Pomnik Ofiar Rzezi Wołyńskiej, autorstwa śp. Andrzeja Pityńskiego, pownien być wyrzutem sumienia dla tych, którzy odrzucają pamięć o ukraińskiej zbrodni - w tym zwłaszcza dla kierownictwa polskiego państwa, byłego i obecnego.
Kiedy niedawno robiłem na kanale Super Ring wywiad z szefem Kancelarii Prezydenta, panem ministrem Marcinem Mastalerkiem, zapytałem go, kto będzie reprezentować głowę państwa w Domostawie 14 lipca. Pan minister początkowo w ogóle nie kojarzył, o co chodzi. Gdy wyjaśniłem, że wówczas odbędzie się odsłonięcie pomnika Ofiar Rzezi na Wołyniu, stwierdził, że nie wie, bo za takie sprawy odpowiada pan minister Kolarski. Ostatecznie, zdaje się, głowy polskiego państwa nie reprezentował nikt, co zresztą niespecjalnie zaskakuje w kontekście ubiegłorocznych słów pana prezydenta o „ofiarach Wołynia” czy jego wyjaśnień w niedawnym wywiadzie, że na Ukrainę nie wolno w sprawie mordów na Polakach naciskać.
Wygląda więc na to, że uroczystość odsłonięcia pomnika autorstwa śp. Andrzeja Pityńskiego w podkarpackiej gminie Jarocin zgromadziła mnóstwo ludzi, ale nikogo z oficjalnego rozdzielnia. Wszak na rząd także nie sposób liczyć, skoro sam pan premier nie był uprzejmy rocznicy 11 lipca w ogóle dostrzec. I może to nawet paradoksalnie dobrze, a w każdym razie – nie do końca źle.
Pisząc ostatnio na portalu Onet o upominaniu się o własnych pomordowanych obywateli, o pamięć o nich, poszukiwania i ekshumacje, stwierdziłem, że jest to kwestia miękkiej siły państwa. Państwo polskie, odpuszczając tę kwestię i za poprzedniego (z wyjątkiem czysto retorycznych wyskoków), i za obecnego rządu niejako deklaruje wszem i wobec, że jest słabe i można mu różne rzeczy bez większego wysiłku dyktować oraz narzucać. Trudno – w tej chwili, z tymi ludźmi u władzy tego się po prostu nie przeskoczy, ale z tego punktu widzenia lepiej by oczywiście było, gdyby Polska stawiała tę sprawę konsekwentnie i twardo.
Lecz brak tego wsparcia też może dać jakąś korzyść. Spójrzmy bowiem, co stało się z pamięcią o żołnierzach antykomunistycznego podziemia powojennego w momencie, gdy PiS sobie ich kult niejako przywłaszczył i upaństwowił po objęciu rządów. Wcześniej to była pamięć żywa, kiedy zajmowali się nią spontanicznie ludzie z potrzeby serca. Gdy sprawy wziął w swoje ręce pan Macierewicz, zniknęła spontaniczność, a „żołnierze wyklęci” stali się nudną jazdą obowiązkową. Sprawie Wołynia, Małopolski Wschodniej i Polesia na razie to nie grozi. Nawet przeciwnie: konsekwentne jej zamilczanie i lekceważenie przez polityków obu dużych obozów przy ich zgodnej skrajnie proukraińskiej postawie sprawia, że pamięć o ukraińskiej rzezi na Polakach zyskuje posmak owocu zakazanego i czegoś buntowniczego. To na ogół przynosi efekty odwrotne wobec tych, których oczekują cenzorzy danej sprawy. Tłumy, jakie pojawiły się dzisiaj w podkarpackim Jarocinie, są tego dowodem.
Tu trzeba oddać zasługi samorządowcom z gminy Jarocin, którzy mieli odwagę przeciwstawić się naciskowi i atmosferze, przede wszystkim wójtowi gminy Zbigniewowi Walczakowi. Na czele komitetu, który postawił sobie za cel ustawienie pomnika, przez lata stał nieodżałowany ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, a są w nim między innymi Witold Gadowski, robiący wielką robotę na rzecz pamięci o sprawie mordu wołyńskiego jako dziennikarz, czy Stanisław Srokowski, który w swoich książkach przedstawia wstrząsający obraz masakry dokonywanej czasem przez jednych członków rodziny na innych.
Skoro zaś o odsłoniętym dzisiaj pomniku mowa – trzeba wspomnieć o jego budzącej emocje formie. Kiedyś w dużej mierze podzielałem zastrzeżenia i dzisiaj się pojawiające, nie tylko zresztą ze strony przeciwników upamiętniania ludobójstwa w ogóle – bo ci oczywiście użyją chętnie każdego nadarzającego się argumentu – ale też tych ogólnie przychylnych pamięci o ofiarach ukraińskich zbrodni. Zmieniłem jednak zdanie – z dwóch powodów.
Po pierwsze – uznałem, że wobec ciągłego odsuwania przez polskich polityków sprawujących władzę kwestii prawdy historycznej, a przede wszystkim – sprawy ekshumacji i pochówków polskich obywateli na dalszy plan, jakieś estetyczne wątpliwości, dotyczące kształtu pomnika, mają znaczenie nawet nie drugo-, ale trzeciorzędne. Znacznie ważniejsze jest, żeby upamiętnienie doszło do skutku.
Po drugie – w dużym stopniu przekonały mnie ostatecznie argumenty zwolenników werystycznej koncepcji pomnika, porażającej dosłownością i prostą symboliką. Ukraińska zbrodnia na Polakach nie była estetycznie wysmakowana – była tak skrajnie okrutna, że nie mieści się to w naszych współczesnych możliwościach pojmowania. Oczywiście zbrodnie skrajnie okrutne na masową skalę we współczesnym świecie się zdarzały i zdarzają. Ale nie jest to powód, żeby nie zwracać na to uwagi, szczególnie gdy taka zbrodnia dotyka naszego narodu. Metody, po które sięgali zbrodniarze, a które Andrzej Pityński umownie pokazał na pomniku, przypominają najgorsze okrucieństwa ery antycznej albo sposoby uwielbiane we wschodnich cywilizacjach. Zapewniam, że dziecko nabite na widły nie jest i tak na szczycie hierarchii okrucieństwa. Jeśli ktoś chce wiedzieć więcej, odsyłam do książek Stanisława Srokowskiego, ale ostrzegam: to gorsze niż najgorszy horror, jaki moglibyśmy sobie wyobrazić.
Zgadzam się zatem, że ten pomnik musi porażać, może nawet szokować. Tak jak zapewne szokujące byłoby to, co ukazałaby ziemia, gdyby Ukraińcy zgodzili się na masowe poszukiwania i ekshumacje. Szczątki zaczęłyby mówić o bezprzykładnej nienawiści, a ukraińska nacjonalistyczna narracja, oparta na legendzie UPA jako siły walczącej z Sowietami, mogłaby się nie ostać.
Na koniec: w jednym jeszcze miejscu o upamiętnienie zbrodni wołyńskiej walczą z własnej woli i chęci ludzie, dla których ta sprawa jest ważna. To Stowarzyszenie Wspólnota i Pamięć, kierowane przez Pawła Zdziarskiego, które stara się, aby na najważniejszym polskim cmentarzu – na Powązkach – pojawiło się upamiętnienie zbrodni Ukraińców na Polakach. Tym razem chodzi o formę absolutnie niekontrowersyjną – po prostu o krzyż z odpowiednim napisem, którego projekt można znaleźć na stronach stowarzyszenia. Warto też rozważyć wsparcie powiązanego projektu – powstającego filmu dokumentalnego o ks. Isakowiczu-Zaleskim. Przecież żadna duża telewizja, a już na pewno państwowa, takiego filmu nie zrealizuje.
Oto naści twoje wiosło:
błądzący w odmętów powodzi,
masz tu kaduceus polski,
mąć nim wodę, mąć.
Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka