Z bogatego w wydarzenia dnia najbardziej zapadła mi w pamięć scena, gdy do sali obrad wchodzi wyraźnie zadowolony Lech Kaczyński, wita się z Donaldem Tuskiem, po czym z uśmiechem na ustach, przechodząc dalej, klepie go jeszcze po ramieniu. Gdyby to był komiks, prezydent powinien mieć dymek z tekstem: „No i co, Donek, jednak doleciałem! Potrzebne ci to było?". Nad premierem zaś powinien widnieć dymek z komiksowymi symbolami, oznaczającymi wściekłość.
O sytuacji zaczęły też powstawać dowcipy. Słyszałem następujący:
Przychodzi Tusk do Kaczyńskiego i pyta: „Jak leci?".
Mówiąc serio - scena z uśmiechniętym Kaczyńskim, klepiącym po plecach skwaszonego Tuska, jest symboliczna. W sensie politycznej gry - prezydent ograł jednak premiera, bo nie tylko postawił na swoim, ale skłonił Tuska do sięgnięcia po metody, które u większości umiarkowanych obserwatorów sceny politycznej muszą wywołać co najmniej uczucie niesmaku.
Charakterystyczne jest, że wielu polskich komentatorów i dziennikarzy jako jeden z wątków sprawy wybija kwestię rzekomej „kompromitacji" Polski w Unii. Dziś w TVN24 dobrze skomentował takie biadolenia Marek Sarjusz-Wolski, naczelny magazynu „Unia & Polska", bynajmniej nie wielbiciel Lecha Kaczyńskiego. Powiedział mianowicie, że to nie żaden skandal, ale skandalik, bo unijne korytarze nie takie rzeczy widziały. Przypomniał, że znacznie większe poruszenie wywoływała np. sytuacja, gdy podczas wszystkich spotkań Rady UE przez pół roku krzesła delegacji francuskiej pozostawały puste.
Oczywiście, że nie ma kompromitacji. Każdy, kto zna historię unijnych szczytów, wie, że dzieją się tam często rzeczy niebywałe. W krajach, gdzie zdarza się trudna kohabitacja, tak jak we Francji, bywały już sytuacje podobne. Nawet podczas tego szczytu delegacja rumuńska dostała dodatkową przepustkę. W dodatku każdy unijny polityk wie, jaka jest przyczyna dziwnej sytuacji z polską delegacją: wewnętrzny spór polityczny i walka o przyszłą prezydenturę. I to jest przyjmowane ze zrozumieniem, bo może się zdarzyć wszędzie. Owszem, stosunki Kaczyńskiego z Tuskiem są ciekawostką tego szczytu Rady, ale na pewno nie są skandalem, który wstrząsa posadami Unii i naszej w niej pozycji. Inna sprawa, że - jak już pisałem - takie spory będą w stosownym czasie bezwzględnie rozgrywane przez naszych partnerów, broniących własnych interesów.
Słuchałem uważnie komentarzy strony rządowej, a także dziennikarzy z zasady niechętnych Lechowi Kaczyńskiemu - np. Bartosza Węglarczyka. Wszystkie były co najmniej częściowo błędne i fałszywe.
Po pierwsze - konstytucja nie jest wcale jednoznaczna, a Lech Kaczyński korzysta z jej niejednoznaczności i ma do tego prawo w warunkach brutalnej, politycznej gry. O niejednoznaczności świadczy najlepiej fakt, że mamy wiele różnych wypowiedzi konstytucjonalistów.
Po drugie - prezydent wcale nie prezentuje w kluczowych kwestiach stanowiska odmiennego od stanowiska rządu. Bo niby w jakiej sprawie miałby je prezentować? W kwestii pakietu klimatycznego? Musiałby być samobójcą. W kwestii planu ratowania systemu finansowego? Niby czemu? W kwestii Gruzji, zresztą mającej poboczne znaczenie na tym szczycie, może być zwolennikiem ostrzejszego stawiania sprawy, ale tu akurat może działać jedynie kuluarowo, bo sprawa ma być omawiana na kolacji ministrów spraw zagranicznych.
Po trzecie - nie jest winą prezydenta, że nie zna w szczegółach rządowej strategii. To rząd bardzo skutecznie odciął Lecha Kaczyńskiego od wszelkich informacji i analiz, dotyczących szczytu.
Po czwarte - kilkakrotnie w różnych komentarzach pojawiał się dzisiaj dziwaczny argument, że prezydent i premier mają odmienne zdanie w kwestii traktatu lizbońskiego. Jednak żaden z dziennikarzy nie zadał swojemu rozmówcy pytania, jakie znaczenie ma tutaj zdanie rządu, skoro traktat zależy teraz od podpisu prezydenta.
Po piąte - Tusk i jego ministrowie mają pretensję, że prezydent chce zabierać głos w sprawach, za które nie bierze odpowiedzialności. Niby racja, ale to także sprawa niejasnych zapisów konstytucji. Jeśli rządowi i większości parlamentarnej to się nie podoba - niech zabiorą się za zmienianie tejże.
Lech Kaczyński wygrywa ten spór wizerunkowo (czy merytorycznie także - to się okaże, gdy będziemy znali rezultaty szczytu, zwłaszcza w kwestii szaleńczego pakietu klimatyczno-energetycznego). Przez cały dzień był uśmiechnięty i rozluźniony. Unikał ostrzejszego języka, o przeciwnikach wyrażał się z pobłażaniem. Ustępując miejsca przy stole obrad ministrowi Rostowskiemu, pokazał klasę.
Czy ta sytuacja znajdzie trwalsze odbicie w sondażach? Jeśli jakiś czas po szczycie okaże się, że choćby 35 procent pytanych przypisuje winę głównie Tuskowi, to i tak będzie sukces prezydenta. A przecież w sondażach na gorąco winą za chaos obarcza premiera nawet ponad 50 procent pytanych (choć wyniki tych sondaży tak się różnią między sobą, że nie przywiązywałbym do nich większej wagi).
W każdym razie mamy tu ciekawe odwrócenie ról. Tusk opierał długi czas swoją strategię - i słusznie - na tym, żeby wydawać się zawsze stroną spokojniejszą, ustępującą, łagodniejszą. Dzisiaj tą stroną jest prezydent, a premierowi puszczają nerwy.
Oto naści twoje wiosło:
błądzący w odmętów powodzi,
masz tu kaduceus polski,
mąć nim wodę, mąć.
Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka