Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha
1763
BLOG

Stanowski i zasada nieoznaczoności Heisenberga

Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha Wybory Obserwuj temat Obserwuj notkę 10
Happening pana Stanowskiego nie powie nam nic o prawdziwej polityce i niczego zakulisowego nie ujawni. Wszystko, co zobaczymy, to kulisy happeningu samego twórcy Kanału Zero. Zaś zabawa mechanizmami wyborczymi na pewno nie jest sposobem na naprawianie państwa, i tak już steranego.

„Kandydowanie pana Stanowskiego to zabawa państwem w bardzo poważnym momencie. Nie podoba mi się”.

Ten mój bardzo lakoniczny komentarz do ogłoszonego wczoraj startu twórcy Kanału Zero do tego momentu zebrał ponad 220 odpowiedzi – w większości negatywnych. Muszę wyjaśnić szerzej, co mianowicie mi się nie podoba.

Nie da się tego jednak zrobić bez kontekstu mojej osobistej oceny pana Krzysztofa Stanowskiego i jego drogi zawodowej, którą dla jasności zawrę w kilku punktach.

1. Pan Stanowski osiągnął niewątpliwy sukces biznesowy, tworząc Kanał Zero, a wcześniej współtworząc – Kanał Sportowy. Za takie osiągnięcia należy się podziw. Człowiek, który osiągnął wiele własną pracą, zna cenę wysiłku, zaangażowania oraz wie, jakie kłody polskie państwo rzuca tego typu osobom pod nogi. To cenne doświadczenie.

2. Pan Stanowski przeszedł drogę od dziennikarza sportowego do publicysty, zajmującego się niemal wszystkimi dziedzinami. To należy docenić, ale też nie sposób nie zauważyć, że w przypadku wielu tematów widać – by ująć do możliwie delikatnie – niejakie limity w rozumieniu spraw lub luki w erudycji. W wielu przypadkach pan Stanowski jest w stanie tego typu luki uzupełnić zdrowym rozsądkiem – ale nie zawsze. To o tyle ważne, że jeśli zastanawiamy się, jakich kandydatów na najwyższy urząd w państwie moglibyśmy sobie życzyć, to z pewnością takich, którzy są w stanie pojąć złożoność państwowych i społecznych mechanizmów, a także – może przede wszystkim – naturę roli prezydenta. Tu – mam spore wątpliwości.

3. Jak pisałem już w przeszłości, utworzenie Kanału Zero było z jednej strony powiewem świeżego powietrza w świecie mediów w Polsce i dlatego zawsze temu przedsięwzięciu kibicowałem. Cieszę się, że jest. Z drugiej jednak strony w pewnych sprawach ujawniło to „czerwone linie” pana Stanowskiego. Nierzadko można odnieść wrażenie, że istnieją niewypowiedziane granice, których Kanał Zero nie chce przekroczyć. Objawia się to w różnych i odległych od siebie dziedzinach, takich jak polityka klimatyczna z jednej, a polityka skierowana przeciwko kierowcom z drugiej.

Niedawno pan Stanowski pozwolił sobie zająć sceptyczne stanowisko wobec WOŚP – gdy można to już zrobić bezpiecznie. Przez lata bowiem był bezkrytycznym wielbicielem pana Owsiaka i jego przedsięwzięcia, co zresztą swego czasu spowodowało drastyczne spięcie między nami na ówczesnym Twitterze. Ja nie muszę się tłumaczyć ze zmiany poglądów w tej kwestii, bo one zmianie nie uległy.

4. Oczywiście, że pan Stanowski ma prawo startować w wyborach. Tak zbudowany jest polski system wyborczy, który dopuszcza do wyścigu każdego, kto zbierze najpierw podpisy pod rejestracją swojego komitetu wyborczego (wystarczy tysiąc i jest to moim zdaniem zdecydowanie zbyt nisko ustawiona granica), a następnie – pod rejestracją własnej kandydatury (tu potrzeba sto tysięcy i tyle pewnie pan Stanowski zbierze łatwo). Ja natomiast mam prawo ten start krytykować. Czy to jednocześnie krytyka demokracji? Tak, w jakimś stopniu na pewno – przynajmniej taką, jaką mamy w Polsce AD 2025.

To rzekłszy, przechodzę do wyjaśnienia swojego stanowiska. W tym celu muszę streścić, jak sądzę, około 80 procent komentarzy pod moim wpisem. I mam nadzieję, że zrobię to wiernie (nie jest moim celem walka z chochołem). Schemat komentarzy był następujący:

Pan Stanowski nie bawi się państwem bardziej niż pozostali kandydaci. Inni twierdzą, że są zawodowymi politykami, a są z gruntu niepoważni. Udział w wyborach pana Stanowskiego otworzy ludziom oczy na farsę, jaką są wybory prezydenckie i polska polityka w ogóle.

Tu muszę przyznać, że „orędzie” założyciela Kanału Zero, w którym ogłosił start zbiórki podpisów, było bardzo zgrabnie skonstruowane, a pan Stanowski zadbał, żeby rozłożyć wymierzane w nim ciosy po równo pomiędzy uczestników wyścigu – od panów Nawrockiego i Trzaskowskiego począwszy, na panu Braunie skończywszy. Diagnoza przedstawiona przez pana Stanowskiego była w dużej mierze słuszna, acz nie za bardzo odkrywcza. W zgrabny sposób powiedziane zostało to, co wie każdy krytyczny obserwator polskiej polityki.

Czy muszę uzasadniać swoje stwierdzenie, że moment dla polskiego państwa jest bardzo poważny? Na ten temat można by napisać obszerny esej, pokazując postępującą degradację i degenerację życia publicznego i polityki, sprowadzonej przez dwa walczące polityczne plemiona do bezmyślnego okładania się maczugami po łbach kosztem państwa. To wszystko trzeba umieścić w międzynarodowym kontekście – zmiany przywództwa w USA, paniki elit w Unii Europejskiej i ich cenzorskich oraz antywolnościowych zapędów, polityki klimatycznej, wojny na Ukrainie. Trzeba też mieć świadomość, do jakiego krachu doprowadziła polski ład prawny wojenka między panami Kaczyńskim i Tuskiem – bo też w takich w dużej mierze personalnych kategoriach należy to widzieć.

Zastanówmy się zatem nad argumentami, powtarzającymi się w krytycznych wobec mojej tezy komentarzach.

Po pierwsze – inni kandydaci również bawią się państwem.

Można dyskutować o tym, co rozumiemy poprzez zabawę państwem, ale zgoda – jakość kampanii, debaty, intelektualna jakość kandydatów pozostawiają wiele do życzenia. I jest to powiedziane bardzo eufemistycznie. Tyle że opisane stanowisko zawiera zasadniczy logiczny błąd: z faktu, że coś jest złe, nijak nie wynika, że można i słusznie jest dokładać do tego kolejny negatywny czynnik.

Inaczej mówiąc – z faktu, że możemy uznać, iż wielu innych kandydatów robi sobie żarty z nas i państwa, nijak nie wynika, że mielibyśmy być zadowoleni z happeningu pana Stanowskiego. Jego polityczny performans nie jest czynnikiem stabilizującym czy sanującym, ale przeciwnie – jeszcze bardziej destabilizującym i tak już rozchwiane państwo. Dlatego argumentacja moich oponentów sprowadza się do emocjonalnej, złośliwej satysfakcji – którą nawet można zrozumieć: jest już tak źle, że niech będzie jeszcze gorzej, dobrze im tak. Ale jakim „im”? Przecież na tym wózku siedzimy wszyscy razem.

Po drugie – happening pana Stanowskiego „otworzy oczy” i pokaże, jaką patologią jest polska polityka. Otóż – bynajmniej.

Najpierw dlatego, że dla tych, którzy chcą takiego doświadczenia i są nim zainteresowani, nie będzie to nic nowego. Pan Stanowski nie pokaże niczego, czego już byśmy nie wiedzieli. Będzie mówił do przekonanych.

Po wtóre, ponieważ znaczna część wyborców czuje się z tym teatrem dobrze i wiedzy, jakiej mógłby pan Stanowski dostarczyć (a nie dostarczy, o czym niżej), i tak nie przyjmą. Pozostaną przy swoich plemiennych kandydatach.

Po trzecie wreszcie – pan Stanowski niczego istotnego nie pokaże. W fizyce kwantowej istnieje zasada nieoznaczoności Heisenberga oraz paradoks obserwatora. W dużym uproszczeniu chodzi o to, że zaobserwowanie pewnych zjawisk lub zdeterminowanie położenia cząstek nie są możliwe, jako że sam proces obserwacji zakłóca zjawisko. Tu mamy dokładnie to samo.

Pan Stanowski nie pokaże nam żadnych kulisów kampanii. Pokaże nam kulisy własnego happeningu politycznego, które nie powiedzą nam kompletnie nic o realnej, prawdziwej polityce. Nie wejdzie z ukrytą kamerą do gabinetu pana Tuska przy Alejach Ujazdowskich albo do gabinetu pana Kaczyńskiego przy Nowogrodzkiej. Nie sprawdzi, jak wyglądają uzgodnienia prowadzone na ostatnich piętrach budynku Berlaymont przy Rue de la Loi w Brukseli. Nie powie, na jaki układ umawia się ze swoimi mocodawcami pan Nawrocki ani co tak naprawdę zamierzaliby zrobić jako prezydent pan Mentzen czy Braun. Wszystko, co będzie mógł zaprezentować publiczności, to migawki z własnych spotkań czy z jakichś niespecjalnie interesujących okazji, takich jak zaplecze organizacyjne debaty prezydenckiej w TVP. Czy powie nam to cokolwiek o prawdziwych kulisach polityki? Absolutnie nie. A na dodatek pamiętajmy, że nawet z tych miejsc pan Stanowski pokaże tylko to, co będzie chciał pokazać.

I tu dochodzimy do kolejnej kwestii: jaki w takim razie jest cel startu happenera? Jakieś narodowe otrzeźwienie czy naprawa państwa? Proszę wybaczyć, ale trzeba być skrajnie naiwnym, żeby uważać, że pan Stanowski jest jakimś lekarzem polskiego życia publicznego i polskiej demokracji, który z patriotycznych pobudek postanowił otrzeźwić naród. Najbardziej prawdopodobnym wyjaśnieniem jego startu w wyborach jest spopularyzowanie własnego przedsięwzięcia medialnego. Takie przypadki już się zdarzały. W 1995 r. w wyborach prezydenckich wystartował pan Kazimierz Piotrowicz, którego głównym celem było zareklamowanie przy tej okazji produkowanych przez siebie wkładek do butów – co mu się zresztą bardzo dobrze udało.

Nie wiem, jakie są państwa oczekiwania wobec kandydata. Ja swoje wyrażałem wielokrotnie: oczekuję, że kandydat będzie umiał odpowiedzieć na przynajmniej podstawowe pytania, dotyczące głównych sfer funkcjonowania polskiego państwa. Chciałbym, żeby jego dotychczasowa droga polityczna dawała pojęcie o tym, jakie ma w tych sprawach stanowisko. Mogę to, dla przykładu, powiedzieć o panu Trzaskowskim, w znacznie mniejszym stopniu o panu Nawrockim, w dużym stopniu o pani Biejat, panu Braunie czy panu Mentzenie. O panu Stanowskim – w zasadzie wcale.

Jest wreszcie jeszcze jeden aspekt tej zabawy państwem przez pana Stanowskiego: on ma realne szanse na względnie wysoki wynik. Dlatego każdy rozsądny wyborca zada sobie pytanie: i co dalej? Mogę zrozumieć emocje ludzi, którzy cieszą się, że wybory zostaną strollowane. Tyle jaki ma być tego cel? Co dalej z ludźmi, którzy w pierwszej turze zagłosują na twórcę Kanału Zero? Chyba że ten wycofa się jeszcze przed nią – to również możliwe. Czy celem pana Stanowskiego jest obniżenie frekwencji wyborczej? Dalsze podważenie zaufania do państwa, które i tak jest na dramatycznie niskim poziomie? Pan Stanowski powiada, że nie chce zostać prezydentem – i to traktuję jako deklarację zwyczajnie antypaństwową. To właśnie jest zabawa państwem. Trzeba zrozumieć, że czym innym jest brak szans na wygraną – co jest wspólne dla wielu kandydatów – a czymś całkiem innym otwarte oznajmienie, że startuje się dla jaj. Albo przynajmniej przekonywanie na tym etapie, że tak jest. Swoją drogą to ciekawe, że wiele osób, szukających we wszystkim, często nadmiernie, drugiego dna w tym wypadku nie zadaje pytania, czy mamy do czynienia z inicjatywą samego pana Stanowskiego czy może kogoś innego, dla kogo twórca Kanału Zero robi jedynie robotę. A jest to przecież pytanie całkowicie zasadne. Takie przypadki w naszej części Europy się zdarzały – by wspomnieć choćby czeskiego prezydenta, pana Petra Pavla.

Jeszcze raz trzeba to powiedzieć: nie jest naprawianiem państwa cyniczne wykorzystywanie jego mechanizmów dla zorganizowania happeningu politycznego. To dalsze psucie państwa.

Niektórzy przypominają start pana Pawła Kukiza w 2015 r., twierdząc, że była to identyczna sytuacja. To kompletna nieprawda. Pan Kukiz startował wówczas z klarownym, nawet jeśli prostym, programem politycznym, stojąc na czele budowanego ruchu społecznego. Jego celem było osiągnięcie jak najlepszego wyniku, a nie strollowanie systemu.

O pierwszej turze wyborów mówi się, że głosuje się w niej na kandydata swojego wyboru – a więc sercem – podczas gdy dopiero w drugiej głosuje się rozumem, czyli często nie za, ale przeciwko. To w dużej mierze prawda, ale oznacza to, że w pierwszej turze głosujemy na tego, kogo naprawdę chcielibyśmy widzieć na stanowisku prezydenta. Dlatego polecam wszystkim entuzjastom danej kandydatury eksperyment myślowy: próbę wyobrażenia sobie państwa kandydata w bardzo konkretnych okolicznościach politycznych, jakie przed prezydentem mogą stanąć: prowadzącego Radę Gabinetową, uczestniczącego w obradach Rady Bezpieczeństwa Narodowego (nie mylić z Biurem Bezpieczeństwa Narodowego), występującego jako przedstawiciel polskiego państwa na istotnej konferencji międzynarodowej czy forum takim jak Rada Europejska (to się może zdarzyć, choć w Polsce tę kompetencję ma z reguły szef rządu) czy wreszcie rozważającego podpisanie ustawy istotnej dla naszych swobód czy wolności. Chciałbym, żeby w takich sytuacjach polski prezydent zachowywał się jak Javier Milei, Viktor Orbán czy – uwzględniając oczywiście różnicę potencjałów – Donald Trump. Ale nie wystarczy chcieć. Zrobienie z wyborów performansu z ukrytą – lub odkrytą – kamerą nie zbliży nas do takiego finału.


Udostępnij Udostępnij Lubię to! Skomentuj10 Obserwuj notkę

Oto naści twoje wiosło: błądzący w odmętów powodzi, masz tu kaduceus polski, mąć nim wodę, mąć. Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (10)

Inne tematy w dziale Polityka