Najpierw kilka wyjaśnień porządkujących.
Zastanawiałem się, czy pani Kędzierskiej odpowiadać, jako że cała aktywność medialna oraz w mediach społecznościowych tejże osoby każe postawić pytanie, czy mamy do czynienia z kimś, z kim w ogóle warto jakikolwiek dialog nawiązywać. W mediach społecznościowych mnóstwo jest bowiem wulgarnych, chamskich wypowiedzi tej pani, prezentującej skrajną postać fanatycznego klimatyzmu. Ostatecznie, jako że w jej artykule pojawia się oskarżenie mnie o wprowadzanie czytelników w błąd, uznałem, że odpowiedzieć jednak muszę.
Po drugie – odpowiadam tutaj, ponieważ redakcja „Rzeczpospolitej” zdecydowała – ja zaś tę decyzję szanuję – że nie chce prowadzić na swoich łamach cyklu replik poświęconych kwestiom klimatu i brnących w specjalistyczne rozważania.
Po trzecie – zapewne wielu z Państwa widziało wpis pani Kędzierskiej, w którym ta oznajmiła, że „warzecha [tak w oryginale] dostaje kasę od lobby paliw kopalnych”. To stwierdzenie całkowicie wyczerpywało znamiona pomówienia bądź zniesławienia i natychmiast rozpocząłem konsultacje z prawnikami (tu podziękowania dla trzech panów mecenasów, którzy zareagowali na moją prośbę o wstępną poradę prawną – wszyscy byli zdania, że warto w tej sprawie odwołać się do sądu). Ktoś jednak najwyraźniej uświadomił w końcu pani Kędzierskiej, że naraża się na przegraną na bank sprawę, bo ledwo kilka godzin później jej wpis zniknął, za to pojawił się inny z następującym fragmentem: „A co do stwierdzenia, że jest opłacany przez przemysł kopalin, wycofuję się z niego i przepraszam, bo tego nie wiem”. W tej sytuacji sądowego finału – niestety – nie będzie. Będzie jednak finał tutaj w postaci odpowiedzi na tekst.
Kędzierska pisze: „[Warzecha] powołuje się na kroniki historyczne, a nie twarde dane meteorologiczne, próbując dowieść swoich racji”. Być może będzie to dla pani Kędzierskiej zaskoczenie, ale przed XIX w. nie gromadzono systematycznie, a nawet niesystematycznie „twardych danych meteorologicznych”. Proszę sobie wyobrazić, że nie mamy codziennych pomiarów opadów i temperatury oraz poziomu Wisły z czasów rządów Kazimierza Jagiellończyka czy Zygmunta Augusta. Cóż za dramatyczne zaniedbanie. Zdaniem pani Kędzierskiej należałoby chyba zatem uznać, że tamtych czasów oraz zachodzących wówczas zjawisk po prostu nie było. I to się ładnie układa: wtedy nie było, teraz są, a wszystkiemu winna jest spowodowana przez człowieka zmiana klimatu.
W swoim tekście pani Kędzierska sięga po tak zwany argument z autorytetu – przedstawicielkę Międzyrządowego Panelu ds. Zmian Klimatu – ciała uznawanego za wyrocznię przez klimatystów. „Mamy niepodważalne dowody, że w rezultacie spowodowanych przez człowieka zmian klimatu intensywność i częstotliwość powodzi rośnie” – oznajmia pani Kędzierskiej prof. Diana Urge-Vorsatz, wiceprzewodnicząca IPCC. Jakie to dowody – niestety już się nie dowiemy. To ciekawe, zwłaszcza że jeśli porównuje się częstotliwość i intensywność zjawiska, to trzeba mieć punkt odniesienia. Jaki jest ten punkt odniesienia, skoro brak precyzyjnych danych dla choćby wieków średnich? Częstotliwość i intensywność rosną – ale w stosunku do jakiego okresu?
W swoim felietonie wspomniałem, że sam IPCC nie stwierdza, jakoby powodzie były powiązane ze zmianą klimatu. Pani Kędzierska sugeruje, że sobie to zmyśliłem. Służę tutaj zatem konkretnym odniesieniem: tę informację znajdziemy w tabeli 12.12 na stronie 1856, w rozdziale 12. szóstego raportu IPCC z 2021 r. Wskazuje ona, jakie zjawiska w jakim okresie (obecnie, najpóźniej do 2050 r. oraz pomiędzy rokiem 2050 a 2100) pojawią się lub już istnieją jako objawy zmiany klimatycznej. Tabela ta wymienia katastrofalne powodzie, spowodowane dużym opadem (pluvial floods) dopiero w ostatniej kolumnie, czyli na lata 2050-2100, w dodatku z zaznaczeniem, że w tej sprawie pewność jest „średnia”.
Podczas trwania powodzi pojawiło się również wiele raportów przygotowanych przez naukowców, z których wszystkie pokazują wyraźny związek między skalą powodzi w Europie Środkowej a zmianą klimatu. I uwaga: ani jeden nie wskazywał na brak takiego związku. I teraz spójrzmy na jeden z nich, umieszczony na stronie Climameter.org, a stworzony między innymi przez Davide’a Farandę z francuskiego Instytutu Nauk o Klimacie Pierre’a Simona Laplace’a, Bogdana Antonescu z Uniwersytetu Bukaresztańskiego czy Erika Coppolę z Międzynarodowego Centrum Fizyki Teoretycznej we Włoszech. Otóż wyraźnie stwierdzają oni, że „niże podobne do Borisa, będące przyczyną powodzi w Europie Środkowej, obecnie charakteryzują się zwiększonymi opadami deszczu o nawet 20 proc. w porównaniu z czasem sprzed zmiany klimatu”.
Co to są „czasy sprzed zmiany klimatu”? Jakiej zmiany klimatu i jak definiowanej? Jaki jest punkt odniesienia?
Warto też zatrzymać się nad zdaniem „ani jeden nie wskazywał na brak takiego związku”. Przypomina to bardzo sposób, w jaki ustalono rzekomy 99-procentowy (wcześniej 97-procentowy) konsensus w sprawie powodowania zmian klimatu przez człowieka, na który z lubością powołują się różne autorytety klimatystów. I o ile można jeszcze zrozumieć, że na pod manipulacją podpisuje się przywódca sekty świadków wiechowych, to jeżeli robi to naukowiec, tak jak prof. Szymon Malinowski w propagandowym tekście w „Newsweeku” – trzeba już zakładać złą wolę. W przypadku ustalania „konsensusu” zakładano, że tezę o decydującym wpływie człowieka na zmianę klimatu potwierdza każdy tekst kwalifikowany jako naukowy, który jej wprost nie zaprzecza (i to jedynie w swoim streszczeniu, ponieważ tylko streszczenia brano pod uwagę). Sprytne, prawda?
W tym roku dr Ralph B. Alexander, fizyk związany w przeszłości z Uniwersytetem w Oksfordzie, autor książek „Global Warming False Alarm: The Bad Science Behind the United Nations' Assertion that Man-made CO2 Causes Global Warming”, oraz „Science Under Attack: The Age of Unreason”, opublikował raport „Weather Extremes in Historical Context” („Ekstrema pogodowe w kontekście historycznym”). Naukowiec analizuje w nim zjawiska w kilku kategoriach: upały, powodzie, susze, huragany, tornada oraz pożary. Na podstawie kwerendy źródeł dowodzi, że w przeszłości, o której możemy się wypowiedzieć na podstawie twardych danych (od połowy XIX w.) zjawiska te zachodziły w podobnej częstotliwości i intensywności jak obecnie.
Mamy tu zatem zderzenie czysto teoretycznych wyliczeń, na które powołuje się Kędzierska, z danymi i świadectwami historycznymi, które im przeczą. Jako że historia to fakty, a nie teoria, przeto trzeba założyć, że błąd tkwi po stronie teorii. To jedyny logiczny wniosek.
Kędzierska zakończyła swój tekst stwierdzeniem: „I teraz zastanawia tylko fakt, czy Warzecha nie był w stanie zweryfikować swoich twierdzeń, bo takiego warsztatu mu brakuje, czy też zamieścił je całkowicie intencjonalnie, bo są zgodne z realizowaną przez niego już od lat denialistyczną narracją. Jeżeli to drugie, to jest to postawa absolutnie amoralna, biorąc pod uwagę skalę tragedii, z jaką mierzy się nasz kraj, oraz stale rosnące ryzyko podobnych wydarzeń w jeszcze większej skali wraz ze wzrostem temperatury i dalszym brakiem działań zmierzających do zahamowania jej wzrostu. A taka denialistyczna narracja te działania hamuje”.
Kędzierska używa oczywiście dyskwalifikującego intelektualnie określenia „denialista” (po polsku powinniśmy pisać „negacjonista”), które celowo odwołuje się do zaprzeczania holocaustowi. Tyle że o ile holocaust jest historycznym faktem, to kwestie związane ze zmianą klimatu i jej domniemanymi przyczynami faktami nie są – wbrew kolejnym manipulacjom klimatystów. Co więcej, rosną wątpliwości wokół sposobu, w jaki zwłaszcza Europa walczy – jeśli w ogóle można tak powiedzieć – ze zmianą klimatu, a także wokół przyczyn tej zmiany, by przywołać tu tylko bardzo w ostatnim czasie głośny artykuł naukowy Neda Nikolova i Karla F. Zellera „Roles of Earth’s Albedo Variations and Top-of-the-Atmosphere Energy Imbalance in Recent Warming: New Insights from Satellite and Surface Observations”. Nie wnikając w jego treść – głęboko specjalistyczną – odnotowuję po prostu, że nie ma bynajmniej zgody co do tego, jakie czynniki decydują o zmianie klimatu.
Jeśli zaś ktoś sięga po wykluczające określenie „negacjonistyczny”, pokazuje swoją skłonność do cenzurowania debaty i zarazem swoją intelektualną bezradność.
Wreszcie na koniec: klimat się zmienia. To jest nie tylko pewne, ale też oczywiste, jako że klimat zawsze się zmieniał na przestrzeni wieków. Nie jest już oczywiste ani pewne, w którą stronę ta zmiana podąża, zwłaszcza gdy spojrzy się na szacunki średniej temperatury na przestrzeni eonów. Widać wówczas, że nie jesteśmy wcale blisko temperaturowego ekstremum, a kierunek zmiany może ulec modyfikacji. Najmniej zaś oczywiste jest, jakie czynniki decydują o zachodzących zmianach.
Gdyby więc szukać potencjalnych winnych złej sytuacji, to raczej w sekcie świadków wiechowych.
Komentarze
Pokaż komentarze (93)