© Łukasz Warzecha
© Łukasz Warzecha
Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha
4712
BLOG

Czego zazdroszczę Francuzom

Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha Francja Obserwuj temat Obserwuj notkę 36
Puy du Fou to fenomen: wielki park rozrywki, w którym wszystkie spektakle i inscenizacje oparte są na tradycyjnych motywach wielkiej i wspaniałej historii chrześcijańskiej Francji. Rocznie to miejsce odwiedza 2,5 mln ludzi. Czy polski Puy du Fou miałby szansę się utrzymać?

Pamiętają państwo, jak wiceminister obrony Bartosz Kownacki w 2016 r. stwierdził, że Francuzi „parę wieków temu” uczyli się od nas jeść widelcem? Nie jestem oczywiście historykiem, natomiast o ile wiem, pan minister miał pewne podstawy do sformułowania takiej tezy, jako że widelec w jego współczesnej postaci (początkowo z dwoma zębami) pojawił się w Europie przychodząc ze wschodu, z kręgu bizantyjskiego. Przyjmuje się zatem faktycznie, że Henryk Walezy mógł się z tym utensylium stołowym zetknąć po raz pierwszy podczas swojego bardzo krótkiego królowania nad Wisłą (1573-74). Za nim widelec mógł trafić w tej postaci do Francji, której królem następnie został jako Henryk IV Burbon.

Nie zmienia to jednak faktu – i nie ma sensu się z tym kłócić – że Francja w historii Europy trwa dłużej niż Polska. O ile za początek państwa polskiego słusznie uznajemy chrzest Mieszka I w roku 966, to chrzest Chlodwiga (Clovis), króla Franków, uznawanego za twórcę państwa francuskiego, miał miejsce w roku 508, po długich namowach jego żony, św. Klotyldy Burgundzkiej. W czasie, gdy Polska dopiero przyjmowała chrześcijaństwo z Czech, na zachodnim wybrzeżu Francji istniały już pierwsze zabudowania benedyktyńskiego klasztoru na Mont-Saint-Michel (wówczas zwanej Mont-Tombe, Górą Grobową). I to nawet od długiego czasu, bo biskup Avranches św. Aubert wybudował tam pierwszą kaplicę najprawdopodobniej jeszcze w VIII w. (archeologom nie udało się na razie znaleźć pozostałości tej kaplicy). Najstarsze budowle na Mont-Saint-Michel, które można dzisiaj zwiedzić tylko z przewodnikiem, a więc przede wszystkim kaplica Notre-Dame-Sous-Terre, pochodzą z X w.

Podczas tegorocznego wyjazdu wakacyjnego miałem okazję zobaczyć to bajkowe miejsce na własne oczy. Wygląda ono oczywiście kompletnie inaczej niż mogło wyglądać tysiąc lat temu – część zabudowań klasztornych, w tym kompleks opactwa zwany la Merveille, pochodzi z XII w. z przebudowami sięgającymi XVI w., zaś charakterystyczna iglica wieży, zwieńczona złotą figurą Archanioła Michała, to owoc konserwacji z końca XIX w. (samą statuę archanioła ustawiono w 1897 r.).

Mont-Saint-Michel to tylko jeden z wielu elementów potężnego francuskiego dziedzictwa kulturowego, którego ułamek w tym roku dane mi było z bliska zobaczyć, choć pewnie najbardziej symboliczny i faktycznie robiący wręcz gigantyczne wrażenie. Nie ma jednak sensu stwierdzenie, że zazdrości się Francuzom tego materialnego i kulturowego bogactwa. Raz dlatego, że tak się po prostu ułożyła historia – Polacy są narodem nieco młodszym, a też znacznie bardziej doświadczonym przez historię i naszych wrogów, czego skutkiem była utrata ogromnej części naszej materialnej kultury. Dwa – ponieważ przy tych zastrzeżeniach nie powinniśmy mieć kompleksów: abstrahując od faktycznie o wiele uboższych zasobów dziedzictwa materialnego, nasze niematerialne dziedzictwo jest jednym z najstarszych i najszacowniejszych w Europie. Zresztą zachwycając się historią materialną Francji warto pamiętać, że Polska była głęboko włączona w europejską kulturę i politykę. Św. Jadwiga, choć była córką narodu węgierskiego, wywodziła się z rodu Andegawenów, bocznej linii francuskich Kapetyngów (stąd w jej herbie lilie). Henryk Walezy, acz krótko, był jednak królem Polski. Maria Leszczyńska była małżonką Ludwika XV, przedostatniego króla Francji przed rewolucją. A to tylko najbardziej oczywiste punkty łączące, których było o wiele, wiele więcej.

Czego natomiast Francuzom zazdroszczę? Zazdroszczę im Puy du Fou, które miałem okazję w czasie mojego urlopu odwiedzić, a na które naprowadziła mnie genialna książka prof. Jacka Kowalskiego „Niezbędnik szuana”, w pasjonujący sposób opowiadająca dzieje wandejskiego i bretońskiego powstania.

Cóż to jest Puy du Fou? To jedyny taki park rozrywki we Francji, gdzie bardzo spektakularne widowiska oparte są na francuskiej tradycji i historii. Park zaczął się jeszcze w drugiej połowie lat 70. od jednego prezentowanego tam przedstawienia „La Cinéscénie”, ukazującego historię Wandei – regionu, naznaczonego tragicznymi dziejami buntu przeciwko rewolucji (1793), krwawo stłumionego przez republikańskie wojska, który następnie przeniósł się na teren położonej na północy Bretanii (to stamtąd wywodzi się określenie „szuani”, nieco błędnie używane na opisanie wszystkich powstańców, również tych wandejskich). Założycielem parku, który formalnie rozpoczął działalność w 1989 r., oraz pomysłodawcą pierwszego widowiska, był 75-letni dzisiaj Philippe de Villiers, konserwatywny polityk i publicysta francuski. Obecnie przedsięwzięciem kieruje jeden z jego synów, Nicolas.

Miejsce stopniowo się rozrastało. W 1989 r. jego gościem był między innymi kard. Józef Glemp, ale odwiedził je również Jacques Chirac. Dzisiaj jest to czwarty w kolejności liczby odwiedzających park rozrywki we Francji (2,5 mln gości rocznie), po dwóch disneyowskich i parku Asteriksa. Były w historii tego miejsca spory o poziom komercjalizacji i kierunek, w którym powinno iść. Rozstrzygnięto je jednak na rzecz trzymania się tradycjonalistycznego przekazu. Na swojej stronie Puy du Fou deklaruje: „Le Puy du Fou n'est pas une affaire d'argent” – „W Puy du Fou nie chodzi o pieniądze”. Owszem, bilety nie są tanie (bilet dla dorosłego na jeden dzień – można kupić wstęp aż na cztery kolejne dni – kosztuje 44 euro), jednak już po obejrzeniu jednego przedstawienia zrozumiemy, że koszt utrzymania tego przedsięwzięcia musi być gigantyczny.

Spektakli i inscenizacji w sumie jest w tej chwili 19, licząc z nocnym spektaklem specjalnym. Właściwie trudno je opowiedzieć. Bo jak opowiedzieć odbywający się na olbrzymiej scenie pod dachem ponad trzydziestominutowy spektakl „Mousquetaire de Richelieu”, w którym pojawiają się najważniejsi bohaterowie tradycyjnej zbiorowej francuskiej wyobraźni – sam kardynał, Atos, Portos, Aramis i d’Artagnan, Cyrano de Bergerac, Ludwik XIII – i gdzie po scenie galopują konie, a potem na niej tańczą, gdzie odbywa się seria dynamicznych pojedynków na szpady, gdzie fontanna zalewa podłogę efektownie podświetloną wodą, by w tym anturażu wszyscy aktorzy odtańczyli finałowy taniec w rytmie flamenco?

Podobnie trudno opowiedzieć spektakl „Les Vikings”, odgrywany w olbrzymim amfiteatrze na otwartej przestrzeni, gdzie jeden statek Wikingów po pochylni zjeżdża do stawu, wywołując fontannę wody, inny – z ludźmi na pokładzie! – z tego stawu się wynurza, bitwa pomiędzy Frankami a Wikingami to seria efektownych pojedynków na ziemi, na dachach, w wodzie. O niebezpieczeństwie nadchodzącym od zachodu mieszkańców wioski przestrzegają mnisi z opactwa Noirmoutier, którzy uciekając, ratują relikwie św. Filiberta. Napaść Wikingów kończy się, gdy najeźdźcom objawia się, wynurzając się z wody, sam św. Filibert, który skłania ich do nawrócenia, ostatecznie zaś zamienia się w białego gołębia (do teraz nie wiem, jak osiągnięto ten efekt).

Przedstawienie jest niezwykle widowiskowe, ale też nie jest czystą fantazją. To właśnie opactwo benedyktyńskie na wyspie Noirmoutier padło w 799 r. ofiarą pierwszego opisanego najazdu Wikingów na kontynent europejski. Św. Filibert z Jumièges zaś (608-684) jest postacią jak najbardziej historyczną – na wyspie Noirmoutier spędził jakiś czas, zesłany tam przez króla Franków za krytykę jednego z jego najbliższych współpracowników. I to jest w Puy du Fou ważne: nawet najbardziej spektakularne pokazy mają fundamenty w chrześcijańskiej, tradycyjnej historii Francji.

Szczególnie widać to w dwóch przypadkach (spośród tych punktów, które udało mi się obejrzeć – a nie wszystkie zobaczyłem, może za rok uda się dokończyć). „Le Dernier Panache” („Ostatni pióropusz”) to historia jednego z najwybitniejszych i najbardziej znanych dowódców wandejskiego powstania, François-Athanase’a de Charette’a de la Contrie, oficera marynarki, który do wzięcia odpowiedzialności za walkę chłopów z republiką został przez nich w zasadzie zmuszony, po czym walczył do samego końca, gdy niemal wszyscy go już opuścili. Życie skończył rozstrzelany w Nantes w marcu 1796 r. w wieku 33 lat.

Drugi punkt to inscenizacja (czyli miejsce, do którego wejść można w dowolnej chwili i gdzie przechodzimy przez kolejne sale), pokazująca początki państwa francuskiego: „Le Premier Royaume” – „Pierwsze królestwo”. W bitewnym zgiełku, między średniowiecznymi rycerzami, wymachującymi mieczami, poznajemy historię Chlodwiga, pierwszego zjednoczyciela Franków, zakończoną jego chrztem.

Mój ulubiony punkt programu to jednak „Le Mystère de la Pérouse” – inscenizacja tak realistyczna, że po paru minutach na „statku”, który przedstawia, zaczynamy chodzić chwiejnym krokiem. Mimo że to nie podłoga się kołysze, a jedynie ściany.

Ów „statek”, który przemierzamy, to „La Boussole”, jeden z dwóch okrętów – wraz z „L’Astrolabe” – które w 1785 r., pod dowództwem Jeana-François de la Pérouse wyruszyły w czteroletnią w zamierzeniu podróż wokół globu śladami Jamesa Cooka. Ta podróż zakończyła się tragicznie – zatonięciem obu statków podczas cyklonu w archipelagu wysp Salomona, po odwiedzeniu między innymi Alaski, Chile, Japonii, Rosji, Formozy, Filipin. Część załogi się uratowała, ale potem na wyspie Vanikoro odnaleziono już tylko ślady ich pobytu. Co się z nimi stało – nie wiadomo. Stąd „le mystère” – tajemnica.

Tak jak i w innych inscenizacjach, tak i tu prócz automatów są i rekonstruktorzy, którzy po statku biegają, przechodząc obok nas, oficerowie w mesie jedzą obiad, kucharz narzeka, że skończyły się zapasy, a jeden z naukowców z załogi pisze pamiętnik. Trzeba się mieć na baczności, bo na początku drogi przez inscenizację rekruter może chcieć nas zachęcić, aby wziąć udział w rejsie, a jedzący obiad oficer może stwierdzić, że „dość już chyba się napatrzyłyście, jak ludzie jedzą?” – co spotkało przechodzącą chwilę przede mną grupę francuskich skautek. Wszystko oczywiście wyłącznie po francusku. Część objaśnień jest po angielsku, ale co do zasady – tu ne parles pas français – c’est uniquement ton problème.

Ten etap inscenizacji, gdzie „La Boussole” wpada w huragan tuż przed zatonięciem, a będąc „pod pokładem” czujemy wiatr, podłoga wydaje się chwiać, a przez luki w górze wlewają się porcje wody w rytm zalewających okręt fal – jest tak realistyczne, że przyprawia o dreszcz.

Nie opisuję każdego z widowisk, jakie udało mi się zobaczyć – nie ma to sensu. Muszą państwo sami pojechać i tego doświadczyć. A zapewniam, że każdy detal inscenizacji, infrastruktura, obsługa w Puy du Fou – wszystko to jest na absolutnie profesjonalnym poziomie.

Tego więc Francuzom zazdroszczę. I wyobrażam sobie, jak mogłoby wyglądać takie przedsięwzięcie w Polsce. Ileż mamy własnych opowieści, które nadają się jako kanwa do scenariusza dla takich widowisk! Bitwa pod Grunwaldem albo wojna polsko-rosyjska 1920 roku, opowieść o chrzcie Polski i koronacji Chrobrego, Sejm Wielki i uchwalenie konstytucji, Trylogia z jej bohaterami, św. Jadwiga, Jagiełło, Kazimierz Wielki, bitwa pod Oliwą, oblężenie Częstochowy w czasie potopu szwedzkiego – lista jest praktycznie niewyczerpana.

Czy to nierealne? Technicznie albo organizacyjnie – absolutnie realne. Skoro dało się to zrobić we francuskiej gminie Les Essarts, to dlaczego nie można by tego zrobić w Polsce? Zresztą Puy du Fou kilka lat temu otworzyło swoją filię w Hiszpanii, gdzie prezentowane są spektakle pokazujące hiszpańską historię.

Problemem nie jest ani technika, ani brak pomysłów. Problemem są pieniądze – takie przedsięwzięcie to rzecz jasna inwestycja na setki milionów złotych – a więc pytanie, czy są w Polsce ludzie, którzy uznaliby, że warto takie miejsce założyć. A także, czy byłoby dość zainteresowania, żeby tego typu park rozrywki utrzymywał się sam.

Zdecydowana większość gości Puy du Fou to Francuzi. Turyści nieposługujący się francuskim to – tak oceniam to na podstawie moich obserwacji – zaledwie kilka procent. Czy Polacy utrzymaliby swoje Puy du Fou?


Udostępnij Udostępnij Lubię to! Skomentuj36 Obserwuj notkę

Oto naści twoje wiosło: błądzący w odmętów powodzi, masz tu kaduceus polski, mąć nim wodę, mąć. Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (36)

Inne tematy w dziale Polityka