Wbrew temu, co twierdzi redaktor naczelny "Rzeczpospolitej", węgierski azyl dla Marcina Romanowskiego nie jest problemem głównie dla PiS, ale dla władzy. Niestety, swojej tezy Michał Szułdrzyński dowodzi za pomocą wyjątkowo prostackiego sylogizmu.
Na popularnym memie widać dwa pieski, siedzące w mieszkaniu i pokornie patrzące w górę – najpewniej na właściciela. Podpis głosi: „Dobrze, że wróciłeś. Putin nasrał w przedpokoju”.
Przypomniał mi się ten jakże celny obrazek, gdy przeczytałem komentarz Michała Szułdrzyńskiego, redaktora naczelnego „Rzeczpospolitej”, do uzyskania azylu przez pana Marcina Romanowskiego na Węgrzech. Redaktor Szułdrzyński – który od chwili objęcia kierownictwa nad gazetą bardzo dba o to, żeby utrzymać ją w samym centrum głównego nurtu – stwierdził, że azyl pana Romanowskiego na Węgrzech jest problemem przede wszystkim dla PiS, jako że – i tu, uwaga, wkracza niezwykle odkrywcze, celne i odkrywcze rozumowanie – Orbán jest powiązany z Putinem, a skoro tak, to – na zasadzie sylogizmu – Romanowski też jest teraz ewidentnie powiązany z Putinem i cały PiS także.
Oczywiście redaktor Szułdrzyński nie pisze tego aż tak wprost, ale ubiera swoją tezę w bardzo wiele słów. Żeby nie było, że jestem gołosłowny – oto fragment jego artykułu:
W momencie gdy okazało się, że ochrony udzielił mu węgierski rząd, sprawa wchodzi na zupełnie inny poziom. I staje się poważnym obciążeniem dla Prawa i Sprawiedliwości. Viktor Orbán był przez lata sojusznikiem Jarosława Kaczyńskiego, choć słabość węgierskiego rządu do Moskwy nie była tajemnicą. Po rosyjskiej agresji Putina na Ukrainę ówczesny rząd PiS niezwykle schłodził relacje z Budapesztem, bo nie dało się utrzymywać politycznego sojuszu, udając, że relacje Orbána z Putinem nie są problemem. Są i to coraz większym. Na czwartkowej radzie UE węgierski premier miał się nie zgodzić na przedłużenie sankcji wobec Rosji do czasu zaprzysiężenia Donalda Trumpa. A już wcześniej stosował rozmaite sztuczki, by pomoc dla Ukrainy zmniejszyć i nie wyjść przed szereg. Wicepremier i minister spraw zagranicznych Péter Szijjártó regularnie jeździł do Moskwy mimo izolacji, jaką starano się utrzymać wokół Putina, a sam Orbán spotykał się z Putinem.
A teraz nagle na Węgry ucieka Marcin Romanowski i sprawa wyjaśniania afery w Funduszu Sprawiedliwości nabiera międzynarodowego charakteru. Po pierwsze, węgierski rząd idzie na noże z polskim. Po drugie, ryzykuje też konflikt z Brukselą, ponieważ udzielenie schronienia obywatelowi innego państwa UE de facto wyłącza unijne mechanizmy uznawania listów gończych, europejski nakaz aresztowania czy obowiązywanie wyroków sądów jednych państw członkowskich w pozostałych – co jest jedną z zasad funkcjonowania Unii.
Przyjmując Romanowskiego, Orbán bierze na siebie to ryzyko. Po co? Tu niestety odpowiedź jest smutna: by realizować cel Kremla, jakim jest osłabianie UE i rozbijanie jej od środka. Wie, że po zaprzysiężeniu Trumpa będzie mógł próbować lewarować swoją pozycję w Europie relacjami z Waszyngtonem, a niechęć Trumpa do Unii jest powszechnie znana.
Przyznam, że nie czuję się do końca komfortowo, musząc pokazywać, jak prostackie i schematyczne jest rozumowanie redaktora naczelnego jednego z najważniejszych polskich dzienników. Lecz – cóż począć.
Fundamentalnym błędem jest próba przemycenia wartościującego nastawienia wobec polityki zagranicznej Viktora Orbána, a więc również stosunku Budapesztu do Moskwy, a bardziej ogólnie – polityki zagranicznej w ogóle. Nie miejsce tutaj, żeby przeprowadzać wywód, skąd taka, a nie inna polityka Węgier, nastawiona przede wszystkim na ochronę własnego interesu (co zresztą powinno w ogóle być naturalnym standardem). Napisałem o tym kilka tekstów, a analizując ten problem trzeba sięgnąć dość daleko w historię Węgier – przynajmniej do XIX w. i węgierskiego powstania przeciwko Austrii z roku 1848, stłumionego wspólnie siłami rosyjskimi i austriackimi, a potem do naprawy relacji z Wiedniem i ustanowieniem w roku 1867 wspólnego państwa austro-węgierskiego. Nie sposób pominąć Traktatu z Trianon, który pozbawił Węgry dwóch trzecich ich terytorium i blisko 60 proc. ludności. Ostatnim ważnym elementem było sprowokowane w dużej mierze przez propagandowe oddziaływanie Głosu Ameryki tragiczne węgierskie powstanie w roku 1956, brutalnie stłumione przez Sowietów. Rozgłośnia zapewniała Węgrów, że jeśli się zbuntują, otrzymają wsparcie z Zachodu – co oczywiście nie nastąpiło.
Do tego dorzućmy warunki geograficzne i gospodarcze Węgier – w tym ich uzależnienie od rosyjskich surowców czy dostaw technologii (elektrownia jądrowa w Paks) – co każe postawić mądralom potępiającym Viktora Orbána pytanie, czy w imię zrobienia dobrze Ukrainie (jednemu z „rozbierających” Węgry po 1920 r.) Budapeszt powinien był zagłodzić energetycznie własnych obywateli. Być może zrobiłby tak – i faktycznie w jakiejś mierze zrobił – polski rząd, ale to nie znaczy, że można tego oczekiwać od każdego innego.
Pisanie o „słabości węgierskiej do Rosji” jest w tym kontekście po prostu intelektualnym prostactwem, a w najlepszym przypadku – świadectwem porażającej ignorancji. Tu przypomnieć można wywiad sprzed paru miesięcy innego dziennikarza dziennika – Jędrzeja Bieleckiego (wściekle antytrumpowskiego i antyobranowskiego) – z liderem węgierskiej opozycji Péterem Magyarem. Pan Bielecki był wyraźnie rozczarowany, gdy pan Magyar niespecjalnie polemizował z zasadniczymi tezami polityki zagranicznej pana premiera Orbána, podkreślając, że Węgry muszą dbać głównie o własny interes.
W tym, jak – nie tylko zresztą w tym tekście i nie tylko Michał Szułdrzyński – ujmuje kwestię relacji węgiersko-rosyjskich znać skłonność do patrzenia na politykę zagraniczną jako na dziedzinę, w której obowiązują jakieś moralne oceny. Czyli – my jesteśmy dobrzy, bo nie lubimy złego Putina, a Orbán jest zły, bo ze złym Putinem rozmawia. Pytanie brzmi, czy przed 24 lutego 2022 r., gdy intensywne relacje z rosyjskim przywódcą utrzymywali prezydent Francji czy kanclerz Niemiec, prezydent Rosji był mniej zły. Nie mówię już o okresie, kiedy częstym gościem pana Radosława Sikorskiego za pierwszych rządów PO bywał w Polsce pan Siergiej Ławrow. No, ale to pytanie do redaktora naczelnego „Rzeczpospolitej”.
Budapeszt nie jest ani zły ani dobry. Polityka zagraniczna nie jest grą sentymentów. Węgierscy politycy spotykają się z rosyjskimi, ponieważ nie zamknęli sobie tego kanału komunikacji, a nie zamknęli go, bo jest dla nich ważny, zaś koncepcja ich polityki zagranicznej zakłada grę na wielu fortepianach i na wielu frontach.
Oczywiście niegdysiejsze bliskie kontakty PiS z Fideszem były przez przeciwników PiS wykorzystywane do tworzenia infantylnego sylogizmu, mającego wskazywać, że PiS także gra z Putinem, ale od osoby pełniącej istotną funkcję w mediach można by oczekiwać analizy nieco większego kalibru. W polityce nawiązuje się sojusze w różnych sprawach, a porozumienie w jednej nie oznacza porozumienia w każdej innej. Największym sojusznikiem Władimira Putina w Europie przez lata był niemiecki mainstream z SPD oraz CDU na czele. CDU to partia z tej samej grupy politycznej co PO/KO, a relacje pana Donalda Tuska z panią kanclerz Merkel były bliskie. Czy to oznacza, że Platforma Obywatelska była na pasku Moskwy? O to trzeba już pytać pana Szułdrzyńskiego.
Następnym przykładem ignorancji redaktora naczelnego „Rzeczpospolitej” są jego wywody na temat możliwości udzielenia azylu obywatelowi jednego kraju członkowskiego UE przez inny. Na ten temat powstały już analizy prawników, zatem tylko skrótowo kilka istotnych stwierdzeń.
TSUE zajmował się w latach rządów PiS sytuacjami, gdy polski obywatel ukrywał się w innym państwie członkowskim UE przed polskim wymiarem sprawiedliwości, będąc poszukiwanym na mocy Europejskiego Nakazu Aresztowania. (Nawiasem – słowo „aresztowanie” jest tutaj całkowicie błędne, a polski termin powinien raczej brzmieć „Europejski Nakaz Zatrzymania”, bo w wydawanej nocie nie chodzi o zastosowanie aresztu, ale o zatrzymanie osoby i wydanie jej krajowi jej poszukującemu; angielski termin European Arrest Warrant wynika z utożsamienia w języku angielskim pojęcia zatrzymania z aresztowaniem. Nieadekwatność polskiego tłumaczenia widać choćby w terminie używanym w języku francuskim: le mandat d’arrêt européen – arrêter to „zatrzymywać”, zaś arrêt to zarówno „zatrzymanie” jak i „areszt”. Tymczasem w polskiej terminologii to dwa odmienne pojęcia.). TSUE orzekł, iż w sytuacji zasadnych wątpliwości co do funkcjonowania wymiaru sprawiedliwości w kontekście konkretnej sprawy w państwie poszukującym danej osoby, państwo, na terytorium którego ta osoba przebywa może nie zrealizować ENA. Rzetelność nakazywałaby chyba o tym wspomnieć, prawda, Michale?
Ostatni cytowany akapit jest już całkowitą kpiną z logiki. Wynika z niego bowiem, że jedynie realizując karnie politykę europejskiego mainstreamu, symbolizowanego przez partie zrzeszone w EPP, nie „rozbijamy” UE, a w przeciwnym wypadku – realizujemy politykę Putina. A może spójrzmy na to od drugiej strony? Może to jednak obecna polska władza, niszcząc do reszty ład prawny w państwie – w wielu aspektach podejmując tę ofiarną pracę w miejscu, gdzie porzucił ją odsunięty od koryta PiS – „rozbija” UE, bo sprawia, że jednego z jej kluczowych państw znajduje się na skraju potężnego wewnętrznego konfliktu?
No i jak to jest z tym lewarowaniem swojej pozycji przez pana Orbána z pomocą pana Trumpa? Michał Szułdrzyński czegoś tutaj chyba nie dopowiada. Skoro Viktor Orbán jest podobno sojusznikiem Putina, a swoją pozycję ma polepszać za sprawą dobrych relacji z nowym prezydentem USA, to czy oznacza to, że nowy prezydent USA również jest sojusznikiem Putina? Gdyby zastosować prostacką metodę sylogizmu, do której ucieka się Szułdrzyński, tak należałoby stwierdzić. I wielu tak przecież faktycznie uważa. Ale to z kolei oznacza, że powinniśmy chyba znacząco ochłodzić nasze relacje z USA po objęciu urzędu przez pana Trumpa? Jak uważasz, Michale? No i wreszcie – jak ten bliski podobno sojusz węgiersko-rosyjski ma się do świeżej decyzji Rosji o wstrzymaniu przesyłu rosyjskiego gazu przez Węgry, co dla tego kraju oznacza olbrzymie problemy? Inna sprawa, że Viktor Orbán już w tej sprawie działa, organizując dla Węgrów nowe, alternatywne źródła.
Dość już tego znęcania się nad koniunkturalnymi wywodami naczelnego „Rzepy”. Natomiast trzeba wskazać jeszcze dwa powody, dla których – wbrew temu, co redaktor Szułdrzyński napisał – węgierski manewr jest kłopotem nie dla PiS, tylko dla rządu pana Tuska. I to ogromnym.
Po pierwsze – przenosi sprawę praworządności w Polsce za rządów uśmiechniętej koalicji na nowy poziom – unijny. Tylko ktoś skrajnie naiwny mógłby sądzić, że oznacza to, iż wszyscy potępią pana Orbána i sprawa załatwiona. Bynajmniej – to oznacza, że do skomplikowanej gry na unijnym poziomie wprowadzany jest nowy element, potencjalnie dla obecnej władzy bardzo kłopotliwy, bo pod lupą znajdą się jej poczynania w wymiarze sprawiedliwości i polski chaos prawny, a przeciwnicy Polski wykorzystają chętnie ten wątek w różnych sprawach. I to nie do nich należy skierować w tej sprawie pretensje, ale do władzy, która im ten argument do ręki podała.
To także pokazuje, że osoby, które uważają, iż nie zostaną w kraju uczciwie potraktowane, nie są bezbronne wobec jaczejek pana Bodnara.
Po drugie – jednym z największych problemów obecnej władzy było narastające przekonanie jej najbardziej skrajnych wyborców, że jest nieskuteczna i nie umie odpowiednio surowo dokonać „rozliczeń” – czyli po prostu zemścić się na poprzednikach. Skuteczne wymknięcie się pana Romanowskiego pogłębia to wrażenie. To z kolei może się przełożyć na absencję tej grupy w nadchodzących wyborach prezydenckich. Rodzi też problem dla pana Trzaskowskiego, który z jednej strony musi łagodzić swoje wystąpienia pod kątem drugiej tury, a jednocześnie musiałby się prezentować jako twardy zwolennik maksymalnych represji wobec poprzedników. Tego połączyć się nie da.
Wszystko to nie przesądza, jaki byłby w sprawie pana Romanowskiego wyrok w uczciwym procesie. Być może polityk faktycznie złamał prawo – w ogóle nie o tym jest rozmowa. („Rzeczpospolita” zamieściła niedawno absurdalny sondaż, w którym respondentom zadano pytanie, czy ucieczka Marcina Romanowskiego potwierdza jego winę.) Mnie natomiast przypomina się kolejny celny wpis, który ktoś umieścił na X: zdjęcie pokazuje Władimira Władimirowicza za kierownicą mercedesa, sfotografowanego z tylnego siedzenia, a podpis głosi: „Putin osobiście odwozi Marcina Romanowskiego do Budapesztu”.
Oto naści twoje wiosło:
błądzący w odmętów powodzi,
masz tu kaduceus polski,
mąć nim wodę, mąć.
Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura