Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha
60
BLOG

Prezydent tym razem przelicytował

Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha Polityka Obserwuj notkę 92

Skumbrie w tomacie, chcieliście walki, no to ją macie. Z cynicznego punktu widzenia w polskiej polityce nie chodzi już o nic innego, jak tylko o to, żeby jak najskuteczniej dowalić przeciwnikowi, pogrążyć go w sondażach, upokorzyć i przeczołgać. Po co? No jak to - bo nasze rządy są z definicji lepsze, a żeby rządzić, trzeba zrobić jak wyżej.

Niektórzy znajomi politycy nawet w prywatnych rozmowach przekonują mnie, że taka wizja polityki jest przesadzona, zbyt cyniczna, że to jednak tak nie wygląda, że oni naprawdę chcą dobrze dla kraju, druga strona zresztą też chce dobrze, ale nie potrafi albo nie rozumie, więc nie można jej zdobyć/trwać przy władzy. I wskutek tego mamy to, co mamy, czyli jeden z najzabawniejszych jak dotąd epizodów kabaretu z prezydentem i premierem w rolach głównych.

Gdybym nie miał być do głębi cyniczny i chciał sprawę przeanalizować merytorycznie, napisałbym tak: prezydent przeszarżował, żądając swojego udziału w delegacji na szczyt Rady Europejskiej.

Raz dlatego, że choć nasza konstytucja jest faktycznie stosunkowo nieprecyzyjna, to jednak więcej - w tym uzus - przemawia za tym, że bieżącą politykę zagraniczną wykonuje i kieruje nią rząd.

Dwa, bo jakiś czas temu obie strony konfliktu podjęły próbę rozsądnego rozstrzygnięcia go w taki sposób, żeby prezydent pojawiał się na szczytach Sojuszu Północnoatlantyckiego, a premier - na szczytach Unii Europejskiej.

Trzy, bo poza Gruzją obecny szczyt ma się zajmować kwestiami, do rozpatrywania których potrzebne jest zaplecze ministerialne i dobre przygotowanie eksperckie - i tak będą przygotowane inne delegacje. Prezydent podejmujący jakieś decyzje czy zobowiązania a vista może tu przynieść więcej szkody niż pożytku.

Cztery, bo grożący nam katastrofą gospodarczą pakiet klimatyczny w takim kształcie i z takim terminem wejścia w życie, to wynik zeszłorocznych decyzji nie kogo innego, jak samego prezydenta Kaczyńskiego. Wolę, żeby ratowaniem sytuacji zajął się teraz rząd.

Pięć - bo sytuacja, gdy prezydent przylatuje do Brukseli czarterem, z lotniska jedzie - bo ja wiem? - taksówką i bez identyfikatora próbuje na tak zwaną gębę dostać się do sali, gdzie miejsca polskiej delegacji są już zajęte, będzie bez dwóch zdań kompromitująca dla Polski. I nie to jest nawet najgorsze, co sobie tam jedni czy drudzy pomyślą czy o nas napiszą. Na to możemy bimbać. Najgorsze jest to, że nasi unijni partnerzy ze swoimi precyzyjnie działającymi aparatami dyplomatycznymi bezbłędnie takie sytuacje wyławiają, analizują i w odpowiedni sposób użyją przeciwko nam, gdy będą mieć w tym interes.

Tak to wygląda z merytorycznego punktu widzenia. Jednak z cynicznego punktu widzenia muszę postawić znak równości: prezydent, wobec którego nieraz grano bardzo ostro, postanowił sam zagrać va banque. A że akurat dzieje się to w sytuacji, gdy konsekwencje mogą być stosunkowo poważne? Takimi uwarunkowaniami obie strony konfliktu już dawno przestały się przejmować. O opamiętaniu nie ma mowy - sprawa urosła do zbyt prestiżowego wymiaru. Nie wiem nawet, czy przy maksimum dobrej woli premier Tusk byłby w stanie zaproponować prezydentowi jakiś sposób wyjścia z twarzą. Oczywiście o tym, żeby ustąpił, także mowy nie ma - tym razem mamy wojnę na śmierć i życie. Zapewne każda ze stron zgodziłaby się z pytaniem, czy dla dobra kraju nie powinna ustąpić, tyle że zaraz zapytałaby: a czemu akurat ja, a nie on?

A jeśli tak sprawy się mają, jeśli założymy, że faktycznie w Brukseli obaj panowie się spotkają i że przy tej okazji dojdzie do sporu o to, kto faktycznie przewodniczy polskiej delegacji, a może i o to, ile tych delegacji właściwie jest - jedna czy dwie - to można sobie zadać pytanie, kto tutaj, u nas, na tym zyska, a kto straci.

Prezydent zyskał w ostatnim czasie moje uznanie zmianami w swoim wizerunku i wystąpieniami w kwestii Gruzji. Ten głos był w Europie potrzebny. Teraz jednak mam poczucie, że stoi na straconej pozycji. Wydaje się, że za bardzo uwierzył w swoją tendencję wznoszącą w polityce zagranicznej i próbuje grać ostro w sytuacji, która się do tego specjalnie nie nadaje. Prawdopodobnie zakładał, że Donald Tusk ustąpił, ale ten akurat tutaj postanowił bronić twardo swojego terytorium. Prezydent może nawet widzi już, że wizerunkowo przegrywa, ale ma poczucie, że ów wizerunek ucierpi jeszcze bardziej, gdyby miał ustąpić. Czy tak byłoby faktycznie - mówiąc szczerze - nie wiem.

Lecha Kaczyńskiego obciąża coś, z czego pozbyciem się będzie mieć olbrzymi problem: wielki ładunek negatywnego wizerunku (sprawą całkowicie irrelewantną w tym kontekście jest, czy to wizerunek zasłużony czy nie). Gruzja i to, co stało się potem, było jakimś wyłomem w tym sztafażu, ale ten wyłom należało powiększać powoli i ostrożnie, stawiając na konflikt jedynie w sytuacjach podobnych do tych, jak gruzińska: gdy wobec niezdecydowanego i milczącego Tuska można było pokazać swoją determinację i zdecydowanie. Ta sytuacja do takich nie należy. Prezydent przelicytował - niepotrzebnie. Być może bardziej opłaciłoby mu się zostać w kraju i potem skrytykować rząd za rezultaty, przywiezione ze szczytu. Lech Kaczyński i jego przyboczni muszą pamiętać, że - sprawiedliwie czy nie, z punktu widzenia politycznej pragmatyki to bez znaczenia - w wielu mediach i oczach opinii publicznej to prezydent z zasady jest winien konfliktom. W jego interesie jest, żeby temu przekonaniu zaprzeczać i walczyć z nim. Prezydent jednak zrobił właśnie krok wstecz.

Udostępnij Udostępnij Lubię to! Skomentuj92 Obserwuj notkę

Oto naści twoje wiosło: błądzący w odmętów powodzi, masz tu kaduceus polski, mąć nim wodę, mąć. Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (92)

Inne tematy w dziale Polityka