Aleksander Wolszczan, wbrew nadziejom salonu, Nobla nie dostał. A nadzieje były wielkie, bo można by wtedy powiedzieć: „No proszę, tu lustracyjne kundelki sobie szczekały, a tu Komitet Noblowski się nie przejął i oto mamy nagrodę dla Wielkiego Polaka". Teraz można co najwyżej stwierdzić, że „lustracyjne kundelki" zniweczyły szansę na tę nagrodę, ale trzeba by w ten sposób przyznać, że dla Komitetu Noblowskiego kwestia współpracy z komunistycznymi służbami bezpieczeństwa nie jest obojętna - a nie o to przecież chodzi. Lepiej więc nie mówić nic. Ewentualnie mówić, że profesor „jeszcze" Nobla nie dostał - jak to czyni w Salonie24 kolega Godlewski.
I właśnie o nim i jego wpisie chciałem skreślić kilka słów. Wyjątkowo będzie to tekst w dużej mierze personalny - takie tworzę niechętnie, ale w tym wypadku traktuję kol. Godlewskiego jako swego rodzaju studium przypadku i pretekst do zadania pytań, na które nie znam odpowiedzi.
Gdy skomentowałem poprzedni wpis kol. Godlewskiego o Wolszczanie, w którym pokpiwał on sobie z tych, którzy śmieli wielkiemu astronomowi wytykać jakieś nieistotne grzeszki z przeszłości, zarzucono mi, że używam argumentu ad personam. Wspomniałem bowiem o drodze zawodowej kol. Godlewskiego, której początkiem była „Gazeta Wyborcza". Tego jednak pominąć się nie da. „GW" w różny sposób wpływa na swoich dziennikarzy. Znam takich, z którymi daje się normalnie rozmawiać, a których poglądy - choć mocno różne od moich - nie noszą śladów fanatyzmu. Znam takich, którzy bronią najbardziej ortodoksyjnej linii, kojarzonej zwykle z „GW", z obowiązku i racji zajmowanego stanowiska, a prywatnie mówią trochę inaczej. Znam wreszcie takich, którzy nie muszą, a jednak wykazują się rzadkim zapamiętaniem w powielaniu najbardziej wyświechtanych klisz rodem z „GW". Mam wrażenie, że takie piętno jego miejsce pracy pozostawiło właśnie na Konradzie Godlewskim i w tym sensie jest on studium przypadku.
Wszystkiego to jednak nie wyjaśnia. Fakty w kwestii prof. Wolszczana są bezsporne.
1. Wolszczan współpracował, chętnie, bez przymusu, z konformizmu i kalkulacji, biorąc za to wynagrodzenie. Tyle sam przyznaje.
2. Twierdzenia Wolszczana, że „nikomu nie szkodził", można włożyć między bajki. Tego nikt, a zwłaszcza sam TW, nigdy nie może wiedzieć. Potwierdzi to każdy historyk, zajmujący się najnowszą historią Polski, w tym w szczególności działalnością UB i SB, i to niezależnie od własnych sympatii politycznych.
3. Współpraca z SB nie była niczym „naturalnym" ani „powszechnym". Można było nie współpracować, choć się za to płaciło.
4. Prof. Wolszczan przez 19 lat wolnej Polski nie przyznał się do współpracy. Dzisiaj nie skorzystał z możliwości i ani razu nie powiedział prostego „przepraszam, robiłem źle, wstydzę się". Nie powiedział przede wszystkim swoim studentom, żeby go nie naśladowali, że to nie była dobra droga. Przeciwnie - uznał, że się go ktoś czepia i że właściwie nie ma o czym mówić. On jest ponad to.
Uwzględniając te fakty, zakładam, że człowiek, który nie ma osobistego interesu w zwalczaniu idei - mówiąc ogólnie - rozliczenia trudnej przeszłości, musi wobec osoby Wolszczana czuć co najmniej pewien dyskomfort. Musi mu także przyjść do głowy, że gdyby Wolszczan nagrodę Nobla dostał, to choć byłoby świetnie mieć w tym gronie kolejnego Polaka, to jednak byłaby to nagroda zdobyta w jakimś stopniu kosztem tych, na których Wolszczan kiedyś donosił, a także tych, którzy mieli twardsze kręgosłupy i których miejsce na zagranicznych stypendiach Wolszczan zajął.
Zakładam, że kol. Godlewski nie ma osobistego interesu w zwalczaniu pamięci o przeszłych mało chwalebnych czynach osób publicznych. Nie mogę tego wiedzieć, ale tak zakładam. Jeśli to założenie jest trafne, to nie potrafię odtworzyć sobie logiki rozumowania, jakie stoi za przyjętą przez kol. Godlewskiego i jemu podobnych postawą całkowitego lekceważenia dla moralnego aspektu „sprawy Wolszczana".
Z ich strony pojawia się pewna liczba stałych argumentów. Np. że czasy były trudne, a decyzje i wybory niejednoznaczne. Owszem, takie sprawy były. Ale akurat sprawa prof. Wolszczana jest wyjątkowo jednoznaczna i przejrzysta. Dalej - że „kundelki" (czyli niby także ja na przykład) uprawiają nachalną moralistykę, a kto im do tego dał prawo. Otóż moralistyka nie jest tu nachalna. Kiedy osoba, bądź co bądź, publiczna zachowuje się jak świnia - obojętnie, 30 czy 5 lat temu - po czym brnie w zaparte, każdy ma prawo wyrazić na ten temat swój pogląd. Jego moralna słuszność lub błędność jest przy tym w oczywisty sposób niezależna od tego, kim jest osoba ów pogląd wyrażająca. Na wyrażanie własnego poglądu żadnego zezwolenia mieć także nie trzeba.
Kol. Godlewski użył oczywiście również powszechnego w grupie podobnych mu osób argumentu, że osobę Wolszczana należy widzieć „w całości", a jego dokonania w pełni równoważą dawne winy. Tu tkwi jednak błąd logiczny, który - jak sądzę - kol. Godlewskiemu nie mógł przecież umknąć. Otóż problem w tym, że cała późniejsza kariera prof. Wolszczana opierała się u swego zarania na owym nagannym moralnie akcie donosicielstwa, za którym profesor nigdy nie uznał za stosowne przeprosić. Czy to neguje merytoryczną wartość odkryć Wolszczana? Absolutnie nie. Sprawia natomiast, że ocenę osoby samego odkrywcy trzeba poddać głębokiej rewizji. Odkrycia mogą być wiekopomne, jak wywodzi kol. Godlewski, ale ten, kto ich dokonał, może być człowiekiem po ludzku miałkim. Jedno drugiemu nie przeszkadza. Czy ową ludzką miałkość można dziś uznać za nieistotną? Kol. Godlewski uważa, że tak. Dlaczego? Tego właśnie nie pojmuję.
Co więc motywuje kol. Godlewskiego, poza kliszami wyniesionymi z dawnej firmy, a zapewne pogłębionymi w „Dzienniku"? Nie wiem. Może głupia przekora? Może przekonanie, że jego ostentacyjnie cyniczny pogląd jest dojrzalszy niż moralizujące ujadania kundelków? Nie mam pojęcia, nie rozumiem i chyba wolę nie rozumieć.
Oto naści twoje wiosło:
błądzący w odmętów powodzi,
masz tu kaduceus polski,
mąć nim wodę, mąć.
Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka