Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha
76
BLOG

Prezydent traci, co zyskał

Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha Polityka Obserwuj notkę 61

Prezydent od jakiegoś czasu sprawdza się zwykle, gdy w grę wchodzą kwestie międzynarodowe. Jego działania są trafione także dlatego, że w tej sferze urywa się ciążącemu na jego wizerunku związkowi z partią swojego brata. A związek ten to jedna z tych rzeczy, które prezydenccy spin doktorzy powinni się starać maskować jak najlepiej, jeśli chcą zapewnić Lechowi Kaczyńskiemu szanse na reelekcję.

Reklama
Niestety, znacznie gorzej zaczyna się dziać, gdy prezydent przenosi się w sferę polityki wewnętrznej. Przykładem - najjaskrawszym i najgorszym niestety - emerytury pomostowe. Pozostałe weta pozostawmy na boku, bo dotyczą albo spraw mniej istotnych, albo budzących poważniejsze wątpliwości.

Rząd PO, zabierając się za pomostówki, ruszył śmierdzące jajo, którego nikt nie chciał tknąć. Kolejne rządy spychały decyzję na potem, wiedząc, że obowiązujący system skończy się dopiero teraz. A przecież wszyscy świetnie wiedzieli, że system pomostówek jest z założenia tymczasowy, wewnętrznie nielogiczny, bo nieoparty o żadne obiektywne kryteria obciążenia, jakie stanowi dane zajęcie, a na dodatek finanse państwa w dłuższej perspektywie go nie wytrzymają. Czemu PO postanowiła to śmierdzące jajo tknąć? Po pierwsze - bo w przeciwnym wypadku system po prostu by się urwał, a przedłużyć go na dotychczasowych zasadach nie można było, bo tego nie zdzierżyłby wkrótce budżet. Po drugie - nie musiała czuć się związana żadną lojalnością wobec związków zawodowych, co jest bez wątpienia wielkim plusem tego rządu. Po trzecie - bo zdawała sobie sprawę, że problem pomostówek stanowi dla niej potencjalne zagrożenie w przyszłości w połączeniu z najniższymi w Europie wskaźnikami zatrudnienia. Motywacje pragmatyczne, dobre jak każde inne. Faktem jest, że system ten jest naznaczony patologiami, skoro kasjerka z dworca ma prawo do emerytury pomostowej tak samo jak maszynista tylko dlatego, że oboje są zatrudnieni „na kolei".

Związki jak to związki - poszły w tej sprawie na całość, widząc w niej piękne uzasadnienie dla swojego istnienia. Tu po prostu nie mogło być mowy o jakimkolwiek porozumieniu z rządem, chyba żeby cała zmiana została sprowadzona do kwestii czysto kosmetycznych, bo pomostówki to rzecz zbyt dla związkowców symboliczna. To sprawa, w której się nie ustępuje. Gdy rząd zgodzi się na jedno żądanie, stawia się następne, byle wciąż być w konfrontacji. W ostateczności można żądać pomostówek w przyszłości nawet dla pań klozetowych z dworców, które pracę zaczynają w tym roku i w tym celu zablokować tory.

Prezydent, ogłaszając swoje weto, przytoczył jeden argument: że ustawa jest „niesprawiedliwa". To w tym wypadku kategoria subiektywna. Oczywiście wolno tak prezydentowi uważać. Są do tego nawet podstawy, jeżeli uznamy, że stopniowe wygaszenie systemu, poprzez postawienie granicy 1999 roku jako rozpoczęcia pracy przez uprawnionych do emerytury pomostowej, jest przejawem takiej niesprawiedliwości. Ale przecież o to właśnie chodzi: żeby podwyższyć stopniowo wiek emerytalny i wydłużyć czas pracy.

Reklama
Problem - i o to mi w tym wpisie głównie chodzi - w tym, że w odczuciu wielu osób prezydent Kaczyński ponownie, po parumiesięcznej przerwie, gra do bramki przeciwników partii swojego brata. I to jest uznawane za zasadniczą motywację jego decyzji, w czym oczywiście utwierdzają publiczność politycy PO oraz część komentatorów. A to dla Lecha Kaczyńskiego źle. Zajmowanie się głównie polityką zagraniczną w połączeniu z zejściem Jarosława Kaczyńskiego na drugi plan pozwoliło prezydentowi nieco osłabić uderzające w jego wizerunek wrażenie, że działa głównie na potrzeby polityczne PiS. Teraz spin doktorzy Platformy mają znowu pole do popisu.

Czemu Lech Kaczyński powinien pracować nad wizerunkiem prezydenta niezależnego? Twardy elektorat PiS w większości i tak zagłosuje na Kaczyńskiego - dla tych wyborców związek Lecha z Jarosławem nie tylko jest oczywisty, ale też nie ma w nim nic nagannego, zaś Tusk jest opcją nie do pomyślenia. Część związana z Radiem Maryja może na Kaczyńskiego, jako bardziej liberalnego z braci, nie zagłosować, zwłaszcza jeśli dostanie jakiegoś swojego kandydata, ale jawne manifestowanie związków z PiS nie będzie mieć na ich decyzje wpływu. Lechowi Kaczyńskiemu powinno natomiast zależeć na sięgnięcie po bardziej umiarkowanych wyborców, bo w jego przypadku jest to nie tylko bardziej zasadne niż w przypadku PiS, ale i konieczne. Cała linia ataku Platformy idzie na odebranie prezydentowi jakiejkolwiek szansy w tej właśnie grupie i jak dotąd, wziąwszy pod uwagę sondaże, wydaje się to skuteczne. Wybory prezydenckie będą starciem między dwoma mocnymi kandydatami - raczej nikt poza nimi nie będzie się liczył. Tusk zbuduje swój wizerunek jako antytezę Kaczyńskiego, przekonując umiarkowanych, że wybór Lecha Kaczyńskiego oznacza rządy PiS bis. Chodzi w takim samym stopniu o to, aby nikt z nich na Kaczyńskiego nie zagłosował, jak i o to, żeby wizja jego reelekcji przeraziła ich na tyle, że zagłosują na Tuska. O ile w wyborach parlamentarnych ponowna mobilizacja elektoratu przeciwko PiS jest raczej mało prawdopodobna (mimo prób podtrzymania pamięci o rzekomo straszliwych czasach, większość tych, którzy wówczas zagłosowali przeciw Kaczorom, dzisiaj pogrąża się w wygodnym przekonaniu, że zwycięstwo już osiągnięte i w kolejny dzień wyborczy nie trzeba będzie się fatygować - ta fatyga bowiem nie jest dla nich stanem naturalnym), o tyle w wyborach prezydenckich - owszem. Te zawsze wywołują większe emocje jako starcie konkretnych osób. W tym wypadku będzie to starcie demonizowanego przez jedną stronę Lecha Kaczyńskiego ze znienawidzonym przez drugą Donaldem Tuskiem.

Może ktoś powiedzieć, że kapitał wyborczy PO wcale nie jest taki duży, jak pokazują sondaże. Oczywiście, że w praktyce nie. Jednak tu mielibyśmy do czynienia z wykorzystaniem osobistego kapitału Tuska, a to już co innego.

Lech Kaczyński będzie dla obecnego premiera groźnym kandydatem. Bardzo możliwe, że sprawa nie skończy się w pierwszej turze. Ale w drugiej, gdy każda ze stron będzie chciała nadać pojedynkowi wymiar jakiegoś metapolitycznego Armagedonu, może powtórzyć się scenariusz z 2007 roku. Potencjalnie twardych wyborców PO, wyborców zwykle niegłosujących, ale przekonanych, że kolejna kadencja Kaczyńskiego to klęska Polski, i wyborców wahających się, których Lech Kaczyński może do siebie zniechęcić łatwiej niż Tusk do siebie zachęcić, jest, jak sądzę, więcej niż twardych wyborców PiS i tych, których prezydent może ewentualnie zyskać, wetując pomostówki (zakładając, że nie jest to przekonywanie przekonanych i że potencjalni klienci pomostówek i tak w większości nie zagłosowaliby na Lecha Kaczyńskiego).

Podsumowując - Lech Kaczyński popełnił błąd merytoryczny i wizerunkowy. Obawiam się, że wszystko wraca na utarte, wygodne dla PO tory. Aktywność Jarosława Kaczyńskiego rośnie i można się zapewne spodziewać kolejnych występów w stylu tego o Niesiołowskim (a przy okazji nawiną się kolejni Kurscy mknący na awaryjnych albo Karscy, mknący wózkiem golfowym - bez awaryjnych), prezydent, zamiast pracować wyłącznie na siebie w sferze, gdzie nieźle mu idzie, będzie znowu pracował w dużej mierze na rzecz PiS - partii, której potencjał do zdobywania nowych terenów jest gdzieś w dolnej strefie wartości ujemnych - narażając w ten sposób wszelkie wizerunkowe zyski, jakie mógł poczynić. Szkoda.

Udostępnij Udostępnij Lubię to! Skomentuj61 Obserwuj notkę

Oto naści twoje wiosło: błądzący w odmętów powodzi, masz tu kaduceus polski, mąć nim wodę, mąć. Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (61)

Inne tematy w dziale Polityka