Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha
4073
BLOG

Prof. Bralczyk ma rację: pies nie umiera, ale zdycha

Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha Zwierzęta Obserwuj temat Obserwuj notkę 104
Stosowanie wobec zwierząt określeń zarezerwowanych dla ludzi ma konsekwencje: powoduje, że człowiek przestaje być postrzegany jako ktoś wyjątkowy. A skoro tak, to nie ma powodu, żeby jego potrzeby były na pierwszym miejscu. Ważniejszy jest np. klimat czy zwierzątka.

Nie muszę nawet czytać tego, co zwolennicy antropomorfizacji zwierząt wypisywali o prof. Jerzym Bralczyku, który ośmielił się stwierdzić, że pies zdycha, a nie „umiera”. Nie muszę, bo sam to znam z doświadczenia. Zwierzofile to rekordziści wśród grup absolutnych fanatyków, gotowi obrzucić człowieka mającego inne zdanie najprymitywniejszymi obelgami, życzyć mu śmierci, kalectwa, uznać za urodzonego kata i dręczyciela zwierząt i ludzi. Miałem z tym do czynienia wielokrotnie – na przykład wtedy, gdy wskazywałem, że kary za zabicie lub dręczenie zwierząt są w Polsce nieproporcjonalnie wysokie w relacji do kar za przestępstwa wobec ludzi. To zresztą skutek zmian w kodeksie karnym wprowadzonych przez obóz Zbigniewa Ziobry, żeby przypodobać się Jarosławowi Kaczyńskiemu, który jest również prozwierzęcym fanatykiem. Stąd przecież wzięła się nieszczęsna piątka dla zwierząt.

W sprawie inżynierii językowej, dotyczącej zwierząt, wypowiadałem się również wielokrotnie, ale przy okazji najnowszej awantury trzeba jednak powtórzyć kilka zasadniczych stwierdzeń.

Przede wszystkim rozumieć trzeba, że język, jakim się posługujemy i pojęcia, jakich używamy, mają znaczenie. Nie chodzi „tylko o słowa”, jak mówią niektórzy. Nie – chodzi aż o słowa. Za pomocą języka tworzy się siatkę pojęć i system odniesień. Wspominałem o tym niedawno w Salonie24, pisząc o stosowaniu odpowiedniej formy – „pan”, „pani” zamiast „ty” – i przypominając w tym kontekście dialog pomiędzy św. Maksymilianem Kolbe a SS-Hauptsturmführerem Karlem Fritzschem, gdy duchowny postanowił oddać swoje życie za innego więźnia.

To samo dotyczy uczłowieczania zwierząt poprzez język, a nie chodzi tutaj tylko o sam czasownik „umierać”. To również słowa takie jak „adopcja”, „dzieci” (czyli szczenięta), „urodzić” (zamiast oszczenić się), „mamusia” (zamiast „suka”). Oczywiście nie chodzi jedynie o psy. Pamiętam ogłoszenie jednej z prozwierzęcych organizacji, która próbowała wyłudzać od ludzi pieniądze na „mamusię z dzieckiem”, czyli krowę i jej cielę, żeby uratować je przed „śmiercią”, czyli zarżnięciem w rzeźni.

Te gierki z językiem wpływają na świadomość i postrzeganie relacji stworzeń względem siebie, nawet jeżeli nieświadomi ignoranci tego wpływu nie są w stanie ani zrozumieć, ani wychwycić. Używanie w stosunku do zwierząt określeń zarezerwowanych dla ludzi powoduje, że zanika jasne rozróżnienie. Człowiek przestaje być kimś wyjątkowym. O to właśnie chodzi w sporze o słowo „umierać”.

Oczywiście wbrew temu, co twierdzą fanatycy prozwierzęcy, stosowanie wobec zwierząt zwierzęcych określeń, a więc mówienie, że pies zdechł, a suka się oszczeniła, bynajmniej nie oznacza, że zwierząt nie szanujemy, uwielbiamy je dręczyć lub ich nie kochamy – tak oczywiście, jak kocha się zwierzęta, czyli pamiętając o tym, że nie są ludźmi. Można mieć do swojego psa stosunek bardzo osobisty i przeżywać jego odejście (to słowo jest neutralne i pasuje w różnych kontekstach), a mimo to stwierdzić, że ulubiony psi przyjaciel właśnie zdechł. Albo został uśpiony przez weterynarza, a nie „poddany eutanazji”. Proszę mi wierzyć – wiem co mówię, bo mam za sobą takie doświadczenia wbrew temu, co niektórzy sądzą.

Jeśli ktoś upiera się przy językowej antropomorfizacji swojego zwierzęcia, znaczy to, że albo nieświadomie i bezkrytycznie przyjmuje kolportowane szeroko wzorce, nie rozumiejąc po prostu konsekwencji, albo całkiem świadomie deklaruje w ten sposób, że uważa zwierzęta za równe ludziom. Ta druga postawa znajduje odzwierciedlenie w przekonaniu, że zwierzęta posiadają jakiekolwiek prawa, co jest – jak wielokrotnie tłumaczyłem – absurdem. Warunkiem posiadania praw jest bowiem, po pierwsze, posiadanie obowiązków, których zwierzęta z oczywistych powodów nie mają, a po drugie – zdolność do odróżniania dobra od zła, które to kategorie są całkowicie obce światu zwierząt.

(Uprzedzam tradycyjnie pojawiający się argument o dzieciach czy osobach niepełnosprawnych umysłowo, które również tego rozróżnienia w pełni nie mają: mowa tu o cechach gatunkowych, nie jednostkowych, zaś wspomniani przedstawiciele rodzaju ludzkiego są i tak pozbawieni pełni praw przysługujących osobie w pełni świadomej.)

Niektórzy nie rozumieją, że nieposiadanie przez zwierzęta praw nie oznacza, że to my, ludzie, nie mamy wobec nich obowiązków albo że nie są w żaden sposób chronione. Jest przeciwnie. To właśnie człowiek jako osoba świadoma ma wobec zwierząt obowiązki – ale one nie wynikają z posiadania przez nie jakichś „praw”.

Jak zwykle powstaje problem, do którego nigdy fanatycy prozwierzęcy nie umieją się odnieść: co ma być granicą uczłowieczania zwierząt i przyznawania im praw? Dlaczego prawa ma mieć pies i kot, ale już nie mysz polna? A może mysz także? Ale w takim razie może i będący szkodnikiem szczur? A może rybki czy mrówki również powinny mieć „prawa”, a jeśli nie, to dlaczego? A co ze zwierzętami gospodarskimi? Gdzie i dlaczego postawić granicę? Uznając, że zwierzęta mogą mieć „prawa”, otwieramy całą serię kompletnie nierozstrzygalnych na poziomie etycznym i ontologicznym problemów. Oczywiście 99 procent osób twierdzących, że zwierzęta prawa mają, w ogóle nie rozumie, jakie są tego konsekwencje i nie zdaje sobie sprawy z istnienia tych problemów.

Manipulacje językiem służą zmianie hierarchii bytów – właśnie poprzez język. Nie chodzi nawet o to, żeby wynieść zwierzęta na poziom człowieka, ale raczej o to, żeby zniżyć człowieka do poziomu kolejnego zwierzęcia, ze wszystkimi tego konsekwencjami. Żeby zaprzeczyć naszej ludzkiej wyjątkowości. A takie podejście ma później określone skutki w dziedzinach choćby takich jak ekologia czy „walka z klimatem”. Bo skoro człowiek nie jest kimś wyjątkowym, to dlaczego jego potrzeby miałyby o czymkolwiek decydować?


Udostępnij Udostępnij Lubię to! Skomentuj104 Obserwuj notkę

Oto naści twoje wiosło: błądzący w odmętów powodzi, masz tu kaduceus polski, mąć nim wodę, mąć. Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (104)

Inne tematy w dziale Rozmaitości