Od powszechnego zachwytu nad zwycięstwem Baracka Obamy puchną już uszy. Zachwyceni są - wydawałoby się - wszyscy: od hollywoodzkiej śmietanki po naszą rodzimą lewicę.
W noc wyborczą przez pięć godzin siedziałem w I programie PR z prof. Zbigniewem Lewickim i Krzysiem Leskim. W ciągu tego czasu wymieniliśmy większość - choć na pewno nie wszystkie - argumenty przeciwko bezmyślnemu zachwytowi nad nowym prezydentem USA. Mówiłem o tym wiele razy w różnych miejscach w ostatnich dniach i pewnie jeszcze będę mówił i pisał. Dlatego chcę potraktować sprawę skrótowo, ale przecież trzeba trochę nakłuć ten nadęty balon zachwytów.
John McCain i jego sztabowcy mieli merytorycznie rację, gdy chcieli zaatakować Obamę, pokazując, że jest bardziej celebrity niż poważnym politykiem. Ale cóż - mieli za mało pieniędzy, organizacyjnie też nie byli bezbłędni, a do tego mieli przeciwko sobie wszelkie okoliczności, od dogorywającego Busha po kryzys finansowy.
Żeby było jasne: nie ma przesłanek, aby twierdzić, że prezydentura Obamy będzie fatalna, ale nie ma też absolutnie żadnych, aby sądzić, że będzie świetna. Raczej przeciwnie: są przesłanki, aby spodziewać się, że będzie kiepska, pełna błędów i niekorzystna dla świata, w tym dla Polski.
Po pierwsze - Obamie, co słusznie punktował McCain, brak doświadczenia i to jest deficyt ogromny. Pierwsza kadencja w Senacie, zdobyta zresztą dzięki kruczkom prawnym, stosowanym przeciwko konkurentom, a nie w wyniku faktycznej wyborczej wygranej. Wcześniej legislatura stanowa. I koniec. Obama nie kierował w życiu nawet sklepem z artykułami żelaznymi. Tak naprawdę - na co zwrócił mi niedawno uwagę kolega - jedyną osobą spośród czterech, które konkurowały w tych wyborach o najwyższe urzędy, która ma realne doświadczenie w sprawowaniu władzy wykonawczej, była Sarah Palin. Obama, który chwali się, że kierował senacką podkomisją ds. Europy, w rzeczywistości nie zwołał ani jednego jej posiedzenia.
Po drugie - gospodarcze pomysły Obamy, przynajmniej te deklarowane, idą ostro w stronę rozdawnictwa publicznych pieniędzy, redystrybucji, ograniczenia wolnego rynku, a do tego Obama deklaruje stworzenie ogólnonarodowego systemu ubezpieczeń zdrowotnych, co ma kosztować gigantyczne pieniądze. Skąd je weźmie - nie wiadomo. Jeśli, jak sugerował prof. Lewicki, z budżetu wojskowego, Ameryce grozi dalsze ograniczenie zdolności do interwencji w punktach zapalnych świata. A za prezydentury Busha złe było nie samo istnienie takiej zdolności, ale fakt, że była ona źle wykorzystywana.
Po trzecie - przychylni Obamie komentatorzy twierdzili, że ta prezydentura wreszcie zasypie podziały rasowe, a przynajmniej te między białymi a czarnymi, w USA. Gdy słuchałem wypowiedzi przedstawicieli amerykańskiej społeczności murzyńskiej przed wyborami, miałem wrażenie wręcz przeciwne. W tych wypowiedziach pobrzmiewała jakby chęć zemsty na białych, odegrania się, twierdzenie „Teraz my! Mamy swojego prezydenta i dopiero wam damy do wiwatu". W wieczór wyborczy w jakichś wiadomościach zobaczyłem Murzyna, który mówił, iż ma nadzieję, że biali będą w stanie wyzbyć się uprzedzeń i zagłosować na Obamę. To zdanie można odwrócić i spytać, czy wielu było czarnych, którzy byli gotowi odrzucić lojalność rasową i uprzedzenia i zagłosować na McCaina, jeśli uznali, że jest lepszym kandydatem. Obawiam się, że nie. Prof. Lewicki słusznie wskazywał, że w sondażach 97 proc. Murzynów w USA deklarowało chęć głosowania na Obamę. Czy to możliwe, aby 97 proc. tej grupy etnicznej, czyli niemal wszyscy, uznało, że jest tak znakomitym kandydatem? Oczywiście - nie. Głównym kryterium był kolor skóry.
Po czwarte - jak stwierdził pewien mój znajomy, Obama jest skrzyżowaniem Marcinkiewicza z Kwaśniewskim. To polityk kameleon, przyjmujący dowolne niemal poglądy, gładki, ujmujący, ale bez treści i guts, których McCainowi nie brakuje. Obły typ - można by powiedzieć.
Po piąte - Obama jest w nikłym stopniu zainteresowany Europą, a już szczególnie naszą jej częścią, co znalazło wyraz w napisanym przez niego kilka miesięcy temu artykule do „Foreign Affairs" oraz w programie jego europejskiej podróży. Jego zachowanie wobec Rosji w chwili wybuchu konfliktu gruzińskiego można przy najlepszej woli nazwać kunktatorskim. Zresztą Rosja nie wydaje się być dla Obamy problemem.
Przeciwko McCainowi przemawiało zbyt wiele czynników. Głównie wiek, stan zdrowia, Bush junior i kryzys gospodarczy. Szkoda. Świat na Obamie mocno się przejedzie.
Oto naści twoje wiosło:
błądzący w odmętów powodzi,
masz tu kaduceus polski,
mąć nim wodę, mąć.
Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka