Zrozumienie całej złożoności konfliktu izraelsko-palestyńskiego przekracza chyba możliwości nawet osoby ponad przeciętnie zorientowanej w sprawach międzynarodowych i historii tychże. Łatwo ulec pokusie emocjonalnej reakcji na to, co pokazują media – a na ogół pokazują bardzo jednowymiarowo: biedni Palestyńczycy właściwie mordowani przez nacierające izraelskie wojsko.
Oczywiście – to także część prawdy. Ale gdy wniknąć w sprawę trochę tylko głębiej, od razu widać, że ta prawda nie jest ani taka prosta, ani oczywista. Izrael jest małym państwem, wciśniętym pomiędzy kraje otwarcie mu wrogie albo jedynie go tolerujące, nawet jeżeli utrzymują z nim stosunki dyplomatyczne. Toczący się tam konflikt nie ma charakteru normalnej wojny, choć celem przeciwników Izraela, a przynajmniej ich części, jest – całkiem oficjalnie – jego zniszczenie. To konflikt, w którym nie sposób jednoznacznie odróżnić bojowników od terrorystów, a jednych i drugich od cywilnej ludności. Co zresztą jedni i drudzy skwapliwie wykorzystują do celów militarnych i propagandowych. Czy można jednoznacznie negatywnie oceniać choćby agresywny, czasem brutalny stosunek izraelskich żołnierzy w punktach kontrolnych do Palestyńczyków, skoro materiały wybuchowe na terytorium żydowskiego państwa może przewozić i 12-letnia dziewczynka, i kobieta w ciąży?
Z drugiej strony – trudno spokojnie czytać relacje nie tylko z obecnego ataku na strefę Gazy, ale też z codziennego funkcjonowania Palestyńczyków, którym zabiera się ziemię, gaje oliwne, odcina od ich roli, pozbawia środków do życia. Ale tu znowu pada kontrargument: rekwizycja ziemi jest często konieczna, żeby zapewnić bezpieczeństwo żydowskim osiedlom. Bojownicy Hamasu nierzadko wykorzystują takie tereny, żeby odpalać stamtąd swoje rakiety. Zaraz zaraz – ale czy nie odpalają ich w osiedla nielegalnie zbudowane i niezgodne z prawem międzynarodowym? Chwileczkę – ale czy sam Hamas nie terroryzuje własnych pobratymców, aby wpuszczali jego bojowników na swoją ziemię i do swoich domów?
I tak dalej, i tak dalej. Kolejnym zastrzeżeniom, skojarzeniom, ciągom przyczynowo-skutkowym nie ma końca. Na wszystko można znaleźć kontrargument, wszystko niemal można usprawiedliwić. Dodajmy do tego chyba najbardziej skomplikowany system polityczny na świecie spośród krajów demokratycznych, jaki ma Izrael, oraz mozaikę interesów politycznych, korupcyjnych, finansowych w Autonomii, dorzućmy kwestię libańską i irańską, a dostaniemy taki miks, że głowa może rozboleć od prób skojarzenia poszczególnych elementów.
Nie sposób dociec, gdzie leży praprzyczyna, kto „pierwszy zaczął”. Z jednej strony trzeba pamiętać, że Izrael nie powstał w sposób pokojowy. Alianccy mandatariusze byli stawiani przed faktami dokonanymi, stwarzanymi przez żydowskich bojowników, ocierających się nierzadko w swoich działaniach o terroryzm. Jednak to Arabowie odrzucili plan podziału terytorium mandatowego na dwa państwa. Konsekwencją była wojna o stworzenie Izraela. Nie ma wątpliwości, że okupacja Zachodniego Brzegu, strefy Gazy i Wzgórz Golan jest nielegalna, podobnie jak nielegalne jest umieszczanie tam żydowskich osadników. Z drugiej strony trudno nie pamiętać, w jaki sposób Palestyńczycy walczyli o swoje głównie w latach 70. W tym kontekście pokojowa nagroda Nobla dla Arafata była jak kpina.
Z tego, co dzieje się obecnie, wynikają dwa ważne pytania. Po pierwsze – czy faktycznie istnieje możliwość, że konflikt z lokalnego zmieni się w regionalny i czy realna jest groźba włączenia się doń w ten lub inny sposób Iranu. Po drugie – w jaki sposób z tym wyzwaniem poradzi sobie nowy prezydent USA. A zęby łamali sobie na kwestii izraelsko-palestyńskiej prezydenci znacznie bardziej od niego doświadczeni, także Bill Clinton, który podobno potrafił z pamięci narysować mapę Jerozolimy z podziałem na część żydowską i arabską.
Jedno jest dla mnie pewne: w tym konflikcie moja sympatia nie leży po żadnej ze stron, bo obie robią rzeczy często haniebne. Ale oczywiście nie w tych kategoriach ocenia się politykę międzynarodową. Z czysto pragmatycznego punktu widzenia mam jednak więcej podziwu dla Izraela z jego niesamowitą wolą przetrwania, demokracją, trwającą mimo ciężkich warunków w regionie, gdzie demokracja bywa zwykle jedynie pozorem, z jego dobrą organizacją i determinacją. Autonomia pozostaje tworem dysfunkcjonalnym, do głębi skorumpowanym, gdzie rządzą osobiste ambicje i interesy.
Ale czy można tu komukolwiek życzyć zwycięstwa?
Oto naści twoje wiosło:
błądzący w odmętów powodzi,
masz tu kaduceus polski,
mąć nim wodę, mąć.
Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka