Bryan Lanza, doradca prezydenta elekta Donalda Trumpa, uznał, że Krym jest stracony dla Ukrainy. Trudno z tą oceną dyskutować - a jednak są tacy, którzy wciąż uważają, że politykę należy opierać na kryteriach słuszności, a nie realnej ocenie faktów i możliwości.
„Jeśli prezydent Zełenski siądzie do stołu i stwierdzi, że koniecznym warunkiem zaprowadzenia pokoju jest odzyskanie Krymu, pokaże, że jest niepoważny. [Z punktu widzenia Ukrainy] jest już po Krymie [Crimea is gone]” – oznajmił w rozmowie z BBC Bryan Lanza, doradca Donalda Trumpa w czasie dwóch jego zwycięskich kampanii wyborczych. Lanza nie jest oczywiście samym Trumpem, ale można założyć, że wyraża nastawienie nadchodzącej administracji, a jego słowa nie powinny budzić zaskoczenia. Trudno uznać je za coś więcej niż stwierdzenie faktu i chłodny opis sytuacji. Trudno też wyobrazić sobie, żeby nowa amerykańska administracja przystąpiła do rozmów z Kremlem z innym założeniem niż pozostanie Krymu pod faktyczną rosyjską kontrolą (jak to zostanie rozwiązane formalnie, to inna sprawa).
Oczywiście rozpoczynająca się właśnie gra amerykańsko-rosyjska z nowym prezydentem u steru to skomplikowana rozgrywka, w której Krym jest tylko jednym z elementów. Pozostałe to inne terytoria aktualnie kontrolowane przez Rosję, terytoria zabrane Ukrainie jeszcze w 2014 r., przynależność Ukrainy do NATO, udzielone jej gwarancje, rodzaj porozumienia, jakie udałoby się zawrzeć, obecność zachodnich wojsk na Ukrainie jako gwarantów stabilizacji, poluzowanie niektórych sankcji nałożonych na Rosję, a może i stan sojuszu rosyjsko-chińskiego. Kombinacja jest zatem wielowymiarowa.
Nie o tym jednak chcę pisać, ale o reakcjach na słowa Lanzy ze strony sporej części polskiej publiczności. Okazuje się bowiem, że upodobanie do polityki moralnej zamiast realnej jest wśród Polaków przemożne. Polityka moralna nie zajmuje się oceną faktycznie istniejących możliwości, nie bierze pod uwagę faktycznego stanu spraw, a jedynie wskazuje, co być powinno. Przykładów polityki moralnej w polskiej historii jest niestety mnóstwo. Na takim podejściu opierała się polityka przedwrześniowa, co potem znalazło swój finał w koszmarnej klęsce 1939 r., gdy polskie państwo szybko upadło, a obrona błyskawicznie pogrążyła się w chaosie. Wskazujących przed wrześniem, że tak się najpewniej stanie, nazywano defetystami i zdrajcami.
Innym przykładem w mniejszej skali były ponawiane przez polskie władze na wychodźstwie, a także dowództwo AK w kraju, żądania kierowane pod adresem aliantów, aby w czasie Powstania Warszawskiego skierowali nad polską stolicę masowe zrzuty, dokonali punktowych bombardowań, a przede wszystkim dostarczyli drogą lotniczą Pierwszą Samodzielną Brygadę Spadochronową generała Sosabowskiego. Było to całkowicie nierealne politycznie i technicznie. Ale tak właśnie wygląda polityka moralna w odróżnieniu od realnej. A dodać trzeba, że na owym fantastycznym założeniu przerzucenia do Polski ogromnych ilości wojska z Zachodu opierał się również plan powstania powszechnego, stworzony w Londynie podczas okupacji Polski.,
Modelowy dla podejścia moralnego był komentarz jednego z moich obserwujących na X do słów Lanzy i mojego komentarza, że jest to realne postawienie sprawy: „Jedno państwo napadło zbrojnie na drugie i zabrało mu kawał ziemi. Płynnie przechodzi Pan nad tym do porządku dziennego. Ciekawe, jak pewnego dnia Rosja zajmie sobie np. Suwalszczyznę? Czy dążenie do jej odzyskania uzna Pan równie płynnie za kompletnie nierealny postulat?”.
Przeanalizujmy ten wpis. Pierwsza rzecz, jaka rzuca się w oczy, to stwierdzenie „płynnie przechodzi Pan nad tym do porządku dziennego”. Zakładam, że mój korespondent rozumie, że jestem komentatorem, nie politykiem, a więc jeśli ma pretensję, że „przechodzę do porządku dziennego”, to czego właściwie by oczekiwał? Że zamiast pisać, że faktycznie – Lanza ma rację, Krym jest moim zdaniem dla Ukrainy stracony – napiszę, że mnie to oburza? Chyba tylko tak można sobie to wytłumaczyć. Z oburzenie oczywiście nic nie wynika.
Rzecz jasna, można zająć odmienne stanowisko niż Lanzy i uznać, że nie ma on racji, a Krym da się odzyskać. O ile śledzę dyskusję o wojnie rosyjsko-ukraińskiej, nie widzę, żeby taką opinię wyrażali już nawet członkowie kijowskiej administracji, ale może coś mi umyka. W każdym razie, gdyby takie stanowisko zajmować, należałoby uzasadnić, dlaczego uważa się ten rozwój wypadków za prawdopodobny. Jest to jednak coś zasadniczo odmiennego niż płonne oburzenie, iż rzeczywistość wygląda tak jak wygląda.
Pytanie zadane w drugiej części wpisu pokazuje, że jego autor nie rozumie, czym jest polityka realna. W polityce realnej bowiem nie ma jakichś z góry przyjętych założeń. Gdyby – uważam to z skrajnie mało prawdopodobne – faktycznie Rosja Polskę zaatakowała i zajęła jakąś część naszego terytorium, możliwość jej odzyskania należałoby ocenić na podstawie wtedy istniejących konkretnych okoliczności, w tym kosztów z tym związanych. Oczywiście nieco czym innym jest stanowisko polityków, których publiczne deklaracje niekoniecznie muszą odzwierciedlać realny stan rzeczy, bo same tworzą częściowo polityczną rzeczywistość. Natomiast jako komentator zadałbym pytanie o realne możliwości przeprowadzenia operacji kontrofensywy, o jej koszt, o nasze przygotowanie i gotowość sojuszników do udzielenia pomocy. Dopiero uwzględniając te czynniki, można by ocenić, czy zamiar jest realny czy nie. Ta ocena mogłaby się, rzecz jasna, zmieniać w czasie.
Co zadziwia, to fakt, że po ponad dwóch i pół roku trwania wojny, gdy istnieje już naprawdę dużo przesłanek, aby ocenić status i sytuację stron, ich potencjał, możliwości w nieco dalszej perspektywie oraz sytuacji geopolityczną – wciąż istnieją ludzie, którzy tkwią w jakichś złudzeniach, iluzjach i świecie mrzonek. Można założyć, że zostaną z niego ostatecznie brutalnie wyrwani poprzez zwrot w polityce Waszyngtonu po objęciu urzędu przez prezydenta elekta. Którego polityka oznaczać może oczywiście i dla nas pewne ryzyka (mówiłem o tym niedawno w swoim wideoblogu, podsumowującym rezultat amerykańskich wyborów.
Wówczas szczególnie ciekawie będzie przyglądać się fikołom odstawianym przez tych ludzi z kręgu PiS, którzy jeszcze niedawno opinie takie jak Lanzy kwalifikowali bez zastanowienia jako rosyjską propagandę (pozdrawiam panów Stanisława Żaryna i Pawła Jabłońskiego, zawodowych tropicieli onuc, którzy ostatnio jakoś dziwnie milczą).
Oto naści twoje wiosło:
błądzący w odmętów powodzi,
masz tu kaduceus polski,
mąć nim wodę, mąć.
Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka