Prezydent spotkał się z Dalajlamą XIV, ale prywatnie, nie oficjalnie, zaś Chiny wyraziły sprzeciw. Ronda Wolnego Tybetu na razie w Warszawie nie będzie. Czy z Dalajlamą w ogóle warto się spotykać?
Po pierwsze – pojawiły się głosy, zwłaszcza ze strony tych, którzy krytykują wszystko, co robi prezydent Kaczyński, obojętnie, co by to było – że z Dalajlamą trzeba było się spotkać oficjalnie, nie prywatnie. Takie zastrzeżenie wyraził dziś np. w przeglądzie prasy w Tok FM Paweł Wroński. Ciekawe, że pretensje o to mają ci sami, którzy krytykują jednocześnie prezydenta za, ich zdaniem, prowadzenie konfrontacyjnej i nierealistycznej polityki zagranicznej. Otóż spotkanie z Dalajlamą w charakterze prywatnym powinno im odpowiadać, bo to metoda, często stosowana przez przywódców, którzy nie mają chęci narażać się zbytnio Chinom. Jeśli już prezydent musiał się z Dalajlamą spotykać, to jasne jest, że powinien był to zrobić właśnie w takim charakterze. Zresztą przywódca Tybetańczyków jest do takich sytuacji przyzwyczajony i dobrze rozumie ich przyczyny. Sam jest znacznie większym realistą, niż większość zagorzałych zwolenników „wolnego Tybetu”. Przypominam, że konsekwentnie opowiada się za szeroką autonomią w ramach państwa chińskiego, a nie za niepodległością.
Czy powinno powstać rondo Wolnego Tybetu? Tu uczucia mam mieszane. Wobec Chin taki zabieg jest ewidentną prowokacją. Z ich punktu widzenia to tak, jakby jakiś kraj nazwał ulicę czy rondo w swojej stolicy imieniem „Wolnego Śląska” albo „Wolnego Gdańska”. Z drugiej strony żadne państwo nie powinno nam dyktować, jak mamy nazywać swoje ulice czy place. Jednak w tego typu propozycjach odnajduję tak przeze mnie nielubiany i wiele razy krytykowany oddźwięk polskiego bezrefleksyjnego romantyzmu, zawartego we frazie „Za wolność waszą i naszą” – w tej kolejności. W tym samym sposobie myślenia mieści się rondo Dudajewa w Warszawie. Nieważne, ze Dudajew był w przeszłości sowieckim generałem, dowodzącym jednostką strategicznego lotnictwa bombowego, a więc musiał się cieszyć najwyższym zaufaniem sowieckich władz. Ważne, żeby ująć się za Czeczenią, bo to w Polsce modne i słuszne z definicji. A jeszcze modniej i słuszniej jest opowiadać się za „wolnym Tybetem”.
Historia Tybetu nie jest jednoznaczna, wbrew temu, co wiele osób sądzi. Dzieje Tybetu jako niepodległego państwa nie są specjalnie długie. Faktem jest, że Chiny prowadzą tam agresywna politykę, ale nie jest to polityka radykalnie inna niż w innych rejonach Chin, zwłaszcza tych zamieszkanych przez mniejszości, np. w prowincji Xinjiang. Faktem jest również, że Pekin podciągnął infrastrukturalnie tragicznie zacofany Tybet w stopniu niebywałym. Poziom zaczadzenia niektórych zwolenników hasła „wolnego Tybetu” pokazują ich pretensje do Chin o to, że wybudowały linię kolejową do Lhasy, będącą zresztą niezwykłym osiągnięciem inżynieryjnym, bo – jak argumentują – jest to instrument, mający służyć kolonizacji. Należy zatem wnioskować, że ich zdaniem najlepiej byłoby, gdyby w Tybecie nie było kolei, dróg ani elektryczności. Wtedy kolonizacja byłaby utrudniona.
Słuchając zapalonych mów obrońców tybetańskiej wolności, myślę sobie czasem, że Chińczycy najlepiej by zrobili, gdyby dali Tybetowi niepodległość. W krótkim czasie to górskie państewko stałoby się kompletnie dysfunkcjonalne, podobnie jak choćby Timor Wschodni, o mafijno-bandyckim Kosowie nie wspominając. Skończyłoby się albo jakimś krachem czy wojną domową, albo uzależnieniem od Chin – geopolityki nie da się oszukać.
Realizm w polityce nie polega na tym, żeby kompletnie abstrahować od wartości, ale na tym, żeby ważyć racje, szczególnie tam, gdzie wartości nie idą w parze z interesem. W przypadku Tybetu po jednej stronie mamy relacje z Chinami, najpotężniejszym państwem w Azji Wschodniej, jednym w nowych biegunów geopolitycznej równowagi, po drugiej – kompletnie nieistotną z punktu widzenia naszych interesów chińska prowincję, która swoją popularność zawdzięcza głównie pretensjonalnej fascynacji hollywoodzkich gwiazd buddyzmem i Dalajlamą. Rachunek jest prosty: Tybet jest mniej ważny od stosunków z Chinami.
Nie twierdzę, że prezydent Kaczyński zrobił kardynalny błąd, spotykając się z Dalajlamą. Mam jednak nadzieję, że nie ucierpią na tym choćby nasze stosunki handlowe z Państwem Środka.
Oto naści twoje wiosło:
błądzący w odmętów powodzi,
masz tu kaduceus polski,
mąć nim wodę, mąć.
Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka