Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha
136
BLOG

Dyrdymały oberesbeka

Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha Polityka Obserwuj notkę 28

Rozczuliła mnie wypowiedź Czesława Kiszczaka, której fragment widziałem w jakiejś stacji telewizyjnej. Były oberesbek klarował w niej, że ma moralny i etyczny obowiązek wyjaśnienia roli domniemanych TW, którzy tak naprawdę żadnymi TW nie byli, bo ich wypowiedzi zostały jedynie spisane z podsłuchów i podstępnie zakwalifikowane jako doniesienia tajnych współpracowników. Kiszczak gadający o jakimkolwiek moralnym i etycznym obowiązku jest równie wiarygodny co opowiadający podobne farmazony Heinrich Himmler – gdyby, rzecz jasna, przeżył wojnę i zechciał rozgrzeszyć najgorliwszych funkcjonariuszy narodowosocjalistycznego systemu; Kaligula, opowiadający o wartościach spokojnego, rodzinnego życia czy Józef Stalin, perorujący o prawach człowieka. Można by jeszcze znieść jakąś pomniejszą personę, wygłupiającą się w podobny sposób, ale Kiszczak z taką wypowiedzią staje się jakąś perwersją do kwadratu, a nawet sześcianu.

Oczywiście oświadczenie generała z ochotą i radością podchwyciła „Gazeta Wyborcza”, z tryumfem ogłaszając, że doniesienia TW w rzeczywistości pochodziły z podsłuchów. Właściwie bez wyjątku. Czytając kolejne artykuły, dotyczące problematyki tajnych współpracowników oraz SB, zamieszczane w gazecie Adama Michnika, a także słuchając oświadczeń byłych funkcjonariuszy organów bezpieczeństwa (których patriotyzmu, jak stwierdził Czesław Kiszczak, nie można podważać), można powziąć wrażenie, że żadnych TW w ogóle w Polsce nie było, cała dokumentacja, jaką przejął IPN, to albo zmyślenia konfabulujących esbeków, albo ewentualnie informacje z podsłuchów właśnie; cała wiedza SB opierała się na bajeczkach, które serwowali jej leniwi oficerowie; jeśli ktoś został zarejestrowany jako TW, to na pewno bez swojej wiedzy, a w tych absolutnie nielicznych i wyjątkowych przypadkach, gdy ktoś świadomie zostawał tajnym współpracownikiem, dostarczał informacji oczywistych, bezużytecznych i nikomu nie szkodził. Jednym słowem – cały aparat represji i inwigilacji był fikcją i żartem, a rządy PZPR trzymały się jedynie dzięki dobrej woli ludu, bo przecież nie za sprawą esbeckich infiltracji i inwigilacji. Nie muszę dodawać, że pijany Przemyk sam spadł ze schodów, a ksiądz Popiełuszko sam przywiązał sobie kamień do szyi, zaszył się w worku i skoczył z mostu.

Generał Kiszczak w swoim oświadczeniu przedstawia wizję wstrząsającą: oto w latach 80. aparat bezpieczeństwa tak był przerażony infilitracją – jak należy rozumieć, przez kwitnące przecież wówczas i niezwykle niebezpieczne podziemie – że esbecja została zmuszona do konspirowania źródeł swoich informacji wewnątrz systemu! Stąd „przesuwanie źródeł”, czyli właśnie przypisywanie TW informacji uzyskanych z podsłuchów. Niestety, tak się jakoś pechowo złożyło, że akurat ten konkretny zabieg nie znalazł potwierdzenia w dokumentach, które w SB niezwykle drobiazgowo definiowały każdy zabieg i działanie. Funkcjonariusze – pisze Kiszczak – działali w ramach „pragmatyki służbowej”.

Nie miejsce tu, aby opisywać obszernie, a jaki sposób prowadzone były w SB kartoteki, jaki był system wzajemnej kontroli i wreszcie udowadnianie, że każde działanie w resorcie musiało pozostawić ślady. Kto zechce, może sięgnąć do odpowiednich wydawnictw IPN. Gdyby faktycznie „przesuwanie źródeł” było powszechną praktyką, w archiwach musiano by natrafić na jego ślady. SB nie konspirowała swoich źródeł przed sobą samą – ustalenie, skąd pochodzi dana informacja, było ważniejsze niż obawa przed jakąś wydumaną solidarnościową infiltracją, co w ogóle brzmi śmiesznie.

Czym Czesław Kiszczak, „człowiek honoru”, różni się od swoich podwładnych, szeregowych esbeków od zastraszania, łamania kręgosłupów, a jak trzeba – bicia, szantażowania i tłamszenia? Niczym. Tak samo jak oni próbuje dzisiaj za wszelką cenę i wbrew naukowym analizom wykazać, że mało kto w Polsce donosił, a jeśli już, to było to kompletnie bez znaczenia. Agenci zawsze chronili swoich konfidentów i nie ma w tym nic dziwnego. Kiszczak próbuje robić to samo, tylko na masową skalę.

W oświadczeniu Kiszczaka szczególnie zabawny jest przedostatni akapit: „Mam też głębokie przekonanie, że byli oficerowie MSW nie dadzą się zastraszyć i będą, jeśli zajdzie taka potrzeba, przedstawiać rzeczywisty przebieg wypadków i swoją w nim rolę, w pełni zgodną z ówczesnym przepisami, które musieli realizować. Przekazanie prawdy o tamtym systemie oraz jego metodach jest naszym – dowódcy i podwładnych – wspólnym obowiązkiem. Jest też jedyną możliwą dla nas obecnie formą zadośćuczynienia tym, którzy dzisiaj ponoszą konsekwencję naszych ówczesnych działań”.

Nie wiem, kto miałby zastraszać byłych esbeków. Prezes Kurtyka? A może Cenckiewicz z Gontarczykiem? Razem tworzą groźną parę. Zaiste, byli esbecy to ludzie, których zastraszyć wyjątkowo łatwo. Jak wiadomo, w swojej pracy nieustannie ulegali zastraszeniu i w ogóle byli bardzo zestrachani, a w dzisiejszej, demokratycznej Polsce zastraszyć ich może byle Suski. Wzruszająca jest także deklaracja, że „przekazanie prawdy o tamtym systemie jest naszym obowiązkiem”. Byłoby miło, gdyby generał Kiszczak poprzekazywał trochę prawdy na procesie dotyczącym wprowadzenia stanu wojennego, bo jak na razie całą energię spożywa na unikanie pojawiania się na sali sądowej. Mógłby też przekazać nieco prawdy choćby o wydarzeniach w Wujku.

W sumie wystąpienie Kiszczaka trzeba zaliczyć do dziesiątki albo i piątki najbardziej żenujących występów politycznych po 1989 roku. Mało było wystąpień równie bezczelnych i bezpodstawnych. Desperacja środowisk, przeciwnych „grzebaniu w przeszłości” musi być zaiste wielka, jeśli z takiego gniota robią koronny argument.

Udostępnij Udostępnij Lubię to! Skomentuj28 Obserwuj notkę

Oto naści twoje wiosło: błądzący w odmętów powodzi, masz tu kaduceus polski, mąć nim wodę, mąć. Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (28)

Inne tematy w dziale Polityka