Nową serią notek chcę zainaugurować obecność na nowym Salonie24. Seria będzie występować pod wspólnym tagiem „bareizm”, w nowosalonowej kategorii „absurd”. Świat z filmów mistrza Barei wcale bowiem nie zniknął. Jest nadal wokół nas, co tym bardziej zaskakujące, że w role bohaterów z „Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz?” albo „Bruneta wieczorową porą” wcielają się osoby na tyle młode, że nie można ich podejrzewać o przesiąknięcie peerelowskimi nawykami. Czy jestem pieniaczem? Z całą pewnością nie. Mam natomiast cechę, która sprawia, że czasem drążę sprawy, które inni już dawno zostawiliby dla świętego spokoju: lubię, kiedy każdy robi dobrze swoją robotę i wykonuje należycie to, co mu powierzono. Bez różnicy, czy chodzi o sprzątaczkę, aktora, dziennikarza, kierowcę czy kasjerkę w supermarkecie. Dopóki wszyscy ci ludzie działają tak, jak powinni, dopóty jestem zadowolony. Szlag mnie trafia, kiedy ktoś robi mi łaskę, wykonując swoją pracę i jeszcze ma pretensję, że się czepiam. A to się, niestety, często zdarza. Albo gdy ktoś bez powodu traktuje mnie jak naciągacza, oszusta i przekręciarza. Nie wiem, czy Państwo też macie takie wrażenie, ale mnie coraz częściej się zdaje, że pod fasadą konkurencji, wolnego rynku, dbania o klienta istnieją wciąż te same peerelowskie sklepy i firmy, gdzie pan Zenek, kierownik, był bogiem, a klient mógł coś wskórać jedynie jako uniżony petent. A może nawet penitent. Nie wiem, jaka jest tego przyczyna. Można by wymienić wiele hipotez – od jednak wciąż trwającego dziedzictwa Peerelu po taką konstrukcję państwa, która wymusza na ludziach cwaniactwo. To mnie jednak nie przekonuje. Mam poczucie, że wszystkie te hipotezy są naciągane. Może macie Państwo lepsze? Weźmy sklepy internetowe (polecam teksty, które na ich temat drukowała „Gazeta Wyborcza” – włos się jeży na głowie). Mogę chyba zaryzykować twierdzenie, że mam z nimi całkiem spore doświadczenie. Zaczynałem już wiele lat temu od zakupów w Merlin.pl. Dziś mam na koncie prawdopodobnie już kilkaset transakcji przez Internet. Jestem ostrożny, najchętniej korzystam z kilku sprawdzonych sklepów. Te najbardziej znane, wydawałoby się, powinny dbać o swoją markę. Tymczasem nawet one starają się na każdym kroku zrobić klienta w balona. Kilka miesięcy temu zamówiłem w renomowanym, wydawałoby się, Komputroniku nową nawigację samochodową. Wybrałem opcję odbioru osobistego. Nawigację odebrałem, uruchomiłem i niemal od razu zorientowałem się, że zrobiłem błąd. Urządzenie kompletnie nie odpowiadało moim potrzebom. Jak wiadomo, kupiony w Internecie towar można zwrócić bez podawania powodu w ciągu 10 dni. Poszedłem więc do salonu, gdzie odbierałem sprzęt. A tam usłyszałem, że opcja zwrotu nie działa w przypadku towaru odbieranego osobiście. To oczywiście nonsens. Umowa zostaje bowiem zawarta przez Internet, a więc kupujący nie ma możliwości obejrzenia towaru przed odbiorem, do którego jest zobligowany w chwili kliknięcia myszą klawisza „zamów”. Miejsce odbioru nie powinno tu mieć znaczenia. Komputronik leciał sobie po prostu w kulki w sposób, który zresztą opisywał w swoim raporcie o handlu internetowym Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Po krótkiej pyskówce wyszedłem z salonu i rozpocząłem korespondencję z Komputronikiem. Najpierw próbowano mnie zbyć, stwierdzając ponownie, że prawo zwrotu w przypadku odbioru osobistego nie funkcjonuje. Moja odpowiedź, w której powołałem się na odpowiednie przepisy i zagroziłem sądem konsumenckim, powędrowała już wyżej, po czym dostałem odpowiedź od jakiegoś kierownika, że „nie czekając na opinię naszych prawników” mogą nawigację ode mnie łaskawie przyjąć. W tym samym salonie, gdzie byłem poprzednio, tym razem obsłużono mnie uprzedzająco grzecznie, nawigację przyjęto, kasę zwrócono. Wnioski z tej historii: • Komputronik, a zapewne i większość innych sklepów internetowych, stosuje w swoich regulaminach niedozwolone zapisy. • Komputronik, a zapewne i inne sklepy internetowe, mają wewnętrzne wytyczne, dotyczące zniechęcania klientów, chcących skorzystać ze swoich praw. • Żeby te prawa wyegzekwować, trzeba się okazać klientem ponadprzeciętnie zawziętym, znającym przepisy i sprawiającym wrażenie zdeterminowanego. • Nigdy nie kupię już w Komputroniku niczego bardziej skomplikowanego niż pendrive za 80 zł. To jednak tylko bezpośrednie przyczyny. Nasuwają się tymczasem pytania ogólniejszej natury. Dlaczego renomowany sklep stara się robić swoich klientów w konia, zamiast zdobywać ich przychylnością i wychodzeniem naprzeciw ich życzeniom? Specjaliści tłumaczą to tym, że wciąż łatwiej jest sklepom internetowym zdobywać nowych klientów niż dbać o stałych. Ale z tego nie wynika przecież, że należy każdego już zdobytego klienta traktować jak zło konieczne. To nie tylko, albo nawet nie przede wszystkim, kwestia kalkulacji, ale etosu handlowca i zwykłej przyzwoitości. O ile mi wiadomo, w USA nie ma federalnych uregulowań w tych kwestiach, a kto robił tam internetowe zakupy, ten wie, że na takie trudności jak w Polsce się nie natknie. Zdarzyło mi się kiedyś, że kupowałem w amerykańskim Amazonie płytę DVD z filmem niedostępnym u nas. Mijały tygodnie, a płyty nie było. Owszem, Amazon ma swój regulamin, ale nawet się w niego nie wczytywałem. Napisałem, że płyta nie przyszła. Amazon odpisał, że stokrotnie przeprasza i natychmiast wysyła następną. Płyta była u mnie po kilkunastu dniach. Żadnego sprawdzania, podejrzeń, że może chcę wyłudzić darmowy towar, żadnej konieczności uzyskiwania zaświadczeń z poczty czy tym podobnych bzdur. Może polskie sklepy mają aż tak fatalne doświadczenia ze swoimi klientami, że muszą ich wszystkich z góry uznawać za krętaczy, ale jeśli tak jest, to ja się na takie traktowanie nie godzę. A może właściciele tychże sklepów sądzą po prostu wszystkich klientów własną miarą. Jak Państwo widzą, nie unikam nazw konkretnych firm. Niech wpisy z serii „bareizm” będą też ostrzeżeniem dla tych, którzy zechcą z niego skorzystać. Komentujących zapraszam do opisywania własnych doświadczeń. Poza tym, oczywiście, wpisy o polityce i innych sprawach, swoją koleją. Może już raczej na nowym Salonie? P.S. Czy ktoś może mi powiedzieć, jak w nowym Salonie uzyskać bolda albo kursywę?
Oto naści twoje wiosło:
błądzący w odmętów powodzi,
masz tu kaduceus polski,
mąć nim wodę, mąć.
Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości