Nawet gdyby uznać, że organizacje takie jak Grupa Granica czy Podlaskie Ochotnicze Humanitarne Pogotowie nie łamią prawa wprost, to ich obecność i pomoc dla nielegalnych imigrantów napędza najazd na Polskę. Pora, że rząd zadziałał stanowczo.
Wicepremier Władysław Kosiniak-Kamysz nie ma dobrego czasu. Nieporadność i bierność bądź co bądź doświadczonego polityka zaskakuje. Najnowszym przejawem tej pierwszej cechy jest rozpaczliwie brzmiące wezwanie, jakie pan minister wygłosił podczas konferencji prasowej w ostatni czwartek. Mówiąc o sytuacji na polsko-białoruskiej granicy szef MON powiedział: „To nie są uchodźcy, którzy chcą przekroczyć granicę i szukać schronienia w Polsce. To są zorganizowane grupy atakujące żołnierzy i funkcjonariuszy”. I dalej: „Pomoc dla drugiego człowieka? Ja wszystko rozumiem, jestem lekarzem, mam dużą wrażliwość. Ale wskazywanie miejsca, gdzie nie ma polskich żołnierzy, »idźcie w tamtą stronę«, czy takie komunikowanie się wzajemne i udzielanie jakichś wskazówek, informacji, gdzie łatwiej będzie [przekroczyć granicę]... Takie informacje weryfikujemy teraz, sprawdzamy, ale jeżeli one są prawdziwe, to bardzo proszę o zawrócenie z tej drogi, to jest po prostu niebezpieczne dla polskich żołnierzy i funkcjonariuszy. […] Ułatwianie tego nie jest działaniem dla dobra i nie jest działaniem humanitarnym, tylko jest działaniem zagrożenia dla żołnierza i funkcjonariusza, który jest i poświęca się dla Polski, chroniąc dzisiaj granicę”.
Wypowiedź szefa MON wywołała zdumienie. Wszak organizacje takie jak Grupa Granica czy Podlaskie Ochotnicze Humanitarne Pogotowie działają na granicy od czasów kryzysu w roku 2021 i doskonale wiadomo, jaki jest charakter tej działalności. Jak to możliwe, że choć obecny kryzys trwa już jakiś czas, a nawet wprowadzono już przy granicy strefę buforową, doniesienia na temat nielegalnej działalności wspomnianych grup są dopiero „sprawdzane”? Jeszcze większe zdumienie wywołuje apel pana ministra. Szef MON po raz kolejny nadszarpuje w ten sposób swój polityczny wizerunek i prezentuje się jako polityk słaby. Organizacje, o których mówi pan wicepremier, są przez ogromną część Polaków – zdecydowanie niechętną nielegalnej imigracji, co pokazują wszystkie możliwe sondaże – postrzegane skrajnie negatywnie. Wystarczy wejść na ich profile na portalach społecznościowych, gdzie chwalą się swoimi działaniami. Zdecydowana większość komentarzy i odpowiedzi oscyluje pomiędzy mocno krytycznymi a skrajnie obelżywymi i wulgarnymi. Te w odmiennym tonie zdarzają się sporadycznie. Organizacje wspierające migrantów są przez większość Polaków postrzegane jako działające wbrew naszemu interesowi.
Jak zatem odbiorcy zinterpretują sytuację, w której szef resortu obrony – kluczowego dla zapewnienia Polsce bezpieczeństwa zewnętrznego – zamiast działać, może ich tylko grzecznie prosić, żeby zaczęli się inaczej zachowywać? Nietrudno się domyślić, że zostanie to odebrane jako przejaw skrajnej słabości. Jest to zadziwiające, gdy weźmie się pod uwagę, że przecież Władysław Kosiniak-Kamysz jest w tym rządzie wicepremierem. Tymczasem pojawiły się informacje, że członkowie organizacji proimigranckich dostali bardzo szybko przepustki do strefy buforowej. Za ich wydanie musiał odpowiadać resort Spraw Wewnętrznych i Administracji. Czy wicepremier z PSL nie był w stanie choćby w tej sprawie porozumieć się z Tomaszem Siemoniakiem? Dlaczego informacje w tej sprawie znamy z niezależnych źródeł – potwierdzono je w Straży Granicznej (zrobił to profil Służby w Akcji z portalu X), a nie od członków rządu? Dlaczego nie słyszymy o cofnięciu przepustek, skoro istnieje poważne podejrzenie, o którym mówi sam wicepremier, że te organizacje ich nadużywają?
Oczywiste jest, że wspomniane NGO-sy przedstawiają się jako niosące „pomoc humanitarną”. Faktycznie jednak uzasadnione jest oskarżanie ich o działania wbrew interesowi polskiego państwa i obywateli. Państwo – jakiekolwiek, nie tylko Polska – w obliczu najazdu nielegalnych migrantów ma prawo się bronić. Nie trzeba chyba tłumaczyć, dlaczego taka migracja jest zagrożeniem i jak dużym. W dodatku w tym wypadku mamy do czynienia z akcją koordynowaną przez kraje nam wrogie, czyli Białoruś i przede wszystkim Rosję.
Żeby mieć ludzką „amunicję”, kraje nas nią atakujące muszą ją jednak skądś wziąć. Istotnym elementem jest przekonanie migrantów, że mają przed sobą skuteczną i bezpieczną drogę do rzekomego europejskiego raju. Ważnym zaś elementem tej akcji propagandowej jest przekazywanie wiadomości o możliwościach uzyskania wsparcia. Dlatego też zresztą tak ważny jest element odstraszania po polskiej stronie. To nie tylko „kinetyczna” obrona granicy, ale też element wojny informacyjnej. Każda słabość jest w niej bezwzględnie wykorzystywana.
Nacierający na granicę świetnie wiedzą, gdzie mają to robić. Gdzie mogą napotkać faktyczny opór i zdecydowanie działanie, a gdzie brakuje funkcjonariuszy albo stacjonujący w danym miejscu oddział jest niedoświadczony i słaby. Z pewnością część tych informacji przepływa już z naszej strony granicy, od tych, którym udało się ją przejść. Nieoceniona jest także wiedza o tym, kto może znad granicy zabrać nielegalnych migrantów do własnego auta i odwieźć w dalsze miejsce, gdzie już nie tak łatwo napotkać patrol policji czy Straży Granicznej. Tu warto zwrócić uwagę na zdjęcia, którymi chwalą się aktywiści: pasażerami samochodów przez nich prowadzonych nie są zziębnięte (o to zresztą o tej porze roku trudno) kobiety z dziećmi, ale niemal wyłącznie młodzi mężczyźni, wyglądający na zdrowych i energicznych.
Nawet jeśli działalność organizacji proimigranckich ograniczałaby się do przewożenia ludzi, to i tak byłoby to działanie wbrew polskiemu interesowi. Migranci powinni mieć świadomość tego, że droga przez polsko-białoruską granicę nie jest łatwa, nie jest bezpieczna, że nikt na nich po drugiej stronie nie czeka i nikt im tam nie pomoże, mogą za to trafić w ręce polskich służb. Może to brzmieć brutalnie, ale to część racjonalnej strategii obrony przed nielegalną imigracją.
Rząd Donalda Tuska w sprawie migracji próbuje lawirować pomiędzy różnymi segmentami elektoratu koalicyjnych ugrupowań. Sam pan premier wypowiada się na ten temat dość jednoznacznie – a też każdy, kto śledził jego polityczną karierę, wie, że wielkim zwolennikiem polityki otwartych ramion nigdy nie był. Zdecydowano się w końcu na wprowadzenie strefy buforowej, za co lidera KO atakuje już lewica – choć nie brakuje i takich, którzy sądzą, że strefa służy głównie ukrywaniu działalności proimigranckiej. Brzmi to nieco jak teoria spiskowa – choć w polityce wszystko przecież jest możliwe. Faktycznie, można odnieść wrażenie, że bierna właściwie postawa wobec proimigranckich organizacji jest próbą zaspokojenia zapotrzebowania tego najbardziej lewicowego i mającego najbardziej proimigranckie poglądy segmentu wyborców. Byłoby to zatem swego rodzaju balansowanie na linie.
Jednak równowagi nie da się w tej sytuacji zbyt długo utrzymywać. Aktywność proimigranckich NGO-sów w mediach społecznościowych wywołuje coraz większą konsternację, a też i złość, ponieważ jest odbierana jako prowokacja. Coraz bardziej też wygląda na śmianie się w nos rządowi albo przynajmniej niektórym jego członkom. Można sformułować hipotezę, że ta niezwykła tolerancja władzy wobec tych działań jest próbą osłabienia przez Donalda Tuska pozycji Władysława Kosiniaka-Kamysza – to jednak o tyle ryzykowne założenie, że obraz sytuacji uderza w cały obóz rządzący. W końcu jego oficjalną – i akceptowaną przez większość, również wśród wyborców KO – polityką jest stanowcze reagowanie na zagrożenie nielegalną migracją.
Nastroje w tej sprawie pokazał najświeższy sondaż dla Tok FM i OKO Press, dotyczący push-backów, czyli najradykalniejszej formy obrony przed nielegalnym przekraczaniem granicy. Okazuje się, że średnio akceptuje je aż 67 proc. Polaków, w tym 61 proc. wyborców KO, 60 proc. wyborców Trzeciej Drogi, 86 proc. wyborców PiS i 91 proc. wyborców Konfederacji. Jedynie wśród wyborców Lewicy push-backi cieszą się poparciem mniejszości, bo 39 proc. Acz nawet w tej grupie mają niewielu więcej przeciwników – 43 proc. Trudno jednak zakładać, że pan premier przejmuje się elektoratem topniejącej w oczach lewicy – i to w dodatku nie całym.
Jest wreszcie ostatnie pytanie: z jakich pobudek działają członkowie organizacji proimigranckich. Tego oczywiście nie wiemy na pewno. Część niewątpliwie szczerze wierzy, że wypełnia misję humanitarną. Być może nie rozumieją lub nie zastanawiają się nad szerszymi skutkami swojej działalności. Część robi to zapewne z potrzeby popularności. Można, a nawet trzeba jednak zadać sobie pytanie, czy – wziąwszy pod uwagę opisane wyżej skutki tych poczynań – nie powinniśmy również rozważyć hipotezy, że motywacje niektórych mogą leżeć na wschód od Polski. Wszak de facto wspierają oni wrogą naszemu krajowi politykę naszych wschodnich sąsiadów.
Oto naści twoje wiosło:
błądzący w odmętów powodzi,
masz tu kaduceus polski,
mąć nim wodę, mąć.
Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka