Niezależnie od tego, czy w sprawie pakietu klimatyczno-energetycznego uda się przeforsować proponowane przez nas zmiany czy nie i stanie na wecie (o ile jesteśmy w stanie je postawić, bo sprawa wcale nie musi być taka oczywista), nie zmienia to faktu, że unijna polityka ograniczania emisji CO2 pozostaje niebywałą hucpą.
Przypomnę – bo pisałem o tym wiele razy – że hucpa polega na tym, iż pewna grupa ludzi – naukowców, działaczy ekologicznych – zdołała przekonać europejskie środowiska polityczne, iż pogląd, będący jedynie teorią, w dodatku kontrowersyjną i obarczoną znaczącymi niepewnościami, jest jedyną i niepodważalną prawdą, dogmatem, wokół którego należy budować konkretną politykę, niezależnie od kosztów, z jakimi się ona wiąże. Rację mają ci publicyści, którzy oceniają, iż kwestia redukcji CO2 została zideologizowana i stała się dla lewicy nową religią. A z dogmatami religijnymi się nie dyskutuje.
Wczoraj w Polsat News miałem przyjemność zetknąć się (niebezpośrednio, bo na łączu z Poznania) z jednym z wyznawców tego kultu, niejakim Dariuszem Szwedem z Zielonych 2004. Odpór dawał mu z Brukseli Jerzy Buzek, który domagał się, żeby pan Szwed, entuzjazmujący się pakietem i żądający, aby Polska przyjęła go bez zastrzeżeń, otwarcie powiedział o kosztach, jakie się z tym wiążą. Żal mi było nawet byłego premiera, bo domagał się od osoby nawiedzonej racjonalnego dyskursu. To oczywiście niemożliwe. Inna sprawa, że Jerzy Buzek musi, jako eurodeputowany rządzącej partii, deklarować przywiązanie do oficjalnej idei, przyświecającej pakietowi. Innymi słowy – idea słuszna, tylko wykonanie złe – musi twierdzić polski eurodeputowany.
Gdy jednak rozmawiam nieoficjalnie z politykami, także z rządzącego obozu, w tym z zajmującymi w nim ważne miejsca, ich prywatny sceptycyzm wobec pakietu i stojących za nim religijnych przekonań bywa zaskakujący. Oficjalnie tego oczywiście nie mówią i trudno nawet mieć o to do nich pretensję. Skoro sprawa w UE idzie swoim tempem, napędzana wewnętrzną inercją, trudno nagle ogłosić, że w ogóle się nie wierzy w podstawy całego procesu. Na razie trzeba ratować, co się da. Natomiast potężnie zaskakuje mnie milczenie opozycji w tej sprawie. Wydawałoby się, że wywieranie nacisku na rząd i rozliczanie go z wyniku negocjacji w sprawie pakietu jest o wiele lepszym pomysłem niż budowanie już dzisiaj jakiegoś frontu oporu przeciwko euro. Tymczasem PiS o pakiecie nawet się nie zająknie.
Mimo wszystko są powody do optymizmu. Zacietrzewienie, z jakim ekooszołomstwo żąda redukowania emisji CO2 obojętnie jakim kosztem, mimo wątpliwości i z całkowitym niemal lekceważeniem innych aspektów ochrony środowiska, zaczyna chyba wywoływać reakcję. Na razie jeszcze podskórną, ale coraz więcej opinii sceptycznych, coraz więcej tekstów, wskazujących na wątpliwe podstawy tak radykalnych przedsięwzięć. Szczególnie ciekawy w tym kontekście jest wywiad z Bjørnem Lomborgiem, autorem słynnej książki „Sceptical Environmentalist”, zamieszczony w ostatnim „Przekroju”. Lomborg, który sam określa się jako zagorzały lewicowiec, nie jest szczęśliwie pozbawiony zdrowego rozsądku jak jego byli towarzysze z Green Peace’u i wskazuje, jak gigantyczna dysproporcja istnieje pomiędzy kosztami planowanych przedsięwzięć, mających ograniczyć emisję dwutlenku węgla, a skutkami, jakie realizacja tych planów może przynieść.
Oczywiście odpór wobec sceptyków będzie potężny. Dzisiaj widać, jak lewica jednoczy się wokół swojego nowego dogmatycznego sztandaru. Sprawa, która miała mieć czysto merytoryczne podstawy, staje się niestety elementem ideologicznej walki. Trudno – poddać się nie można, bo za tę lewicową ideologiczną szarżę będziemy musieli wszyscy słono zapłacić.
W trakcie słynnej już rozmowy prezydenta Klausa z eurodeputowanymi sprawa stanowiska prezydenta Czech w sprawie globalnego ocieplenia nie wypłynęła. A szkoda, bo zobaczylibyśmy wówczas bez wątpienia, jak Cohn-Bendit i spółka dostają piany na ustach. Oto kolejny, po traktacie lizbońskim czy ustawie antydyskryminacyjnej, dogmat, któremu złośliwy Czech nie chce się poddać.
Jeśli uda nam się w Brukseli wynegocjować czasowe ustępstwa w kwestii pakietu, to też nie najgorzej. Oczywiście lepiej byłoby, gdyby cała ta szalona idea upadła, ale to wydaje się na razie niemożliwe. Zdaje się, że także dla Unii jako instytucji oraz dla niektórych jej członków, takich jak Wielka Brytania, kwestia redukcji CO2 stała się sprawą quasi-religijną. Unia podkreśla swoją świeckość, ale jakaś wyższa idea, wokół której można się zjednoczyć i poczuć lepiej, bo robi się coś „dla przyszłości”, jest ludziom niezbędna. To naturalna ludzka potrzeba, którą mają także członkowie Komisji Europejskiej, a może nawet unijni urzędnicy. Padło niestety na ideę może i w teorii szlachetną, ale w praktyce głupią, bezzasadną i kosztowną.
Czas jednak może zrobić swoje. Spowolnienie gospodarcze może niektórym liderom wybić z głowy walkę o niski poziom dwutlenku węgla. Głos sceptyków ze środowisk naukowych może zyskać na sile. Z czasem idea pakietu może się rozmyć, a na którymś ze szczytów, za powiedzmy pięć lat, może się okazać, że plany trzeba jednak diametralnie zweryfikować – do tego stopnia, żeby pakiet przestanie w praktyce funkcjonować i wrócimy na stronę zdrowego rozsądku. Czego wszyscy powinnyśmy sobie życzyć.
Oto naści twoje wiosło:
błądzący w odmętów powodzi,
masz tu kaduceus polski,
mąć nim wodę, mąć.
Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka