Ostracyzm społeczny to mechanizm potrzebny i ważny. To właśnie powinno spotkać panią Jagielską. Przy czym ostracyzm nie oznacza agresji czy przemocy.
Óstrakon to po grecku gliniana skorupka. Od niej wzięło się słowo ostrakismós, czyli po polsku „ostracyzm”. W swojej oryginalnej postaci był to „sąd skorupkowy”. W Atenach wprowadził go w 509 r. p.n.e. Klejstenes, autor ważnej reformy społecznej tego greckiego antycznego miasta-państwa, która była podstawą ateńskiej demokracji.
Ostracyzm w formie zaprowadzonej przez Klejstenesa był rodzajem zabezpieczenia demokracji. Podczas wiosennego zgromadzenia ludowego zadawano pytanie, czy zdaniem obywateli jest ktoś, kto chce przywłaszczyć sobie władzę, czyli zaprowadzić tyranię. W razie odpowiedzi twierdzącej na kolejnym zgromadzeniu na glinianych tabliczkach zapisywano imiona osób stanowiących według obywateli zagrożenie. Jeśli ktoś w tej procedurze zebrał przynajmniej 6 tysięcy głosów, musiał udać się na 10-letnie wygnanie. Aczkolwiek mógł zostać z niego przywrócony przed czasem.
Z czasem sąd skorupkowy stał się przeszłością, ale pojęcie ostracyzmu pozostało i zaczęło oznaczać społeczne potępienie, odrzucenie i odizolowanie. Co ważne: nie bezpodstawne, ale z jakiegoś konkretnego powodu oraz stosowane przez całą społeczność lub jej większość.
Ostracyzm bywał wiele razy obiektem krytyki, opartej na emocjonalnym współczuciu dla osoby nim objętej. Jagna Paczesiówna z Reymontowskich „Chłopów”, wypędzona w końcu ze wsi z powodu swojego prowadzenia się, to jeden z takich przykładów, wzmocniony jeszcze niedawnym bardzo udanym artystycznie filmem.
Łatwo jest z pozycji współczesnego, poprawnego politycznie obywatela Zachodu (czy nawet z pozycji XIX-wiecznego pozytywistycznego intelektualisty) ostracyzm społeczny potępić, zapominając, że pełnił on i pełni nadal bardzo ważną regulacyjną rolę. Pamiętają państwo docenta Furmana z genialnego serialu Stanisława Barei „Alternatywy 4”? Docent Furman (w tej roli znakomity Wojciech Pokora) – który był tak zwanym docentem marcowym (tak nazywano pracowników naukowych, awansowanych błyskawicznie po wyczyszczeniu stanowisk z naukowców żydowskiego pochodzenia w następstwie ekscesów z 1968 r., wszczętych przez partyjną frakcję „natolińczyków”) – miał wszelkie cechy tamtej grupy ludzi. Był też łatwym materiałem na donosiciela, co skwapliwie wykorzystał gospodarz domu Stanisław Anioł (niezrównany Roman Wilhelmi), robiąc z docenta regularnego kapusia.
Jest w serialu scena, w której docent wsiada do autobusu i próbuje przywitać się tam z sąsiadkami. Te jednak odwracają się od niego. Docent zwraca się więc do jadącego tym samym autobusem dźwigowego Zygmunta Kotka (Kazimierz Kaczor) z pytaniem, co się takiego dzieje. Na co Kotek głośno oznajmia: „Boją się gęby otworzyć, żeby pan znowu gdzieś nie doniósł”. W tym momencie na docenta gapi się już cały autobus, a jedna z matek wskazuje go palcem trzymanej na kolanach córeczce: „O, widzisz? Tak wygląda kapuś!”.
Według standardów współczesnej poprawności politycznej być może należałoby stwierdzić, że docenta Furmana spotkała straszna krzywda. Ale to oczywiście nieprawda: zadziałał prawidłowy mechanizm ostracyzmu społecznego, który zresztą w końcu zmusił donosiciela do zmiany postępowania.
Jeśli na „Chłopów” spojrzymy nie oczami zideologizowanej „historii ludowej” albo norm woke’izmu, tylko ze zdrowym rozsądkiem, zobaczymy, że to, co spotkało Jagnę, jakkolwiek w pewnym aspekcie może i nieludzkie, było bardzo ważnym bezpiecznikiem społecznym. Nastąpiło wydalenie poza społeczność lokalną osoby, która zagrażała jej spójności i normom, utrzymującym w tej społeczności tradycyjny ład. Pozwalającym jej prawidłowo funkcjonować. Jagna była jedna, ale gdyby za jej przykładem poszło więcej kobiet, społeczność uległaby dezintegracji.
Tu dochodzimy do pani Gizeli Jagielskiej, aborterki ze szpitala w Oleśnicy, zwanej przez jakieś piramidalne nieporozumienie doktorem. Ona również powinna stać się przedmiotem jak najdalej posuniętego ostracyzmu społecznego.
Nie będę się tutaj wdawał w spór o jej dziwaczne zachowania, udokumentowane jeszcze w 2021 roku przez „Gazetę Wyborczą”, pokazującą wtedy zdjęcia z ludzkimi płodami z profilu „Babki babkom bez cenzury”, albo mające potwierdzenie w opiniach pacjentek, umieszczanych do niedawna na profilu pani Jagielskiej w serwisie znanylekarz.pl. Nie będę także pisał o sprawie zamordowanego Felka i o bucie oraz chorej dumie z wykonywanych tego typu zabiegów, jakie wykazuje pani Jagielska. Zakładam na podstawie licznych reakcji na te historie, że grupa ludzi zbulwersowanych tym, co się dzieje i jak funkcjonuje między innymi oleśnicka placówka, nie jest mała. Moja opinia w tej sprawie jest jednoznaczna: pani Jagielska nie powinna być nazywana lekarzem, a jej działalność – abstrahując od jej aspektu prawnego, a skupiając się na samej postawie czy komunikacji tego, co robi – jest godna potępienia. I właśnie tutaj powinien zadziałać ostracyzm społeczny.
Bardzo ważne jest, że ostracyzm nie może oznaczać jakiejkolwiek agresji. Przejawy agresji wobec tej osoby i działających podobnie byłyby i przeciwskuteczne, i trudno byłoby je usprawiedliwić, jakkolwiek mocno nie potępialibyśmy poczynań pani Jagielskiej. Ostracyzm nie posługuje się takimi środkami. Działa tak jak w scenie z serialu Barei: milczeniem, brakiem interakcji, ostentacyjnym odcięciem się od danej osoby, brakiem gotowości do pomocy w codziennych kwestiach. Nikt nie ma obowiązku podawać innej osobie ręki ani z nią rozmawiać czy wchodzić w jakiekolwiek inne relacje. Pacjentki szpitala nie muszą również godzić się na to, żeby mieć do czynienia właśnie z panią Jagielską. Ba, nie muszą nawet korzystać z usług tego konkretnego szpitala. Dużą rolę do odegrania mają także koledzy pani Jagielskiej. Jakkolwiek ma ona w szpitalu pozycję uprzywilejowaną jako wicedyrektor, ale wciąż nie oznacza to, że każdy ma obowiązek iść jej na rękę i być uprzedzająco miły.
Pani Jagielska skarży się także w „Gazecie Wyborczej” – gdzieżby indziej? – że zalała ją „fala hejtu”. Cóż, czyny mają konsekwencje. Mnie również fale hejtu zalewają co jakiś czas w związku z tym, co piszę i mówię. Trudno, taka jest konsekwencja zawodu, jaki wykonuję. Pani Jagielska zaś – jak można wywnioskować – chciałaby móc zabijać dzieci w spokoju i bez negatywnych reakcji. Marzą jej się strefy buforowe przed szpitalami, czyli brytyjski wynalazek. Przypominam, że w Wielkiej Brytanii można zostać ukaranym nawet za cichą modlitwę w takiej strefie.
Otóż nie, pani „doktor”. Reakcje pojawiają się i są gwałtowne między innymi dlatego, że mamy do czynienia z osobą agresywnie reklamującą swoją moralnie trudną do obrony działalność. Osobą, która nie postrzega aborcji jako rozwiązania absolutnie ostatecznego i dopuszczalnego jedynie w sytuacji granicznego konfliktu moralnego najwyższych dóbr, ale jako standardową usługę medyczną. A jeśli prowadzi się taką działalność, trzeba być przygotowanym na reakcje, jakie ona będzie wywoływać.
Oto naści twoje wiosło:
błądzący w odmętów powodzi,
masz tu kaduceus polski,
mąć nim wodę, mąć.
Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo