TVP wydaje znakomitą serię najlepszych przedstawień Teatru Telewizji (większość, niestety, z dawnych już lat). Kupiłem sobie właśnie przedstawienie, na które dawno czekałem, a które pierwszy raz widziałem lata temu, zanim jeszcze poznałem muzykę obu jego bohaterów. Mowa o „Kolacji na cztery ręce" Paula Barza w koncertowym (nomen omen) wykonaniu Janusza Gajosa jako Jana Sebastiana Bacha, Romana Wilhelmiego jako Jerzego Fryderyka Handla (stosuję konsekwentnie angielską pisownię jego nazwiska) i Jerzego Treli jako służącego Handla, w reżyserii Kazimierza Kutza. Spektakl jest z roku 1990.
Gdy widziałem go po raz pierwszy, nie znałem biografii ani jednego, ani drugiego kompozytora, a „Suit orkiestrowych" Bacha nie odróżniałem od Concerti Grossi Handla. Dzisiaj zatem oglądam to przedstawienie trochę inaczej, ale bawię się nadal świetnie, a pewnie i lepiej niż wtedy.
Kto nie widział, temu krótko o fabule. Rzecz dzieje się zapewne w roku 1747, gdy Bacha przyjmowano do Towarzystwa Mizlerowskiego - klubu wybitnych muzyków, który miał pracować nad teoretyczną, wręcz matematyczną podbudową muzyki. Dla Bacha było to o tyle atrakcyjne, że jego kompozycje, zwłaszcza fugi i kanony (przez wielu uznawane w połowie XVIII wieku za muzyczny przeżytek), były zawsze oparte na bardzo precyzyjnych regułach i kryją w sobie wiele znaczeń, czytelnych dopiero przy takiej właśnie, matematycznej wręcz analizie. Ta tendencja w jego twórczości nasiliła się zwłaszcza u schyłku życia, gdy postawały pomnikowe „Muzyczna ofiara" i „Sztuka fugi". Z okazji przyjęcia do Towarzystwa Mizlera Bach skomponował jeden ze swoich najpiękniejszych i zarazem zachwycających właśnie precyzją konstrukcji utworów: Wariacje kanoniczne na temat pieśni bożonarodzeniowej „Vom Himmel hoch da komm ich her". Charakterystyczna przewodnia linia melodii pieśni przewija się we wszystkich wariacjach, poddawana rozmaitym zabiegom. Każdy członek towarzystwa musiał również przekazać mu swój portret. Bacha namalował Elias Gottlob Hausmann i jest to do dziś chyba najbardziej znany wizerunek lipskiego kantora. Bach trzyma na nim kartkę z zapisem nutowym. To Canon triplex a 6 voci - urokliwy krótki utwór, także skomponowany dla towarzystwa, tak zwany kanon zagadka. Grający musiał bowiem odgadnąć, w którym miejscu powinny rozpoczynać się poszczególne głosy.
Członkiem towarzystwa był również Handel, zresztą rówieśnik Bacha (obaj urodzili się w 1685 roku). W sztuce Handel odwiedza Lipsk i przy okazji uroczystego koncertu Bacha z okazji jego wstąpienia do bractwa, zaprasza go na kolację.
W rzeczywistości obaj panowie nigdy się nie spotkali, choć Bach próbował kilkakrotnie dotrzeć do Handla, gdy ten był niedaleko. Pierwszy raz w roku 1719. Spotkanie, sportretowane przez Barza, jest więc całkowicie fikcyjne i ma miejsce pod koniec życia obu bohaterów. Bachowi zostały jeszcze trzy lata i w ostatnich miesiącach życia utrata wzroku, Handlowi lat dwanaście.
Barz zapewne przerysował charaktery obu panów. Ale może faktycznie byli tacy, jak ich pokazał? Tego przecież nie wiemy. Wszystko, co nam zostało, to skąpe relacje (zwłaszcza w przypadku Bacha) i korespondencja. Domysł Barza jest niegorszy niż każdy inny.
W „Kolacji..." początkowo nie ma mowy o wzajemnej sympatii. Bach na początku powtarza cały czas „zbytek łaski", a Handel traktuje swojego gościa wyjątkowo protekcjonalnie, przekręcając jego nazwisko na „Pach". Z czasem okazuje się, że naturalizowany w Anglii Saksończyk zna doskonale utwory swojego gościa, a Bach doskonale kojarzy Handlowskie oratoria. I tak było zapewne w rzeczywistości, zwłaszcza że w dorobku obu są parodie (w ówczesnym znaczeniu tego słowa) i transkrypcje dzieł drugiego.
Mój ulubiony moment sztuki jest pod koniec, gdy Bach siada do klawesynu i zaczyna po swojemu - czyli niezbyt głośno i wyraziście - grać chór „Alleluja" z „Mesjasza", na co Handel domaga się, żeby było mocniej i głośniej. To oczywiście uproszczenie, ale gdy dzisiaj patrzę na swoje półki z płytami, widzę, jak obaj doskonale się uzupełniają. Szkoda, że nigdy naprawdę się nie spotkali.
Oto naści twoje wiosło:
błądzący w odmętów powodzi,
masz tu kaduceus polski,
mąć nim wodę, mąć.
Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura