Twardy elektorat PiS zaczyna się zachowywać tak jak przed 2015 r.: całkowita impregnacja na porażki i winy ukochanej partii, agresja wobec krytyków. Tym razem kontekst jest jednak znacznie gorszy, bo o ile przed 2015 r. baza do krytyki była ograniczona, teraz jest bardzo bogata. „Beton” całkowicie to wypiera.
Lemingi i pelikany – kto zajmuje się lub interesuje się polityką, ten zna te określenia. Nie chodzi o skądinąd sympatyczne zwierzęta, tylko o ludzi, którzy wykazują się określonymi cechami, tym zwierzętom – niesłusznie zresztą – przypisywanymi. Leming mianowicie, wedle stereotypu, biegnie w przepaść za pierwszym osobnikiem, pelikan natomiast łyka łatwo wszystko, co mu się wrzuca do dzioba.
Wyhodowanie tych gatunków politycznego kibolstwa jest wielkim osiągnięciem dwóch największych obozów politycznych, przy czym tylko stojąc poza tym sporem można w pełni zdać sobie sprawę z tego, z jak rozemocjonowanymi i zarazem bezrozumnymi (jedno wynika z drugiego) grupami mamy do czynienia. Zabawne jest, że należący do jednego i drugiego gatunku są święcie przekonani, iż reprezentują najracjonalniejszy segment elektoratu, jaki kiedykolwiek istniał, podczas gdy „ci drudzy” to czystej wody oszołomy, wariaci i fanatycy. Oni, ale na pewno nie my.
Nie jest to oczywiście zjawisko nowe. Pokazywał to już Marek Koterski w „Dniu świra” – filmie z 2002 r., podczas gdy obecny duopolistyczny układ zaczynał się kształtować w roku 2005. Trzeba jednak zrozumieć, że o ile polityczny fanatyzm i polityczne kibolstwo istniały zawsze, a we współczesnej Polsce odrodziły się wraz z przełomem 1989 r. (w II RP kwitły aż miło!), to jednak w pełni rozwinęły się dopiero w sytuacji duopolu PiS i PO. Bo też duopol, o ile spełnia pewne specyficzne wymogi, najbardziej rozwojowi takich układów sprzyja. Te specyficzne wymogi to między innymi wodzowski charakter stojących naprzeciwko siebie ugrupowań.
Wszystko to nie znaczy, że w tym układzie nie ma fluktuacji, a więc, że czasami liczniejszy i aktywniejszy nie staje się jeden gatunek, a drugi zapada w coś w rodzaju zimowego letargu. Albo że zmienia się poziom agresji wykazywanej przez przedstawicieli jednego lub drugiego gatunku. Na ogół bywało tak, że ten gatunek, który czuł się wystarczająco reprezentowany przez władzę, stawał się mniej zaangażowany i łagodniejszy, podczas gdy radykalizował się ten sfrustrowany, który uznawał, że „odebrano” mu Polskę. To się jednak nieco obecnie zmieniło. Twardy elektorat KO wciąż jest bardzo mocno zaangażowany, bardzo rozemocjonowany i zieje autentyczną, fanatyczną nienawiścią wobec drugiej strony. Pod tym względem przebija wszystko, co widzieliśmy dotychczas.
Ciekawe rezultaty przynosi głośne badanie Sławomira Sierakowskiego i Przemysława Sadury „Ukryty kryzys władzy”. Autorzy zbadali zaangażowanie elektoratów w popieranie „swojej” partii, zadając między innymi pytanie „w jakim stopniu czuje się pan(i) związany z daną partią polityczną?”. Najwięcej odpowiedzi twierdzących (suma odpowiedzi „w bardzo dużym stopniu” oraz „w dość dużym stopniu”) uzyskała Konfederacja – 62%. Na drugim miejscu była KO – 56%, a na trzecim PiS – 55%. Ale uwaga: PiS wygrywa zdecydowanie, gdy idzie o wyborców najbardziej fanatycznych, czyli utożsamiających się z partią na dobre i na złe. Ma ich aż 33%, bijąc na głowę KO (22%) i Konfederację (19%).
Jeżeli spojrzeć na to, w jakim tonie Jarosław Kaczyński wypowiadał się w wywiadzie dla tygodnika „Sieci” oraz podczas kongresu PiS w Przysusze, nietrudno zrozumieć, że strategia jego ugrupowania ma być teraz obliczona na zintegrowanie, skonsolidowanie i wzmożenie tego właśnie elektoratu, który jest traktowany jako baza do wszelkich dalszych działań. Co prowadzi mnie do spostrzeżenia nieopartego już na jakichś badaniach czy statystyce, a jedynie na obserwacji mediów społecznościowych: następuje renesans pelikanów. A może nawet więcej: betonu.
Pamiętam doskonale okres poprzedzający rok 2015, a więc czas narastającej frustracji twardego elektoratu PiS, zmuszonego do życia w państwie, którego ta grupa wyborców nie uznawała w pełni za własne. Ci ludzie musieli zmagać się z poczuciem dojmującej porażki, gdy od 2010 r. całość władzy w Polsce była w rękach przeciwnego obozu poitycznego. To był czas, gdy podczas demonstracji i spotkań tej części elektoratu śpiewano „Ojczyznę wolną racz nam zwrócić, Panie”. Stąd ówczesne przekonanie, że spod „okupacji” może nas wyzwolić jedynie ugurpowanie Jarosława Kaczyńskiego, a każdy, kto podważa jego kwalifikacje czy w ogóle wychodzi z jakąkolwiek krytyką, służy tym samym przeciwnej stronie. W atmosferze manichejskiego podziału nie ma miejsca na subtelności.
To wraca. „Pelikany” to określenie w gruncie rzeczy żartobliwe. W ten sposób można było opisywać twardy elektorat PiS w czasie, gdy ta partia sprawowała władzę. Gdy ją straciła i zaczęła rosnąć frustracja twardego elektoratu, właściwsze stało się właśnie określenie „beton”. To elektorat nie tyle twardy, co właśnie betonowy – całkowicie uodporniony na fakty i skłonny usprawiedliwić praktycznie wszystko. To również wychodzi w badaniach Sierakowskiego i Sadury – wyborcy PiS są najbardziej tolerancyjni, gdy idzie o winy członków ich ukochanej partii. Z badań wynika również, że wyborcy PiS nie uważają dzisiaj państwa za swoje. Tak sformułowanego pytania co prawda nie zadano, ale zapytano: „W jakim stopniu czuje pan(i), że obecny rząd to jest pana(i) rząd?”. Elektorat PiS w negatywnych odpowiedziach przebił wyraźnie elektorat Konfederacji: w sumie to aż 90% (w tym 79% odpowiedziało „w bardzo małym stopniu”). U zwolenników Konfederacji było to w sumie 85% (w tym 64% odpowiedziało „w bardzo małym stopniu”).
Podczas kongresu w Przysusze pan Mateusz Morawiecki podsycał jeszcze ów manichejski obraz rzeczywistości. Kończąc swoje wystąpienie, grzmiał: „I ja idę każdego dnia w ten bój dobra ze złem”. Trudno się dziwić, że skoro walka polityczna między koalicją a PiS jest ukazywana jako apokaliptyczne starcie armii aniołów z wojskami szatana (Tuska), betonowy elektorat zaczyna reagować agresją za przypominanie, że owa armia aniołów ma wiele za uszami: covid, polski ład, relacje z Ukrainą, skrajny etatyzm, rozdęty socjal, zielony ład, uleganie Unii Europejskiej, piątkę dla zwierząt i wiele, wiele innych, drobniejszych kwestii. Następuje wyparcie tych spraw, wzgłędnie – u bardziej racjonalnych przedstawicieli twardego elektoratu – pojawia się w postaci wyrzutu kierowanego wobec krytyków pytanie: jeśli nie oni, to kto?
Takie stawianie sprawy przypomina nieco obłudny argument, aby nie „marnować” głosu i nie oddawać go na mniejsze ugrupowania w czasie wyborów. Gdyby kierować się taką logiką, nigdy żadne z ugrupowań spoza wielkiej dwójki nie znalazłoby się w parlamencie. Dokładnie na tej samej zasadzie – uznanie, że PiS nie można krytykować, przypominać im ich nieudolności, zdrad polskiego interesu oraz podważać w ten sposób ich wiarygodności, bowiem tylko PiS może powalczyć z Koalicją Obywatelską, musiałoby prowadzić do utrwalenia duopolu. Myśląc w ten sposób, nigdy nie dopuścimy do powstania alternatywy. Zawsze będzie dominował argument, że trzeba się pogodzić z „mniejszym złem”. I zapewne na to liczy Naczelnik.
Oto naści twoje wiosło:
błądzący w odmętów powodzi,
masz tu kaduceus polski,
mąć nim wodę, mąć.
Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka