Tak się jakoś zawsze dzieje, że najrozsądniej i najciekawiej zaczynają mówić politycy, którzy znaleźli się poza głównym nurtem - o ile oczywiście wcześniej poważnie nie naruszyli własnej wiarygodności (tak jak to się stało z Janem Rokitą, bohaterem kilku programów rozrywkowych, a dziś dyżurnym Katonem „Dziennika"). Wywiad z Ludwikiem Dornem w „Rzeczpospolitej" należy do tej właśnie kategorii niezwykle ciekawych wypowiedzi polityków odrzuconych i zmarginalizowanych.
Mój stosunek do Dorna jest mocno ambiwalentny. Trudno byłoby wśród polskiej klasy politycznej znaleźć osobę równie bucowatą, antypatyczną, chimeryczną. Z drugiej strony Dorn to przykład intelektualisty w polityce, erudycji wielu mogłoby mu pozazdrościć, a jego rzadkiej próby pycha może wynikać ze słusznego skądinąd przekonania, że w partii, Sejmie i polityce w ogóle otaczają go w większości kretyni.
Przez PiS-owskich kiboli Dorn był wielbiony, póki był w łaskach u prezesa, traktowanego przez swych wielbicieli jak wyrocznia złego i dobrego. Gdy popadł w niełaskę, natychmiast przypomniano sobie wszystkie jego okropne cechy, uznano za zdrajcę, a w najlepszym wypadku nieudacznika, który nie potrafił opanować trudnego resortu, a ostatecznie wykazał się skrajną nielojalnością. Druga z kolei strona naszej domowej wojenki, poprzednio nieustannie na Dorna psiocząca i wskazująca na niego jako na agresywnego PiS-owskiego ideologa, nagle odkryła w nim krytycznego inteligenta, o niebo lepszego od tępawego wodza Kaczyńskiego. Obie postawy są oczywiście śmieszne. Sam Dorn niewiele się zmienił. Zmieniała się natomiast sytuacja.
Afera alimentacyjna dla wielu może być żenująca, dla mnie jednak zawiera pewne akcenty komiczne. Do najzabawniejszych jej momentów należało, gdy o moralności pouczał Dorna poseł Suski - jeden z najbardziej tępych egzemplarzy „pudła rezonansowego", jak określa otoczenie Kaczyńskiego Dorn we wspomnianym wywiadzie. Suski musiał odczuwać satysfakcję, mogąc wreszcie zemścić się na Dornie za przypadki, gdy ten ostatni wskazywał jak najsłuszniej w swoich tekstach - będąc już outsiderem w PiS - właśnie na Suskiego jako na przykład intelektualnego upadku swojej partii.
Niewiele mniej śmieszny był Przemysław Gosiewski, nauczający Dorna z nadętą miną o chrześcijańskich wartościach, podczas gdy sam, jak się następnie okazało, jest alimenciarzem z niezbyt chlubną historią.
We wszystkich komentarzach do afery alimentacyjnej wskazywałem, że samo rozliczanie posłów z ich życia prywatnego przez kierownictwo partii nie jest całkowicie nieuprawnione. Jeśli dane ugrupowanie oficjalnie wyznaje jakieś wartości, trudno, aby jego członkowie postępowali także w życiu prywatnym wbrew nim. Liderom partii może zależeć na jej oczyszczeniu z takich osób raz z powodów czysto ideowych, dwa - bo obecność takich osób może stanowić poważny problem wizerunkowy. Rzecz w tym, że w tym akurat wypadku nie o to chodzi. Wszystko wskazuje na to, że mamy do czynienia z prywatnym, osobistym sporem między Jarosławem Kaczyńskim a Ludwikiem Dornem, w którym ten pierwszy wykorzystuje prywatne przewiny tego drugiego.
Zresztą Jarosław Kaczyński wspominał, ogólnikowo co prawda, o swoich wątpliwościach, dotyczących prywatnej sfery życia swojego politycznego towarzysza już o wiele wcześniej, np. w wywiadzie dla „Faktu" jakieś 10 miesięcy temu. Od tego czasu Dorn posunął się w swojej krytyce PiS jeszcze dalej - najwyraźniej poza granicę, jaką Jarosław Kaczyński gotów był akceptować.
Zostawiając na boku kwestię rywalizacji obu panów (nie sądzę, żeby Dorn mógł być poważnym zagrożeniem dla przywództwa Kaczyńskiego, o ile w ogóle miałby takie ambicje), warto przyjrzeć się temu, co Dorn powiedział teraz, a także jego poprzednim tekstom i wywiadom. Także zwolennicy PiS powinni sobie zadać pytanie, czy Dorn aby jednak nie ma racji.
Dla mnie pozostaje zagadką, czemu Prawo i Sprawiedliwość pozostaje tak nieefektywną i nieefektowną opozycją. Podczas gdy Platforma w każdym niemal tygodniu dostarcza rozlicznych powodów do merytorycznego ataku, PiS skupia się na tak jałowych i źle odbieranych akcjach jak próba odwołania marszałka Komorowskiego (zresztą zaniechana, co u niefanatycznych wyborców musi wywoływać już kompletny zamęt). Być może właściwe wyjaśnienie tej jałowości, braku pomysłów i właściwie bierności daje właśnie Dorn, gdy powiada:
Ta wadliwa struktura ujawniła się w pełni przy okazji rewolucyjnego zachowania pana Kaczyńskiego w sprawie zobowiązań rodzinnych. Ale przy okazji o wiele bardziej bulwersujących politycznych wypowiedzi prezesa PiS też się ujawniało, tylko nie tak wyraźnie. Problem polega na tym, że nie ma żadnych mechanizmów, które by minimalizowały ryzyko podejmowania błędnych decyzji. Bo pudło rezonansowe nie myśli. Z kolei ci, którzy swój dystans zaznaczają przez milczenie, też nie wpływają na przygotowywanie decyzji politycznych. Pół biedy, jeśli sprawa dotyczy próby politycznego i moralnego zniszczenia mnie. Ale gdy prezes PiS mówi o stanie wojny pomiędzy Komisją Europejską a narodem polskim, czy jak w Tarnowskich Górach o budowie Polski równoległej jako programie IV Rzeczypospolitej, są to już bardzo poważne sprawy. Wiem, że wielu polityków PiS było tym zbulwersowanych, ale nikt się nie odezwał. Nie ma żadnego mechanizmu minimalizowania kosztów popełnionego błędu, wycofania się z niego. Pudło rezonansowe tylko rezonuje. [...]
Tak bym to opisał: rzucamy hasło mobilizacji mas i bijemy się o każdy zagon, każdy zaułek i w każdej sytuacji. Jarosław Kaczyński zachowuje się, jakby korzystał z porad będących karykaturą myśli Carla von Clausewitza zawartych w książeczce marszałka Ferdynanda Focha. Doktryna Focha (ofensywa za wszelką cenę) kosztowała Francuzów setki tysięcy niepotrzebnych ofiar pod Verdun. Jeśli definiuje się sytuację tak jak pan Jarosław Kaczyński, to mobilizuje się partię, a za jej pośrednictwem wyborców, do wojny totalnej. W tej logice politycznej skrajnie nieetyczne środki, jakie zastosował przeciwko mnie, są usprawiedliwione. Bo jest jakiś maruda, defetysta, należy więc go profilaktycznie rozstrzelać i ogłosić zdrajcą.
Inaczej mówiąc - jeśli prowadzi się totalną wojnę z wrogiem, nie ma w niej miejsca na proponowanie własnych alternatywnych rozwiązań w konkretnych kwestiach, na grę pozycyjną, na urabianie przeciwnika, o którym wspomina Dorn. Jest jedynie miejsce na totalną negację, która jest intelektualnie najprostsza. Aby ją głosić, nie trzeba się w ogóle umysłowo wysilać. A to z kolei łączy się z faktem, że konkretnych alternatyw i tak nie miałby kto proponować, bo prezesa otaczają faktycznie tępawe pudła rezonansowe, zaś ludzie intelektualnie żywotniejsi niż kłoda drewna zasiedlają dalszy i znacznie mniej wpływowy krąg w PiS.
Powie ktoś, że Donalda Tuska także otaczają pudła rezonansowe. Jasne. Tylko że drużyna Tuska już dawno gra na połowie przeciwnika, dyktuje mu zasady gry i - co w tej sytuacji oczywiste - punktuje raz za razem. Nawet jeśli sondaże są przesadzone, pokazują jedno: Platforma jest skuteczniejsza od PiS w pozyskiwaniu sobie ludzi.
Na użytek fanów PiS, wyjaśniam i podkreślam, że nie opisuję tego, czego bym sobie życzył, bo dominacja PO i słabość PiS są dla mnie akurat powodem do bardzo poważnego niepokoju. Stwierdzam po prostu fakt, który chyba każdy niezaślepiony obserwator sceny politycznej musi dzisiaj dostrzegać.
Jeśli zatem Dorn ma rację, to co z tego? Jego kariera w PiS jest najprawdopodobniej zakończona. Dorn jest typem outsidera, który nigdy nie zjednoczy wokół siebie ludzi. Jego wizja partii jest w skrajnej sprzeczności z wizją Kaczyńskiego i dlatego nie ma racji bytu. Szkoda, bo polskie życie polityczne od 2005 roku jest pogrążone w intelektualnej martwocie, której nie rozpraszają dobiegające co i raz z okopów kolejne salwy w bratobójczej wojence.
Oto naści twoje wiosło:
błądzący w odmętów powodzi,
masz tu kaduceus polski,
mąć nim wodę, mąć.
Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka