Przed Sądem Okręgowym w Katowicach miał się wczoraj rozpocząć proces w sprawie mafii paliwowej. Nie rozpoczął się, bo na rozprawie nie pojawił się jeden z obrońców.
Nie chcę tu pisać o samej mafii paliwowej ani np. o Krzysztofie Rutkowskim, który zasiada tam na ławie oskarżonych. Obejrzałem relację z nie rozpoczętego procesu i skojarzyła mi się ona z dwoma wydarzeniami: spotkaniem, w jakim niedawno uczestniczyłem, w niewielkim gronie z byłym prezesem Naczelnej Rady Adwokackiej mec. Stanisławem Rymarem oraz ze sprawą obrońców Janiny Chim w procesie FOZZ, których rzecznik praw obywatelskich Janusz Kochanowski nazwał w tekście w „Rzeczpospolitej" „czarnymi owcami palestry", za co ci wytoczyli mu proces, a Okręgowa Rada Adwokacka w Lublinie wydała specjalne oświadczenie, potępiające działania Janusza Kochanowskiego i określająca jego metody działania jako „stalinowskie".
Spójrzmy na proces w sprawie mafii paliwowej. Dlaczego pan mecenas nie był uprzejmy się pojawić - nie wiadomo. Nie wiadomo też - jeśli zatrzymało go coś ważnego - czemu nie wyznaczył zastępstwa. Wiadomo, że w takiej sytuacji można podejrzewać - i takie podejrzenie zapewne powziął sąd - iż niepojawienie się pana mecenasa było celowe i miało służyć przewlekaniu sprawy. Wiadomo również, że gdyby rzecz miała miejsce w Wielkiej Brytanii lub Stanach Zjednoczonych, sąd natychmiast poleciłby zweryfikować przyczyny niezjawienia się adwokata, a jeśliby się okazało, że jest to wyłącznie zagranie taktyczne, adwokat ów najprawdopodobniej w trybie błyskawicznym straciłby prawo wykonywania zawodu.
W Polsce, o ile się nie mylę, sąd może najwyżej interweniować w ORA, która oczywiście zadba, żeby panu mecenasowi nie spadł włos z głowy. Nic zresztą dziwnego, skoro ORA, badająca sprawę obrońców pani Chim, orzekła, że nie uczynili niczego nagannego, celowo dążąc do przedawnienia zarzutów.
Janusz Kochanowski w swoim pamiętnym tekście napisał po prostu kilka słów prawdy, a reakcja środowiska adwokackiego pokazała, że jest ono chronicznie niezdolne nie tylko do samooczyszczenia, ale nawet do promowania postępowania zgodnego z ogólnie przyjętą etyką. W tym kontekście opinie mecenasa Rymara, które przedstawiał na wspomnianym spotkaniu, a których treścią było, iż adwokaturze ogromnie zależy na tym, żeby ten zawód pozostał zawodem elitarnym, bo jedynie wtedy uprawiające go osoby będą prezentować właściwe standardy etyczne - są świadectwem albo skrajnej naiwności, albo jawną kpiną. Raczej zresztą tym drugim, wziąwszy pod uwagę kuriozalną uchwałę lubelskiej ORA w sprawie RPO.
Do dziś u niektórych odruch przerażenia wzbudza wspomnienie działań sędziego Kryże, który - owszem, stosując pewien kruczek - zmusił wspomnianych adwokatów do podjęcia roli, której się zrzekli oficjalnie dlatego, że klientka straciła do nich zaufanie. Tymczasem sędzia Kryże zrobił jedynie to, co może i powinien sensownego w takiej sytuacji zrobić polski sędzia, w zasadzie bezsilny wobec jawnej bezczelności obrońców. W warunkach normalnie funkcjonującego wymiaru sprawiedliwości owa rzekoma utrata zaufania musiałaby zostać obszernie i bezspornie uzasadniona, a jeśli sąd oceniłby, iż ma do czynienia z próbą przeciągania procesu, obaj panowie adwokaci powinni z wielkim hukiem wylecieć z zawodu, a palestra powinna się wobec nich i ich metod oficjalnie i bezzwłocznie zdystansować.
Przy okazji zwróciłem uwagę na dwa jeszcze spośród wielu dziwactw polskiego wymiaru sprawiedliwości. Jedno z nich to sprawa konkretna, druga - rozwiązanie systemowe. Sprawa konkretna to proces grupy, która wprowadziła nielegalnie stan wojenny. Na rozprawach regularnie nie stawia się gen. Czesław Kiszczak. Sąd prowadzący sprawę powinien już dawno gruntownie zbadać przedstawiane przez niego zaświadczenia lekarskie (o ile są, bo często ich w ogóle brak) po czym zarządzić doprowadzenie oskarżonego przez policję, a w razie potrzeby - umieszczenie go w areszcie. I tak zapewne by się stało, gdyby szło o zwykłego Kowalskiego. Tymczasem sąd okazuje panu generałowi wyjątkową łaskawość z przyczyn dla mnie kompletnie niepojętych.
Kwestia druga - tu znów wracam do rozprawy w sprawie mafii paliwowej. Otóż akt oskarżenia liczy podobno 500 stron i cały ten akt musi zostać przez prokuratora odczytany. Odczytywanie aktu oskarżenia, zajmujące nieraz kilka rozpraw, to jawny idiotyzm polskiego kpk, wyglądający tak, jakby jego twórcy celowo chcieli stworzyć możliwość przeciągania rozpraw. Znam doktrynalne uzasadnienie takiego rozwiązania. Jest ono czysto dogmatyczne i nie ma żadnej rozsądnej przesłanki, aby je podtrzymywać. Akt oskarżenia można na ogół sprowadzić do paru stron maszynopisu i w takiej postaci mógłby być odczytywany. Pełny dokument może być udostępniony każdemu chętnemu na wiele różnych sposobów - od zawieszenia w Internecie po wyłożenie w sekretariacie sądu. Nie jest to oczywiście jedyna bzdura, zawarta w polskiej procedurze karnej.
Idiotyzm tego rozwiązania, zabierającego czas i pieniądze, widzi oczywiście każdy, kto jest w stanie spojrzeć na sprawę z boku. Niestety, zdecydowana większość prawników, przeświadczona o posiadaniu ezoterycznej wiedzy, nie umie już patrzeć na sprawy ze swojej dziedziny rozsądnie i nie jest w stanie wyłamać się z zaklętego kręgu podobnych idiotyzmów.
Oto naści twoje wiosło:
błądzący w odmętów powodzi,
masz tu kaduceus polski,
mąć nim wodę, mąć.
Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka