Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha
4092
BLOG

„Warum wollen Sie für ihn sterben?”, czyli o mówieniu na „ty”

Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha Internet Obserwuj temat Obserwuj notkę 123
Rozpowszechnienie zwracania się na „ty” do obcych osób to systemowe schamianie społeczeństwa, które ma konkretne skutki społeczne.

Jestem we Francji, więc na stronach internetowych wyświetlają mi się francuskie reklamy kontekstowe. Oczywiście nie po raz pierwszy jestem w kraju francuskojęzycznym, ale dopiero teraz zwróciłem uwagę na detal: wszystkie te reklamy posługują się grzecznościową formą 2. osoby liczby mnogiej, czyli „vous”. W tym momencie dotarło do mnie, że dokładnie tak samo są zbudowane reklamy w Niemczech. Nie ma tam „du”, jest „Sie” (odpowiednik 3. osoby liczby mnogiej, czyli niemiecka forma grzecznościowa).

Język polski posługuje się bardzo szczególną formą grzecznościową, której korzeni należy szukać w XIX w. Istniejąca w wielu językach forma oparta na którejś osobie liczby mnogiej w Polsce uchodzi słusznie za obciążoną złymi skojarzeniami. Przed upowszechnieniem się formy „pan, pani” była stosowana w relacjach pomiędzy lub jako sposób zwracania się do osób z niższych warstw społecznych, przede wszystkim chłopstwa. Później wjechała do Polski na sowieckich czołgach, ale w codziennych relacjach nigdy nie zajęła miejsca formy utrwalonej.

Z kolei upowszechnienie się formy „pan”, wcześniej w różnych odmianach zarezerwowanej dla stanu szlacheckiego („wasza mość”, w skrócie „waszmość”, „jaśnie wielmożny pan”, „wasza miłość” itd.), wynikało z jednej strony z zanikania szlachty jako warstwy społecznej, z drugiej – z zapotrzebowania na „demokratyzację” wzajemnego szacunku. Ludzie rozumieli, że właśnie ta forma, dostępna wcześniej tylko dla stanu szlacheckiego (oraz magnaterii), jest jedyną gwarantującą wzajemny szacunek właśnie i odpowiednio formalizującą relacje. Ta formalizacja relacji była uznawana i odczuwana jako coś pożądanego. Stąd stopniowe upowszechnianie się formy „pan, pani” w wieku XIX.

Wracając do współczesności: w polskich reklamach tej formy się oczywiście nie uświadczy. Można to częściowo zrozumieć – od kiedy zaczęły powstawać reklamy po polsku, używano w nich trybu rozkazującego dla 2. osoby liczby pojedynczej i jest to pewna tradycja, wynikająca z potrzeby zwięzłości przekazu. Ale to w żaden sposób nie tłumaczy narastającego schamienia języka komunikacji między firmą a klientem. Jeśli we Francji czy Niemczech nawet w reklamach zachowano formę grzecznościową, to oczywiste jest, że tym bardziej trwa ona w relacjach między firmami a ich klientami. W Niemczech przykładowo rachunki za prąd czy inne usługi zawsze zaczynają się od formalnego zwrotu „Sehr geehrter” i zawsze używana jest w nich forma „Sie”.

W Polsce natomiast od kilkunastu już lat trwa schamianie międzyludzkich relacji poprzez wspomniane „skracanie dystansu”, czyli zwracanie się również w formalnej komunikacji z klientem na „ty”. Tą formą posługują się praktycznie wszystkie serwisy internetowe, telekomy, banki. Wciąż jeszcze pracownicy infolinii używają formy „pan, pani”, choć podobno nawet tutaj zdarzają się wyjątki. Skąd się to wzięło, trudno dokładnie powiedzieć. Prawdopodobnie jeszcze w latach 90. jacyś mądrale, zapatrzeni w anglosaskie wzorce, ale nie do końca je rozumiejący, uznali, że dzięki „skracaniu dystansu” nawiążą lepsze relacje z klientami. To była oczywiście wiedza śmieciowa i postępowanie podparte koszmarnymi kompleksami, które w polskim życiu publicznym odgrywają ogromną rolę. Wpływ używania formy „ty” na relacje z klientami nie został chyba nigdy w Polsce zbadany, a wątpię, aby jakikolwiek istniał. Przenoszenie metod z krajów anglosaskich – gdzie do „you”, oznaczającego liczbę mnogą (czyli również sposób wyrażenia szacunku), dodaje się „sir” lub „madam” – wprost na język polski i polską sferę kulturową nie ma najmniejszego sensu. Sposób zwracania się ludzi do siebie to jedna z najbardziej „własnych” cech danej kultury.

Postawiłbym nawet tezę, że dzisiaj wszystkie te firmy, które piszą do nas na „ty”, nie tylko niczego w ten sposób nie zyskują, ale jest dokładnie przeciwnie. Taka forma nie sprawia, że czujemy się traktowani poważnie, z należytą atencją, ani też niczym już takiej firmy nie wyróżnia. Zresztą tam, gdzie właśnie poważne traktowanie i szacunek są istotne – jak w sektorze bankowości prywatnej – wciąż obowiązują utrwalone formy komunikacji.

Dzisiaj, gdyby ktoś chciał się wyróżnić na plus, powinien wrócić do tradycyjnej formy „pan, pani”. Niedawno zrobiłem zakupy w Sklepie Wokulskiego – dowcipnie urządzonym sklepie internetowym z gadżetami nawiązującymi do klasyki polskiej literatury i ważnych faktów z naszej historii. Zapamiętałem nazwę, ponieważ sklep – w ramach pewnej autokreacji, nawiązując do czasów „Lalki” – pisze do swoich klientów, stosując piękną, tradycyjną formę „wielmożny panie”.

Mamy oczywiście grupę zaciekłych obrońców schamienia i formy „ty” – to w większości tak zwani fajnopolacy. Ta grupa reaguje furią na każdy argument w obronie jakiejkolwiek tradycji – również językowej. Nie dlatego, że stoją za tym jakieś przemyślenia. Po prostu dlatego, że jest to obrona czegoś utrwalonego i tradycyjnego. W dużym stopniu przypominają pod tym względem zagorzałych zwolenników komunizmu czy w ogóle zaprzysięgłych rewolucjonistów z różnych okresów i miejsc. Z tym samym ferworem paryska tłuszcza musiała zwalać z fasady katedry Notre-Dame statuy rzekomych królów, a tak naprawdę świętych, czy w innych miejscach dokonywać równie bestialskiej rozprawy ze „starym”.

(Jak się właśnie dowiedziałem, w Tours, gdzie jestem, bo zbezczeszczeniu kolegiaty św. Marcina rewolucjoniści spalili jeszcze zwłoki tego świętego, będące relikwią – ocalał jedynie kawałek czaszki, dziś przechowywany w grobie w nowej, konsekrowanej w 1925 r. bazylice.)

Dla każdego, kto rozumie, jak działa język, jasne jest, że forma, w jakiej zwracają się do siebie obce sobie osoby nie jest obojętna. Ona ma konkretne skutki psychologiczne i społeczne. Przede wszystkim – faktycznie likwiduje dystans, ale nie oznacza to mniemanych pozytywnych skutków. Wręcz przeciwnie: dystans jest warunkiem podchodzenia do siebie w odpowiedni sposób i zachowania społecznej hierarchii, która z kolei jest gwarancją społecznego ładu i dobrego funkcjonowania społeczeństwa. Większość ludzi uznaje, że wobec kogoś, z kim może się spoufalić, może też sobie pozwolić na więcej. Nie bez powodu w każdej sytuacji bezwzględnej i wymuszonej przewagi jednego człowieka nad drugim pojawia się – oczywiście w komunikacji tylko w jedną stronę– forma „ty”, niezależnie od języka. Tak mówi strażnik do więźnia, przesłuchujący do przesłuchiwanego, chamuś do nieznajomego, którego chce obrazić. Jednym z najbardziej uderzających epizodów w historii wzajemnych relacji językowych jest ten o heroicznym czynie św. o. Maksymilianie Kolbe.

Jak wiadomo, o. Kolbe mówił świetnie po niemiecku i w tej świetnej niemczyźnie zreferował zwięźle oficerowi prowadzącemu 29 lipca 1941 r. apel, SS-Hauptsturmführerowi Karlowi Fritzschowi, że chciałby umrzeć zamiast Franciszka Gajowniczka.

Początkowo dialog – według relacji Michała Micherdzińskiego – wyglądał typowo:

– Was will dieses polnische Schwein? – zapytał Fritzsch.

– Ich will sterben für ihn – odparł o. Kolbe, wskazując Gajowniczka.

– Wer bist du? – pytał SS-man, cały czas trzymając się obozowej konwencji.

– Ich bin ein polnischer katolischer Priester – padła odpowiedź.

I wtedy – jak relacjonuje świadek – wydarzyło się coś niebywałego w historii obozu Auschwitz. Niemiec, znany z sadyzmu i pogardy wobec więźniów, zapytał:

– Warum wollen Sie für ihn sterben? – zamiast zwyczajowej, dotychczas stosowanej formy „du” – czyli „Dlaczego chce PAN za niego umrzeć?”, nie zaś „Dlaczego CHCESZ…”.

– Er hat eine Frau und Kinder – prosto odparł o. Kolbe.

Ta opowieść o świętym w Auschwitz przypomina mi się zawsze, gdy wraca dyskusja o formach grzecznościowych. Ten jeden, jedyny moment, w którym Niemiec, mordujący Polaków każdego dnia i uważający ich za podludzi, został do tego stopnia zaskoczony i oszołomiony czynem o. Kolbe, że przez chwilę duchowny odzyskał w jego oczach godność i status człowieka – co miało swoje odbicie w formie, w jakiej SS-man zwrócił się do więźnia.

Schamianie relacji międzyludzkich poprzez uporczywe upowszechnianie formy obcej naszej kulturze w kontaktach między obcymi osobami ma zatem poważne skutki społeczne. To coś w rodzaju sprytnej, bo czynionej pokątnie, egalitaryzacji. Niektórzy w ten sposób realizują zapewne swoje sny o zniszczeniu starego świata. Ja uważam, że tego świata trzeba bronić. Tym bardziej, im bardziej jest atakowany przez hordy barbarzyńców, choćby tylko językowych.


Udostępnij Udostępnij Lubię to! Skomentuj123 Obserwuj notkę

Oto naści twoje wiosło: błądzący w odmętów powodzi, masz tu kaduceus polski, mąć nim wodę, mąć. Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Technologie