„Europy" zwykle nie czytam. Jest nudniejsza i bardziej niestrawna nawet od „Niezbędnika inteligenta", a to duże osiągnięcie. Tym razem przebrnąłem jednak przez długaśny wywiad Cezarego Michalskiego z Radkiem Sikorskim. Rozczarowanie - to dominujące uczucie.
Nie da się pisać o tym wywiadzie w oderwaniu od osoby Michalskiego. Dziś, po wielu już miesiącach w rządzie Platformy, można by Sikorskiemu zadać sporo kłopotliwych pytań, także przeprowadzając z nim rozmowę nie na ściśle bieżące tematy - bo taki siłą rzeczy musiał być wywiad z „Europie". Michalski nie zadał ani jednego takiego pytania. Przeciwnie: idealnie dostroił się do rozmówcy, podsuwając mu usłużnie kolejne wątki, w których ten mógł się wykazywać.
Michalski bez nawet słowa sprzeciwu ani najmniejszej wątpliwości wpisuje się w sposób argumentacji Sikorskiego, podbijając mu bębenek. Czy można się dziwić? Jeśli ktoś pamięta Michalskiego z dawnych czasów i sięgnąłby nagle po jego dzisiejsze wywody w „Dzienniku", od nawalania w kaczy ciemnogród po jakieś dziwaczne proekologiczne wynurzenia, mógłby być zaskoczony. Nie będzie zaskoczony ten, kto pamięta nie tak dawny wywiad z Michalskim w „Krytyce Politycznej". Wywiad ów, wraz z rozmowami z Janem Rokitą i Radkiem Sikorskim, miał stanowić portret polskiej prawicy. Ale pytać Michalskiego o prawicę to tak, jakby rozmawiać z Kwaśniewskim o naprawie polskiego Kościoła. Można oczywiście, tylko jaką to będzie mieć wartość? Wywiad był zresztą raczej o samym Michalskim niż o czymkolwiek innym. Wynikało z niego, ni mniej ni więcej, że autor „Powrotu człowieka bez właściwości" sam takim człowiekiem bez właściwości nie tylko jest, ale był właściwie zawsze. Tak przynajmniej dziś się przedstawia, być może szukając jakiegoś intelektualnego uzasadnienia dla swoich ideowych dryfów.
Aktualny dryf jest zgodny z linią gazety, w której pracuje. Trudno się zatem dziwić, że tak świetnie podłapuje ton Sikorskiego, stwarzając mu jak najbardziej komfortową sytuację. Czyli robiąc dokładnie to, czego dziennikarz w czasie wywiadu z kimkolwiek robić nie powinien.
Właściwie zamiast 80 proc. wywiadu z „Europy" można było przepisać odpowiednie ustępy z mojego wywiadu rzeki z Sikorskim. Wtedy jednak Michalski nie miałby okazji do zadawania swoich pytań, sygnalizujących pełną zgodę z rozmówcą oraz mających długość niewiele krótszą niż odpowiedzi, co jest zresztą znakiem firmowym przeprowadzanych przez niego wywiadów i wielu czytelnikom dostarcza sporo radości.
Z samym Sikorskim i jego deklaracjami mam kłopot. Gdy przeprowadzałem z nim wywiad rzekę, w wielu - choć bynajmniej nie we wszystkich - kwestiach się zgadzaliśmy. Inaczej jednak brzmiały stosunkowo ostrożne, choć wyraziste opinie, wyrażane w książce, a inaczej brzmi to, co Sikorski prezentuje w rozmowie z Michalskim, a co przypomina raczej walenie cepem.
Kilka dni temu pisałem w „Rzeczpospolitej", że w sporze o polską politykę zagraniczną obie strony - prezydent i szef MSZ - okopały się na dogmatycznych pozycjach wyłącznie na użytek tegoż konfliktu, tym samym ograniczając sobie pole manewru tam, gdzie jest ono potrzebne. Czytając wywiad w „Europie" miałem poczucie, że Sikorski okopał się - i to w dość toporny sposób - także w innych kwestiach i dość nieumiejętnie próbuje nas przekonać, że jego opinie są skutkiem niezależnych przemyśleń, a nie partyjnego zapotrzebowania.
Z czym nadal u Sikorskiego bym się zgodził? Kto czyta moje teksty w Salonie, ten wie: w sprawach polityki zagranicznej jestem realistą. A realizm w polityce zagranicznej oznacza pragmatyzm. Podobnie jak Sikorskiemu, i mnie nie odpowiada bezkrytyczny kult polskich klęsk i uznawanie ich za jedyny powód do chwały. Podobnie jak Sikorski, uważam, że mamy jakąś zgubną tendencję do wybijania tego, co nam się nie udało, a ukrywania tego, co nam się udało. Tyle że nikt poważny nie będzie w tej dziedzinie próbował kreślić jakiegoś czarno-białego obrazu, bo materia jest niezwykle skomplikowana, dotyczy emocji i pamięci. Nawet największy sceptyk musi przyznać, że legenda Powstania Warszawskiego była w Peerelu pewnym kapitałem.
Sikorski tymczasem posuwa się do skrajności, brylując swoistą nonszalancją. Gdy Cezary Michalski pyta go właśnie o ów kult przegranych bitew i powstań, to nie pyta go tak naprawdę o sprawę czysto teoretyczną, o poglądy, niezależne od czasu i sytuacji, ale o to, co mu nie odpowiadało w braciach Kaczyńskich, którzy, jak wiadomo, ten kult chętnie uprawiają. Sikorski, wchodząc w konwencję wiecową, przywala z grubej rury, deklarując, że od dawna nie chodzi na obchody rocznicy Powstania. (Nawiasem mówiąc, Sikorski mocno przesadza, mówiąc o „upolitycznieniu" tychże. Pierwszy nieprzyjemny i po prostu chamski incydent wydarzył się dopiero w tym roku, co więc Sikorski ma na myśli, powiadając: „...na długo przed tym..."?) Choć w Salonie za kwestionowanie celowości Powstania Warszawskiego i opinię o braku odpowiedzialności jego dowódców spotykały mnie bardzo ostre i często obraźliwe słowa, ten fragment rozmowy z „Europy" brzmi dla mnie z lekka szokująco.
Michalski: Podczas ostatnich obchodów rocznicy Powstania Warszawskiego wystawiano sztukę pod grafomańskim tytułem "Hamlet 44", gdzie po opadnięciu kurtyny chór skandował ze sceny "Hańba żyjącym!". Podoba się panu taki model patriotyzmu?
Sikorski: Są u nas tacy, którzy zabiegają o sukces moralny, czyli klęskę i tacy, którzy uważają, że normalną polityką jest dążenie do sukcesu zwykłego. Przyznam, że od paru lat nie chodzę na rocznice Powstania Warszawskiego. Przestałem, zanim jeszcze te obchody skandalicznie upolityczniono. Zawsze chce mi się płakać nad daremną ofiarą tylu niewinnych ludzi. Natomiast cieszę się, że z roku na rok coraz bardziej widowiskowo obchodzimy 15 sierpnia, czyli rocznicę sukcesu zwykłego. Proszę zauważyć: dziesiątki filmów dokumentalnych i fabularnych o Powstaniu Warszawskim i ani jednego filmu fabularnego o zdarzeniu, które miało nieporównywalnie większy wpływ na losy Europy. To jest brzemię narodu, który ponosił głównie klęski. A niektórzy politycy jeszcze chcieliby go w tej traumie umocnić.
I jeszcze to wyniosłe podsumowanie ze strony Michalskiego o „grafomańskim tytule"...
Dalej Michalski uderza w bębenek jeszcze mocniej, wybijając sprawę rzekomej „różnicy cywilizacyjnej" między PiS a PO. Przypominam, że taką bzdurną tezę sformułował niegdyś Donald Tusk, oznajmiając, że wybory będą decydować o tym, czy Polska ma przynależeć do Wschodu czy Zachodu. Można Kaczyńskich krytykować za wiele rzeczy, ale teza o jakiejś zasadniczej „różnicy cywilizacyjnej" między nimi a Platformą jest nie do udowodnienia. I Sikorski, choć przyjmuje konwencję Michalskiego, oczywiście udowodnić tego nie potrafi. Odpowiadając na pytanie, sprowadza wszystko w gruncie rzeczy do sposobu myślenia o instytucjach i państwie. Czyli do całkiem naturalnej i prawidłowej w demokracji różnicy poglądów.
I znów: sposób myślenia o tych sprawach, jaki prezentuje Jarosław Kaczyński, nie jest mi bliski. Ale jeśli ktoś twierdzi, że w pełni uprawniony odmienny pogląd na państwo i instytucje stanowi różnicę cywilizacyjną, to nie jest niezależnie myślącym człowiekiem, ale propagandzistą.
Kolejne „dociekliwe" pytanie Michalskiego: „Teraz demaskuje się pan już nawet nie jako pół-Polak, ale wręcz ćwierć-Polak. Dlaczego dumny Sarmata ma znać zagranicę, mówić po angielsku?". Michalski sugeruje, że Kaczyńscy za prawdziwych patriotów uważają jedynie tych, którzy zagranicy nie znają i nie mówią w żadnym obcym języku. I Sikorski znów tę grę podejmuje, obszernie rozwodząc się nad wybitnymi osobistościami z polskiej historii, które w istocie były kosmopolitami.
Owszem, retoryka PiS-u bywa niesprawiedliwa i napastliwa. Ale w żadnym wypadku nie da się z niej wyprowadzić tezy, którą w swoim pytaniu sugeruje Michalski, a podchwytuje ochoczo Sikorski. I znów - zamiast rozmowy dwóch intelektualistów mamy dialog dwóch propagandzistów.
Jeszcze dalej Michalski podbija bębenek po raz trudno już policzyć który: „Czemu ludzie, którzy wszystkich innych nazywają targowiczanami i ponoć opowiadają się za absolutną suwerennością Polski, jak zaczyna być mowa o Ameryce, mówią: »Nie targujmy się«, »Nie patrzmy na to po kupiecku, bo to jest wspólnota wartości«?". Uczciwy dziennikarz musiałby zadać następnie kolejne pytanie: „Dlaczego rząd, który głosi pochwałę twardości w stosunkach z Ameryką, takiej twardości nie wykazuje w relacjach z europejskimi partnerami? Na czym polega różnica w stosunkach między Polską a USA i Polską a Niemcami?". Ale takie pytanie oczywiście już nie pada.
To oczywiście nie wszystkie wątpliwe wątki wywiadu Michalskiego z Sikorskim. Rzecz sprowadza się do tego, że Sikorski przeszedł przykrą ewolucję: od człowieka z własnymi poglądami na wiele spraw, w dużej mierze niezależnego od politycznego establishmentu, po karnego żołnierza w partyjnej wojence. Można by to nawet zrozumieć - polityk musi w końcu działać na rzecz swojego ugrupowania. Problem w wybieganiu przed szereg. Czego innego oczekuję od Przemysława Gosiewskiego czy Zbigniewa Chlebowskiego, a czego innego oczekiwałbym od Sikorskiego. Gdy Chlebowski przekonuje mnie, że PiS to partia szkodliwych dla Polski, ogarniętych obsesją „układu" mieszkańców zaścianka, wiem, że na nic więcej go nie stać - powtarza w najprostszej formie frazesy, których dostarczają jacyś Tuskowi spece od pijaru. Gdy to samo, choć w bogatszej formie, zaczyna mi mówić Sikorski, widzę faceta, który własną inteligencję i poglądy nagina w ordynarny sposób na potrzeby partii, w której ma tak słabą pozycję, że na każdym kroku czuje się w obowiązku udowadniać swoją lojalność.
Oto naści twoje wiosło:
błądzący w odmętów powodzi,
masz tu kaduceus polski,
mąć nim wodę, mąć.
Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka