„Rzeczpospolitą" kontynuuje w wielkim stylu temat Simona Mola. Dawno nic mnie tak nie ubawiło jak tak mistyfikacja, w której pospolity oszust z Afryki nabrał setki, jeśli nie tysiące ludzi, wierzących w - jak się okazuje - jego całkowicie wyssane z palca bohaterskie rzekomo losy.
Miał być bojownik o prawa człowieka, bezkompromisowy dziennikarz i więzień polityczny, a jest drobny kombinatorek i oszust. Oj, oj, oj, co za wpadka.
Gdy pierwszy raz napisałem o Simonie Moleke, wówczas jeszcze uważanym za autentycznego uchodźcę politycznego, zaatakowano mnie za stwierdzenie, że gdyby nie poprawność polityczna, sączona zwłaszcza przez „Gazetę Wyborczą" w mózgi głównie młodych ludzi, ofiar byłoby znacznie mniej. Dziś podtrzymuję, rzecz jasna, tamte słowa - istniał oczywisty związek między wzorcami zachowań, jakie wpajała od lat „GW", a faktem, że Mol mógł skutecznie wymigiwać się od niewygodnych pytań oraz sytuacji, zasłaniając się zarzutem o rzekomy rasizm. A także, że mógł rwać naiwne panny na bajeczki o ciężkim losie politycznego uchodźcy.
Dziś mam satysfakcję dodatkową, bo wszyscy ci, którzy się Simonem Molem zachwycali, wyszli, krótko mówiąc, na durniów. Androny, dopasowane dokładnie do oczekiwań poprawnych politycznie pożytecznych idiotów (polieznyje idioty), wystarczyły za wszelkie wyjaśnienia, tłumaczenia itp.
Oburzy się ktoś: przecież fakt, że ktoś był sprytnym oszustem, nie oznacza, że ci, co mu się dali nabrać, byli idiotami.
No to proszę sobie przypomnieć genialną „Karierę Nikodema Dyzmy" Dołęgi-Mostowicza, którą zresztą przywołała w komentarzu „Rzeczpospolita". Nie tyle Dyzma był geniuszem, co był genialny głupotą otaczających go łatwowiernych idiotów. Panienki, rozpływające się w obliczu jego męskości, faceci, tęskniący za silnym mężem stanu. Jedyny demaskator został wzięty za wariata.
Dokładnie taka sama sytuacja była z Molem. Wystarczyłby jeden odważniejszy i bardziej niezależnie myślący dziennikarz, który miałby gdzieś pokrzykiwania o rasizmie i nietolerancji, płynące od zawodowych antyfaszystów w rodzaju Rafała Pankowskiego, i po prostu sprawdziłby przedsiębiorczego Murzyna. Ale taki się nie znalazł - bo też Mol wiedział, w jakim się obracać środowisku i nie było powodu, żeby wkraczał na niebezpieczny teren. Zbierał hołdy o lemadamowej warszawki i dobrze mu z tym było. Wychylać się nie musiał.
Opowieść o Simonie Molu jest (czy raczej - byłaby, gdyby nie zarażone, obojętnie czy przez dziewczęcą naiwność czy zwykłą głupotę, dziewczyny i być może ich kolejni partnerzy) przezabawna. Chciałbym, żeby ktoś o odpowiednim talencie literackim zrobił z niej powieść o tym, jak obrotny oszust z Ghany rzuca na kolana postępową warszawkę, po czym robi wszystkich w wielkiego balona.
Doprawdy, dawnom się tak nie ubawił.
Oto naści twoje wiosło:
błądzący w odmętów powodzi,
masz tu kaduceus polski,
mąć nim wodę, mąć.
Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka