Odpowiadam na artykuł Joanny Kędzierskiej opublikowany w "Rzeczpospolitej".
Najpierw kilka wyjaśnień porządkujących.
Długo zastanawiałem się, czy odpowiadać na tekst pani Joanny Kędzierskiej, opublikowany w „Rzeczpospolitej” w odpowiedzi na mój felieton. W felietonie wskazywałem (oczywiście w felietonowy sposób), że łączenie powodzi na Dolnym Śląsku ze zmianą klimatu (abstrahując już od tego, czy tę zmianę klimatu wywołuje człowiek) jest nieuprawnione. Przywołałem historyczny przykład załamania się kampanii napoleońskiej na Dolnym Śląsku latem 1813 r. z powodu ówczesnej katastrofalnej powodzi. Sprawiła ona – w połączeniu z ulewami – że armia francuska pod dowództwem generała Étienne’a Macdonalda została nad rzeką Kaczawą pobita przez siły rosyjsko-pruskie feldmarszałka Gebharda Leberechta von Blüchera.
Zastanawiałem się, czy pani Kędzierskiej odpowiadać, jako że cała aktywność medialna oraz w mediach społecznościowych tejże osoby każe postawić pytanie, czy mamy do czynienia z kimś, z kim w ogóle warto jakikolwiek dialog nawiązywać. W mediach społecznościowych mnóstwo jest bowiem wulgarnych, chamskich wypowiedzi tej pani, prezentującej skrajną postać fanatycznego klimatyzmu. Ostatecznie, jako że w jej artykule pojawia się oskarżenie mnie o wprowadzanie czytelników w błąd, uznałem, że odpowiedzieć jednak muszę.
Po drugie – odpowiadam tutaj, ponieważ redakcja „Rzeczpospolitej” zdecydowała – ja zaś tę decyzję szanuję – że nie chce prowadzić na swoich łamach cyklu replik poświęconych kwestiom klimatu i brnących w specjalistyczne rozważania.
Po trzecie – zapewne wielu z Państwa widziało wpis pani Kędzierskiej, w którym ta oznajmiła, że „warzecha [tak w oryginale] dostaje kasę od lobby paliw kopalnych”. To stwierdzenie całkowicie wyczerpywało znamiona pomówienia bądź zniesławienia i natychmiast rozpocząłem konsultacje z prawnikami (tu podziękowania dla trzech panów mecenasów, którzy zareagowali na moją prośbę o wstępną poradę prawną – wszyscy byli zdania, że warto w tej sprawie odwołać się do sądu). Ktoś jednak najwyraźniej uświadomił w końcu pani Kędzierskiej, że naraża się na przegraną na bank sprawę, bo ledwo kilka godzin później jej wpis zniknął, za to pojawił się inny z następującym fragmentem: „A co do stwierdzenia, że jest opłacany przez przemysł kopalin, wycofuję się z niego i przepraszam, bo tego nie wiem”. W tej sytuacji sądowego finału – niestety – nie będzie. Będzie jednak finał tutaj w postaci odpowiedzi na tekst.
Teraz ad meritum. Pani Kędzierska oznajmia w mediach społecznościowych, że historii nie uważa nawet za naukę, przeto odrzuca wszelkie historyczne, pisane źródła, mówiące nam o intensywności zjawisk naturalnych w przeszłości. To oczywiście postawa trudna do zaakceptowania. W stosunku do zdarzeń dawniejszych niż około 200 lat, a już zwłaszcza tych z okresu średniowiecza i starożytności, zapiski, kroniki, relacje będą bardzo ważnym źródłem z prostego powodu: nie istniały wówczas ani nowoczesne urządzenia pomiarowe – ich historia do zaledwie około 170 lat – ani prasa, która na bieżąco odnotowywałaby, co się działo. Pani Kędzierska, odrzucając źródła historyczne, próbuje oczywiście wymazać wszystkie odnotowane w nich kataklizmy, w tym powodzie, ponieważ w świetle ich długiej listy (wymieniłem tylko niektóre z nich w swoim tekście) te zdarzające się rzekomo z powodu zmiany klimatu jawią się jako coś nie nadzwyczajnego. Tymczasem klimatystyczna sekta chce nas przekonać, że mamy do czynienia ze zjawiskami bezprecedensowymi w historii świata.
Kędzierska pisze: „[Warzecha] powołuje się na kroniki historyczne, a nie twarde dane meteorologiczne, próbując dowieść swoich racji”. Być może będzie to dla pani Kędzierskiej zaskoczenie, ale przed XIX w. nie gromadzono systematycznie, a nawet niesystematycznie „twardych danych meteorologicznych”. Proszę sobie wyobrazić, że nie mamy codziennych pomiarów opadów i temperatury oraz poziomu Wisły z czasów rządów Kazimierza Jagiellończyka czy Zygmunta Augusta. Cóż za dramatyczne zaniedbanie. Zdaniem pani Kędzierskiej należałoby chyba zatem uznać, że tamtych czasów oraz zachodzących wówczas zjawisk po prostu nie było. I to się ładnie układa: wtedy nie było, teraz są, a wszystkiemu winna jest spowodowana przez człowieka zmiana klimatu.
W swoim tekście pani Kędzierska sięga po tak zwany argument z autorytetu – przedstawicielkę Międzyrządowego Panelu ds. Zmian Klimatu – ciała uznawanego za wyrocznię przez klimatystów. „Mamy niepodważalne dowody, że w rezultacie spowodowanych przez człowieka zmian klimatu intensywność i częstotliwość powodzi rośnie” – oznajmia pani Kędzierskiej prof. Diana Urge-Vorsatz, wiceprzewodnicząca IPCC. Jakie to dowody – niestety już się nie dowiemy. To ciekawe, zwłaszcza że jeśli porównuje się częstotliwość i intensywność zjawiska, to trzeba mieć punkt odniesienia. Jaki jest ten punkt odniesienia, skoro brak precyzyjnych danych dla choćby wieków średnich? Częstotliwość i intensywność rosną – ale w stosunku do jakiego okresu?
W swoim felietonie wspomniałem, że sam IPCC nie stwierdza, jakoby powodzie były powiązane ze zmianą klimatu. Pani Kędzierska sugeruje, że sobie to zmyśliłem. Służę tutaj zatem konkretnym odniesieniem: tę informację znajdziemy w tabeli 12.12 na stronie 1856, w rozdziale 12. szóstego raportu IPCC z 2021 r. Wskazuje ona, jakie zjawiska w jakim okresie (obecnie, najpóźniej do 2050 r. oraz pomiędzy rokiem 2050 a 2100) pojawią się lub już istnieją jako objawy zmiany klimatycznej. Tabela ta wymienia katastrofalne powodzie, spowodowane dużym opadem (pluvial floods) dopiero w ostatniej kolumnie, czyli na lata 2050-2100, w dodatku z zaznaczeniem, że w tej sprawie pewność jest „średnia”.
Weźmy teraz kolejny fragment tekstu pani Kędzierskiej, znów z argumentem z autorytetu:
Podczas trwania powodzi pojawiło się również wiele raportów przygotowanych przez naukowców, z których wszystkie pokazują wyraźny związek między skalą powodzi w Europie Środkowej a zmianą klimatu. I uwaga: ani jeden nie wskazywał na brak takiego związku. I teraz spójrzmy na jeden z nich, umieszczony na stronie Climameter.org, a stworzony między innymi przez Davide’a Farandę z francuskiego Instytutu Nauk o Klimacie Pierre’a Simona Laplace’a, Bogdana Antonescu z Uniwersytetu Bukaresztańskiego czy Erika Coppolę z Międzynarodowego Centrum Fizyki Teoretycznej we Włoszech. Otóż wyraźnie stwierdzają oni, że „niże podobne do Borisa, będące przyczyną powodzi w Europie Środkowej, obecnie charakteryzują się zwiększonymi opadami deszczu o nawet 20 proc. w porównaniu z czasem sprzed zmiany klimatu”.
Co to są „czasy sprzed zmiany klimatu”? Jakiej zmiany klimatu i jak definiowanej? Jaki jest punkt odniesienia?
Warto też zatrzymać się nad zdaniem „ani jeden nie wskazywał na brak takiego związku”. Przypomina to bardzo sposób, w jaki ustalono rzekomy 99-procentowy (wcześniej 97-procentowy) konsensus w sprawie powodowania zmian klimatu przez człowieka, na który z lubością powołują się różne autorytety klimatystów. I o ile można jeszcze zrozumieć, że na pod manipulacją podpisuje się przywódca sekty świadków wiechowych, to jeżeli robi to naukowiec, tak jak prof. Szymon Malinowski w propagandowym tekście w „Newsweeku” – trzeba już zakładać złą wolę. W przypadku ustalania „konsensusu” zakładano, że tezę o decydującym wpływie człowieka na zmianę klimatu potwierdza każdy tekst kwalifikowany jako naukowy, który jej wprost nie zaprzecza (i to jedynie w swoim streszczeniu, ponieważ tylko streszczenia brano pod uwagę). Sprytne, prawda?
Na temat manipulacji, stojącej za ustaleniem rzekomego konsensusu, pisałem szczegółowo wiele razy, a teraz przypomniałem na swoim kanale film, w którym dokładnie tę sprawę wyjaśniam. Istnieje także artykuł naukowy, wskazujący, jakie wady ma metoda ustalania rzekomego konsensusu. Nie będę zatem tutaj tej sprawy rozwijał.
W tym roku dr Ralph B. Alexander, fizyk związany w przeszłości z Uniwersytetem w Oksfordzie, autor książek „Global Warming False Alarm: The Bad Science Behind the United Nations' Assertion that Man-made CO2 Causes Global Warming”, oraz „Science Under Attack: The Age of Unreason”, opublikował raport „Weather Extremes in Historical Context” („Ekstrema pogodowe w kontekście historycznym”). Naukowiec analizuje w nim zjawiska w kilku kategoriach: upały, powodzie, susze, huragany, tornada oraz pożary. Na podstawie kwerendy źródeł dowodzi, że w przeszłości, o której możemy się wypowiedzieć na podstawie twardych danych (od połowy XIX w.) zjawiska te zachodziły w podobnej częstotliwości i intensywności jak obecnie.
Mamy tu zatem zderzenie czysto teoretycznych wyliczeń, na które powołuje się Kędzierska, z danymi i świadectwami historycznymi, które im przeczą. Jako że historia to fakty, a nie teoria, przeto trzeba założyć, że błąd tkwi po stronie teorii. To jedyny logiczny wniosek.
Kędzierska zakończyła swój tekst stwierdzeniem: „I teraz zastanawia tylko fakt, czy Warzecha nie był w stanie zweryfikować swoich twierdzeń, bo takiego warsztatu mu brakuje, czy też zamieścił je całkowicie intencjonalnie, bo są zgodne z realizowaną przez niego już od lat denialistyczną narracją. Jeżeli to drugie, to jest to postawa absolutnie amoralna, biorąc pod uwagę skalę tragedii, z jaką mierzy się nasz kraj, oraz stale rosnące ryzyko podobnych wydarzeń w jeszcze większej skali wraz ze wzrostem temperatury i dalszym brakiem działań zmierzających do zahamowania jej wzrostu. A taka denialistyczna narracja te działania hamuje”.
Dla porządku przypomnę, że pani Kędzierska, absolwentka Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Polityczny UW, która studiowała również socjologię na UKSW, ma kompetencje w dziedzinie klimatologii czy fizyki atmosfery równie wielkie jak ja sam. Tyle że ja nie zagłębiam się w analizę zjawisk fizycznych i zdaję sobie sprawę, że nie jestem w stanie zweryfikować, czym na poziomie specjalistycznym karmią mnie naukowcy, którzy mają swoje własne priorytety i uwarunkowania – również finansowe, jako że trudno dzisiaj funkcjonować w świecie zasilanym państwowymi grantami, kontestując obowiązującą linię w sprawie zmian klimatu, za to bardzo łatwo żyć jak pączek w maśle, podbijając ją.
Kędzierska używa oczywiście dyskwalifikującego intelektualnie określenia „denialista” (po polsku powinniśmy pisać „negacjonista”), które celowo odwołuje się do zaprzeczania holocaustowi. Tyle że o ile holocaust jest historycznym faktem, to kwestie związane ze zmianą klimatu i jej domniemanymi przyczynami faktami nie są – wbrew kolejnym manipulacjom klimatystów. Co więcej, rosną wątpliwości wokół sposobu, w jaki zwłaszcza Europa walczy – jeśli w ogóle można tak powiedzieć – ze zmianą klimatu, a także wokół przyczyn tej zmiany, by przywołać tu tylko bardzo w ostatnim czasie głośny artykuł naukowy Neda Nikolova i Karla F. Zellera „Roles of Earth’s Albedo Variations and Top-of-the-Atmosphere Energy Imbalance in Recent Warming: New Insights from Satellite and Surface Observations”. Nie wnikając w jego treść – głęboko specjalistyczną – odnotowuję po prostu, że nie ma bynajmniej zgody co do tego, jakie czynniki decydują o zmianie klimatu.
Jeśli zaś ktoś sięga po wykluczające określenie „negacjonistyczny”, pokazuje swoją skłonność do cenzurowania debaty i zarazem swoją intelektualną bezradność.
Wreszcie na koniec: klimat się zmienia. To jest nie tylko pewne, ale też oczywiste, jako że klimat zawsze się zmieniał na przestrzeni wieków. Nie jest już oczywiste ani pewne, w którą stronę ta zmiana podąża, zwłaszcza gdy spojrzy się na szacunki średniej temperatury na przestrzeni eonów. Widać wówczas, że nie jesteśmy wcale blisko temperaturowego ekstremum, a kierunek zmiany może ulec modyfikacji. Najmniej zaś oczywiste jest, jakie czynniki decydują o zachodzących zmianach.
Z tego punktu widzenia stwierdzenia pani Kędzierskiej są wręcz absurdalne. Nie chodzi bowiem wcale o to, żeby ignorować zachodzące zjawiska, ale przede wszystkim o to, żeby nie marnować naszych pieniędzy na próby powstrzymywania czegoś, czego nie powstrzymamy, a na co zapewne nie mamy żadnego wpływu. Nie wiem, w jaki sposób pani Kędzierska wysnuła wniosek, iż ze wskazywania na brak związku między zmianą klimatu a powodziami ma wynikać nieprzygotowywanie się na te ostatnie. Być może autorka tekstu w „Rzeczpospolitej” po prostu nie radzi sobie z logiką na najprostszym poziomie. Jest nawet dokładnie przeciwnie: im mniej pieniędzy zmarnujemy na bzdurne systemy typu ETS czy ETS 2, tym więcej pozostanie nam ich na skuteczne zabezpieczenie się przed powodziami czy innymi gwałtownymi zjawiskami.
Gdyby więc szukać potencjalnych winnych złej sytuacji, to raczej w sekcie świadków wiechowych.
Oto naści twoje wiosło:
błądzący w odmętów powodzi,
masz tu kaduceus polski,
mąć nim wodę, mąć.
Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo