewam jednak, że takiego zakładu nikt nie chciałby przyjąć, może poza kimś kompletnie naiwnym lub zupełnie niezorientowanym w polskim życiu politycznym. Nie jest zresztą jasne, czy bym wygrał, gdybym zakładał, że Palikot zostanie zawieszony – a tak właśnie przypuszczałem. Jak się okazuje, nawet do tego nie doszło.
Moje stanowisko w sprawie Palikota częściowo wyraziłem w swoim codziennym felietonie w „Fakcie” (można go znaleźć na Redakcja.pl). W gruncie rzeczy, gdyby przyjrzeć się wypowiedzi Palikota o minister Gęsickiej, trzeba by przyznać, że jej sens nie budzi kontrowersji w tym sensie, że można się z nim zgadzać lub nie, ale mieści się w ramach politycznej debaty. Cóż to bowiem znaczy w przenośni „sprostytuować się”? Znaczy to tyle, co „zaprzedać się”, czyli z jakichś koniunkturalnych, doraźnych powodów lub dla jakichś korzyści wyrzec się swoich poglądów. I gdyby Janusz Palikot był w stanie swoje zdanie wyrazić w takiej formie, mówiąc np.: „Jestem bardzo zawiedziony, że Grażyna Gęsicka sprzeniewierzyła się swoim poglądom dla czysto partyjnej korzyści” – nie byłoby sprawy.
Sęk oczywiście w tym, że Palikotowi chodzi o to, aby sprawa była. I chodzi mu o to oczywiście nie bez przyczyny. Nikt chyba dokładnie nie wie, na jakich zasadach ten ponadprzeciętnie inteligentny absolwent filozofii i znawca Gombrowicza funkcjonuje w PO. Jednak analiza jego wystąpień, zwłaszcza polegająca na umieszczeniu ich w kontekście innych wydarzeń, nieodmiennie każe podejrzewać, że chodzi o odwracanie uwagi i „przykrywanie” faktów oraz zdarzeń niekorzystnych dla PO. Trudno powiedzieć, czy dzieje się to w ścisłym uzgodnieniu z Donaldem Tuskiem, czy może jedynie na poziomie Sławomira Nowaka; trudno natomiast wątpić w to, że Janusz Palikot ma pełną koncesję kierownictwa PO na takie zachowania. Podejrzewam, że wczorajszy komitet polityczny Platformy obradował tyle czasu nie dlatego, że jego członkowie zastanawiali się tak intensywnie nad tym, jak przykładnie ukarać partyjnego kolegę. Prawdopodobnie rozważali, jak zachować pozory wymierzenia mu sprawiedliwej kary, a jednocześnie nie ograniczyć pola jego działania w przyszłości. Z tego punktu widzenia zawieszenie byłoby oczywiście dość niewygodne.
Sam Palikot ma tymczasem problem, na jaki często natykają się etatowi trefnisie, nie tylko na scenie politycznej, ale też w szołbiznesie: coraz trudniej jest mu zaszokować i zwrócić na siebie uwagę. Jak słusznie spytał w felietonie bodaj Marek Magierowski – dlaczego właściwie Palikot nie chodzi goły? Być może wkrótce będzie to jedyny sposób, aby mógł utrzymać na sobie uwagę mediów.
Palikot szkodzi życiu politycznemu w jeszcze jeden, rzadko wspominany sposób, który mnie akurat dość przeszkadza: sprawia, że podnosi się gremialny głos oburzenia (poza niektórymi politykami PO, którzy kierują się tu oczywistym partyjnym interesem) wobec niekonwencjonalnych zachowań i barwnych wypowiedzi. A to już wylewanie dziecka z kąpielą. Sam w Salonie24 padałem nieraz ofiarą świętoszkowatych upomnień ze strony kibiców tej czy innej partii, że na zbyt wiele sobie pozwalam i nie dość jestem wobec figur politycznej sceny na kolanach. Zawsze odsyłam wtedy do polskiej przedwojennej publicystyki i relacji o politycznych sporach. Język, jakiego wtedy używano, był na ogół o wiele ostrzejszy niż to, co się dzisiaj mówi i pisze. Rzecz w tym, że prócz zaczepnej formy była w tym treść i pewna subtelność, jakkolwiek paradoksalnie mogłoby to brzmieć. W polskim życiu politycznym III RP były osoby, które mówiły ostro, nie trzymały się konwencji, a jednak nie sprawiały wrażenia tak przykrego, jak działający bez śladu subtelności Janusz Palikot. Taki był Janusz Korwin-Mikke, taki był też będący całkiem nie z mojej bajki Piotr Gadzinowski, którego pytanie poselskie o „Hąkągu” (do znalezienia na YouTube) uważam wciąż za jeden z najpiękniejszych sejmowych momentów. Palikot bezpardonowo przejął tę dziedzinę i doprowadził ją na skraj upadku. I tego mu darować nie mogę.
***
Od wynurzeń Janusz Palikota sprawą znacznie ważniejszą jest wniosek, złożony w poniedziałek przez Janusza Kochanowskiego w Trybunale Konstytucyjnym, kwestionujący obowiązek przynależności do korporacji zawodowych. O tym była już w Salonie24 mowa – tu można znaleźć mój poniedziałkowy wywiad z RPO, który ukazał się w „Fakcie”.
Oczywiście reakcje były do przewidzenia. Najbardziej ubawiła mnie jakaś pani adwokat, która dowodziła, że obowiązkowa i niezależna od naszej woli przynależność do samorządu jest czymś normalnym, bo każdy mieszkaniec danej gminy staje się z obowiązku członkiem samorządu terytorialnego. Jak rozumiem, zdaniem pani mecenas nie ma żadnej różnicy między byciem mieszkańcem danej gminy a byciem członkiem korporacji adwokackiej.
Nie po raz pierwszy Janusz Kochanowski nadeptuje na odcisk prawnikom i nie po raz pierwszy jest za to mieszany z błotem. (Nawiasem mówiąc, o poziomie prawniczych elit, ich zdziecinnieniu i zarazem zapiekłości świadczy fakt, że niektórzy ich przedstawiciele traktują spór z dr. Kochanowskim czysto osobiście – np. nie przyjmują od niego standardowych życzeń świątecznych.) Tym razem jednak chodzi nie tylko o prawników, ale o wszystkie środowiska, których przedstawiciele żyją doskonale z tego, że zamknęli dostęp do swoich zawodów, obłożyli wszystkich wykonujących dany zawód obowiązkową składką, a w razie problemów stosują bez wyjątków zasadę „ręka rękę myje”.
Co zrobi TK? Nie mam złudzeń. Tam wymieniona wyżej zasada także działa, a twierdzenie, że członkowie Trybunału kierują się jedynie kryterium słuszności i nie zwracają uwagi na własną przynależność zawodową, sympatie polityczne i osobiste poglądy można włożyć między bajki.
Ważne jednak, że ciosy w korporacje wymierzane są z różnych stron i że temat nie jest już tabu, jak jeszcze parę lat temu.
***
Przy okazji zachęcam do lektury mojego tekstu o konflikcie gazowym, który ukazał się w dzisiejszym „F”. Tekst jest na Redakcja.pl.
Oto naści twoje wiosło:
błądzący w odmętów powodzi,
masz tu kaduceus polski,
mąć nim wodę, mąć.
Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka