Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha
19143
BLOG

Muzeum Sztuki Nowoczesnej jest obiektywnie wstrętne

Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha Muzea Obserwuj temat Obserwuj notkę 73
Wbrew przekonaniu wielu osób, możemy stwierdzić obiektywnie, że coś nie jest piękne, a nawet, że jest odstręczające i paskudne. Taki właśnie jest budynek Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie. W tej kwestii warto sięgnąć po objaśnienia sir Rogera Scrutona.

Niektórzy zapewne mi nie uwierzą – trudno – ale daję uroczyste słowo honoru, że piszę prawdę. Bywając w okolicach Placu Defilad i patrząc na stojący tam od jakiegoś czasu biały kloc, a niespecjalnie zarazem interesując się procesem budowy muzeum, które miało pokazywać „sztukę”, której ja za sztukę nie uznaję (więc się tam też nie wybieram) – byłem najszczerzej przekonany, że patrzę na kontener pracowniczy. A że konstrukcja była dość duża – sądziłem, że mieszczą się w nim również biura budowy. Dziwiłem się tylko, że trwa ona tak długo i że kontener wciąż stoi, ale w końcu duże inwestycje potrafią trwać latami.

Teraz okazuje się, że patrzyłem na docelowy budynek. I tak pojawia się skojarzenie z „Nie lubię poniedziałku” Tadeusza Chmielewskiego z 1971 r., gdzie Zygmunt Bączyk (Jerzy Turek), zaopatrzeniowiec z Sulęcic, gorączkowo poszukuje w stolicy wału do treblinek (jak tłumaczą fachowcy – jest to istotna część układu napędowego kombajnu) i odnaduje go w końcu w postaci obiektu „sztuki nowoczesnej”, stworzonego przez nawiedzonego artystę (w tej roli Zygmunt Apostoł). W końcu „sztuka nowoczesna” znajduje jedyne sensowne zastosowanie, gdy pan Bączyk dzieło owo kupuje, ale nie po to, żeby je można było podziwiać w gminnym domu kultury w Sulęcicach, ale żeby przydało się do czegoś praktycznego: zainstalowane w kombajnie pozwoli przeprowadzić zbiory.

Mam tę samą myśl, patrząc na kloc, którym zachwyca się „nowoczesna” warszawka z panem prezydentem Trzaskowskim na czele. Póki kiedyś, miejmy nadzieję, ten koszmarek nie zostanie w lepszych czasach rozebrany, iluż praktycznym celom mógłby posłużyć. Można by tam na przykład zainstalować szalety miejskie, których sieci w stolicy nie sposób jakoś od lat stworzyć. Można by tam otworzyć sklep z materiałami budowlanymi – forma zewnętrzna obiektu doskonale pasowałaby do takiego właśnie asortymentu. Kolejne pomysły proszę wpisywać w komentarzach.

Dworować sobie można, ale nie zmienia to faktu, że kosztujący kilkaset milionów potworek (tu jakoś Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego nie zamierza pociągać nikogo do odpowiedzialności, inaczej niż w przypadku Roberta Kostro i Muzeum Historii Polski, gdzie wydano za mało, a nie za dużo) będzie oszpecał centralne miejsce w stolicy przez przynajmniej kilkanaście lat, a może dłużej.

Tu dochodzę do kwestii zasadniczej: czy można w ogóle arbitralnie ocenić, że jest to koszmar architektoniczny, wstrętny kloc i potworek? Wiele osób reaguje bowiem na takie deklaracje stwierdzeniem, że przecież to kwestia indywidualnego gustu, a o tych się podobno nie dyskutuje. Odpowiadam: nie tylko można, ale nawet trzeba oceniać – żeby przywracać wiarę w istnienie obiektywnych kryteriów piękna. W rozsądnych granicach oczywiście.

W sieci przy odrobinie szczęścia nadal można odszukać znakomity film sir Rogera Scrutona – którego scenariusz ten zmarły w 2020 r. brytyjski konserwatywny filozof stworzył oraz w którym wystąpił jako narrator – „Why Beauty Matters” z 2009 r., nakręcony dla BBC, które jednak poddało ten niepoprawny politycznie obraz, jak to się dziś mówi, „cancelowaniu”. Stąd nie tak łatwo go odnaleźć. Sir Scruton, poza wieloma innymi dziedzinami, zajmował się również architekturą. Napisał na ten temat ksiażkę „Aesthetics of Architecture” (o ile wiem, dotąd nie przetłumaczoną na polski). Był także przez pewien czas prezesem rządowej komisji „Building Better, Building Beautiful”. W związku z tą nominacją lewicowe media z dziennikiem „The Guardian” na czele dostawały piany.

W swoim znakomitym filmie sir Scruton mówi to, co również niejednokrotnie pisał: nie jest prawdą, że kryteria piękna są całkowicie względne, zarówno w muzyce, jak i w sztuce czy architekturze. Jak to rozumieć?

Z pewnością nie jesteśmy w stanie rozstrzygnąć obiektywnie sporu, czy wyżej w hierarchii piękna stoi, dajmy na to, „Dziewczyna z perłą” Johannesa Vermeera, „Rozpłatany wół” Rembrandta czy fresk „Stworzenie Adama” Michała Anioła. Podobnie jak nie możemy obiektywnie wskazać, czy piękniejsza jest katedra w Reims, zamek Chenonceau czy katedra wawelska. Na tej samej zasadzie nie podejmuję się obiektywnie rozstrzygać, czy za piękniejsze należy uznać moje ukochane „Wariacje Goldbergowskie” Jana Sebastiana Bacha, „Vespro della Beata Vergine” Claudio Monteverdiego, czy mszę „De Beata Vergine” Josuiqna Desprez, uznawanego przez wielu za ojca europejskiej muzyki.

Jesteśmy jednak w stanie z całą pewnością powiedzieć, co piękne ze swojej istoty nie jest, ponieważ twórca danego dzieła w momencie jego tworzenia nie miał wewnętrznej potrzeby ani planu po to piękno sięgać. Również dlatego, że na poziomie personalnym nie ma ani łączności, ani nawet wewnętrznej potrzeby sięgania poza widoczny wymiar spraw, tam, gdzie mieści się istota piękna i jego poszukiwań.

Każda osoba, mająca jako takie, całkowicie naturalne, poczucie piękna od razu jest w stanie wychwycić, nie przeprowadzając żadnej dogłębnej analizy, co zostało pomyślane jako mające sięgnąć wewnętrznego piękna rzeczy, a co – nie. Dlatego „Rozpłatany wół” Rembrandta jest bez najmniejszej wątpliwości dziełem prawdziwej sztuki, a „Moje łóżko” Tracey Emin jest zwykłym śmietnikiem degeneratki, która jednocześnie jest hochsztaplerką zdolną do sprzedania własnego zasyfionego barłogu za milion funtów.

Sir Scruton wskazywał w swoich tekstach, dotyczących muzyki, że istnieją obiektywne, nawet mierzalne kryteria, pozwalające ocenić, czy mamy do czynienia ze sztuką czy ze szmirą. Do ich przeanalizowania potrzebna jest już jednak odpowiednia wiedza muzyczna. Również w architekturze moglibyśmy zapewne znaleźć takie kryteria: upodobanie do symetrii obecnej jeśli nie w całej bryle, to w jej mniejszych częściach, harmonijne współgranie z otoczeniem, piękno ukryte w detalach, sięganie po wzory uchwytne w naturze. Neoklasycyzm był, jak się zdaje, ostatnim okresem w historii architektury, gdy te zasady były przestrzegane.

Dzisiaj ludzie posłuszni ideologicznym powinnościom karnie ogłaszają, że budynek Muzeum Sztuki Nowoczesnej im się podoba. Mogę z całkowitą pewnością siebie powiedzieć: jeśli ten kloc komuś się naprawdę podoba, to ten ktoś ma całkowicie wypaczone kryteria estetyczne. I to oczywiście jest możliwe – podobnie jak miliony ludzi z całkowitym przekonaniem mogą twierdzić, że podoba im się to, co dzisiaj uchodzi za muzykę popularną, a co obok muzyki nawet nie stało. W części natomiast deklarujący swoje uwielbienie dla budynku MSN płacą jedynie polityczny trybut. Mają to „podobanie się” w pakiecie obowiązkowym, w którym jest też wiele innych spraw: „PiS to złodzieje”, „dość klękania przed Kościołem”, „wiwat związki partnerskie” i tak dalej, i tak dalej. Entuzjastyczna ocena gmachu MSN jest tam na pozycji 46., pomiędzy „Romanowski musi pójść siedzieć!” a „kto sprzeciwia się dalszej nieograniczonej pomocy dla Ukrainy, ten sojusznik Putina”.

Czy oznacza to, że współczesne muzeum czy w ogóle jakikolwiek budynek nie może być piękny, jeśli nie sięgnie po wzorce co najmniej neoklasycystyczne, ewentualnie z czasu secesji (spójrzmy na niezwykle elegancki gmach Zachęty Sztuk Pięknych w Warszawie)? Właściwie – tak dokładnie jest. Współczesna architektura nie jest w ogóle piękna. To modernizm zerwał z pięknem. Ale może być przynajmniej estetyczna, interesująca, względnie elegancka, intrygująca i nie rażąca swoim prymitywizmem. I takie budynki, w tym całkiem nowoczesne, są nawet w Warszawie – by wskazać na nagradzany zresztą budynek Muzeum Historii Polski. Nie nazwałbym go pięknym, ale z całą pewnością nie jest obleśny, paskudny czy odrażający.

Natomiast biały kloc MSN jest właśnie taki: paskudny, obleśny, odstręczający – obiektywnie. Jedno trzeba przyznać: ta forma pasuje idealnie do treści. Kloc przypominający barak pracowniczy z toaletami będzie idealnym miejscem dla pseudosztuki, wokół której gromadzą się najróżniejsze patologie – niestety, żerujące na pieniądzach podatnika.


Udostępnij Udostępnij Lubię to! Skomentuj73 Obserwuj notkę

Oto naści twoje wiosło: błądzący w odmętów powodzi, masz tu kaduceus polski, mąć nim wodę, mąć. Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (73)

Inne tematy w dziale Kultura