Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha
124
BLOG

Wojna o Niesioła, czyli jak sobie strzelić w stopę

Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha Polityka Obserwuj notkę 117

No i mamy kolejny spektakl, kompletnie nic nie wnoszący do publicznej debaty, jałowy i pusty w treści, za to podnoszący emocje na niezdrowy poziom: oto wielki spór o przesłuchanie Stefana Niesiołowskiego w 1970 roku.

Trzeba jednak przypomnieć, skąd się ten spór wziął, bo sądzę, że 90 procent odbiorców mediów już tego w tym momencie nie pamięta. Dla nich dyskusja toczy się teraz między zaperzonym i agresywnym Jarosławem Kaczyńskim a nie mniej wściekłym Stefanem Niesiołowskim. Zgodnie z opisanym przeze mnie wcześniej prawem inercji wizerunkowej, Niesiołowski jest w tym sporze a priori na wygranej pozycji, nawet jeśli ta mu się wcale nie należy.

Otóż spór o przesłuchanie Niesiołowskiego sprzed niemal 40 lat ma swoje korzenie w sposobie, w jaki politycy PO atakują prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Podliczyłem sobie wczoraj, oczywiście bardzo pobieżnie, ile takich bardziej spektakularnych ataków było w ostatnim czasie. Mieliśmy więc silącego się na dowcip Zbigniewa Chlebowskiego, który galę z okazji Dnia Niepodległości był uprzejmy nazwać wiejską potańcówką. Mieliśmy niezawodnego posła Palikota, który uznał prezydenta za chama w związku z ostrą wymianą zdań pomiędzy Lechem Kaczyńskim a dowódcą BOR. Następnie okazało się, że relacja Palikota była, delikatnie mówiąc, niedokładna, a prezydent miał się do dowódcy BOR odezwać wprawdzie ostro, ale na pewno nie po chamsku. Mieliśmy oszalałego chyba już kompletnie Stefana Niesiołowskiego, który w TVN24, w dyskusji z Kazimierzem Ujazdowskim oznajmił, że prezydenta można traktować gorzej niż pezetpeerowskich funkcjonariuszy, bo on jest gorszy niż pezetpeerowscy funkcjonariusze. No i wreszcie był nieszczęsny Bronisław Komorowski ze swoim, co tu dużo mówić, skandalicznym komentarzem na temat prezydenckiej wizyty w Gruzji.

Ta ostatnia wypowiedź zaowocowała wnioskiem o odwołanie Komorowskiego z funkcji marszałka. PiS zrobił dobrze, od razu zaznaczając, że chodzi jedynie o gest protestu, bo na odwołanie Komorowskiego nie mają nadziei.

I do tego momentu wszystko było w porządku. To znaczy - niezupełnie, ponieważ knajacki sposób, w jaki politycy PO atakują prezydenta musi wywołać odruch sprzeciwu u każdego uczciwie patrzącego na życie publiczne człowieka. Niezależnie od tego, czy się z prezydentem zgadza czy nie. Prezydent zresztą prowadzi, jak się wydaje, dość konsekwentną politykę wizerunkową (znać w tym rękę Piotra Kownackiego), albo nie odnosząc się wcale do tych ataków, albo - jeśli już - odnosząc się do nich w sposób zdystansowany i ironiczny.

Wszystko było jednak w porządku z punktu widzenia skuteczności i celowości działania Prawa i Sprawiedliwości. Co powinien był zrobić PiS, jeśli już zdecydował się stanąć w obronie prezydenta? Wobec stosunku znacznej części mediów do Lecha Kaczyńskiego wiele zrobić nie mógł. Można było jednak podkreślać i wybijać niestosowność - delikatnie mówiąc - tonu, w jakim politycy Platformy wypowiadają się o głowie państwa. I na tym należało skończyć, tak aby w pamięci chociaż części odbiorców pozostało właśnie to przesłanie.

Niestety, Jarosław Kaczyński nie mógł się powstrzymać. Sięgnięcie w stosunku do Stefana Niesiołowskiego - typa, przyznajmy, nieprzeciętnie irytującego - po argument o jego zachowaniu na przesłuchaniu na SB 40 lat wcześniej to był klasyczny pisowski strzał w stopę. Po pierwsze - odciągnął kompletnie uwagę od tego, co było istotą sprawy: trudnego do zaakceptowania stosunku polityków PO do prezydenta. Po drugie - dał pożywkę mediom, które skwapliwie skupiły się właśnie na tym zagraniu, atakując oczywiście głównie prezesa PiS. Po trzecie - sam Jarosław Kaczyński był akurat wyjątkowo mało odpowiednią osobą, aby przypominać komukolwiek przewiny z czasów opozycji lat 70., gdyż sam, jak wiadomo, w opozycji odegrał w ogóle rolę mocno podrzędną, a w owym czasie - żadną. Jego atak na Niesiołowskiego był samobójczym zagraniem w stylu „oni są tam, gdzie stało ZOMO".

Co każe mi znowu pomyśleć o ciekawym kontraście pomiędzy oboma braćmi. Lech sprawia wrażenie, jakby prowadził stosunkowo przemyślaną politykę wizerunkową. Radzi sobie wyraźnie lepiej niż na początku kadencji, w swoich działaniach jest konsekwentny, przestał się dąsać i obrażać, coraz częściej stać go na dystans i autoironię. Inna sprawa, że jego notowania stoją w miejscu, ale o tym już pisałem. Poza tym do wyborów jeszcze daleko.

Jarosław pod każdym względem wydaje się stać w miejscu. PiS pozostaje opozycją reaktywną, mało twórczą. Prócz Aleksandry Natalii-Świat na pierwszy plan nie wysuwają się żadne nowe twarze. Bliskie otoczenie prezesa pozostaje wymiecione do czysta z wszelkich osób, które byłyby w stanie sprostać mu intelektualnie i przekonująco zakwestionować jego decyzje. Królują w nim osoby, budzące intensywną niechęć u wszystkich poza najbardziej zatwardziałymi wyborcami PiS, w rodzaju Przemysława Gosiewskiego, Joachima Brudzińskiego czy Krzysztofa Putry. Nie widać nowych pomysłów na rządzenie ani żadnego nowego pomysłu wizerunkowego. Afera z Niesiołowskim pokazuje, że sposób dogryzania politycznym przeciwnikom pozostaje ten sam, co kilkanaście miesięcy temu, tak jakby nic się od tego czasu nie stało. Kadrowe zaplecze PiS - jeśli mogę w ogóle użyć takiego określenia - zajmuje się wzajemnym podgryzaniem o stanowiska w mediach publicznych, czyli tam, gdzie PiS ma jeszcze moc sprawczą. PiS nie potrafi otworzyć ani jednego własnego frontu w rozgrywce w Platformą. Wszystkie te, na których teraz toczy się spór, to są fronty zdefiniowane przez rząd premiera Tuska. Jarosław Kaczyński gra cały czas nie tylko na własnej połowie boiska, ale wręcz jedynie na swoim polu karnym, broniąc bramki, do której co i raz strzela przeciwnik. Jeśli jego drużyna próbuje jakichkolwiek rajdów na przeciwną stronę, to robi to nieumiejętnie, chaotycznie i bez przekonania.

Można oczywiście założyć, że to w dużej mierze świadomy podział ról pomiędzy prezydenta a prezesa PiS. Tyle że najbliższym wyzwaniem nie są jeszcze wybory prezydenckie, ale wybory do Parlamentu Europejskiego. Obserwując stagnację, a może nawet regres prezesa PiS, zastanawiam się, czy jego partia już sobie to wyzwanie odpuściła. Bo asa w rękawie Jarosława Kaczyńskiego nie potrafią dostrzec chyba nawet najwnikliwsi obserwatorzy. No, chyba że lider PiS liczy, że pomoże mu sam z siebie kryzys gospodarczy.

Udostępnij Udostępnij Lubię to! Skomentuj117 Obserwuj notkę

Oto naści twoje wiosło: błądzący w odmętów powodzi, masz tu kaduceus polski, mąć nim wodę, mąć. Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (117)

Inne tematy w dziale Polityka