Szkoła według pani Nowackiej będzie wypuszczała kretynów, niezdolnych do rozumowania w kategoriach procesów oraz przyczyn i skutków. I może taki jest plan, co tylko tacy kretyni będą gotowi głosować na lewicę.
Niedawno w nielicznych polskich kinach pojawił się film „Wandea. Zwycięstwo albo śmierć”. Przy tej okazji być może niektórzy odświeżyli sobie wiedzę o pierwotnej przyczynie wandejskiego antyrepublikańskiego ludowego zrywu z roku 1793, czyli o rewolucji francuskiej. Rewolucja francuska, dzisiaj uznawana przez państwo francuskie za jego mit założycielski, w ciągu mniej więcej dekady swego trwania jak w pigułce ukazała patologie wszystkich późniejszych rewolucji komunistycznych. Zmiany rozpoczęte w imię „rozumu” i potem do niego się odwołujące w istocie były skrajnie bezrozumne, a często zwyczajnie zabobonne. Nie przypomina nam to czegoś?
Jedną z najbardziej wyróżniających rewolucję francuską cech był bezmyślny zapał, żeby zerwać ze wszystkim, co było. Nie dlatego, że sprawdzono, że to było złe, namyślono się, przeanalizowano i ostrożnie postanowiono istniejący stan rzeczy zmodyfikować. Tak postępowaliby konserwatyści. Nie – istotą rewolucji francuskiej było rozwalania dla samego rozwalania. Bezmyślny kult „nowości”. Od tamtego czasu to konstytutywna cecha lewicy.
Ponieważ pan Donald Tusk oddał lewicy w pacht istotne obszary polskiego państwa, przeto jej przedstawiciele zaczynają w nich już realizować swoje plany. Jedną z przedstawicielek ideowej lewicy (aczkolwiek małą literą, bo formalnie jest członkiem Koalicji Obywatelskiej) w rządzie jest pani minister edukacji Barbara Nowacka. Pani minister przyszła do ministerstwa z ogólnym planem i zapowiedzią, że „szkoła ma być teraz fajna”. Czyli ma nie stresować.
Pozbycie się stresu do jedna z obsesji lewicy. Oczywiście całkowite wyeliminowanie elementu rywalizacji, oceny, stresu z procesu edukacji miałoby nietrudne do przewidzenia skutki. Ze szkoły wyjdzie pokolenie „płatków śniegu” w większości całkowicie nieprzygotowanych na dorosłe życie, a nawet na naukę na wyższym poziomie. Każde zmierzenie się z normalną w świecie dorosłych rywalizacją albo ocenianiem będzie u nich nie tylko wywoływało traumę, ale też żale i pretensje. Jak już z kolei wiemy z zapowiedzi między innymi pana wiceministra Śmiszka – czyjeś złe samopoczucie może być powodem, żeby węszyć mowę nienawiści. Gdyby w chwili wchodzenia w dorosłe życie ludzi wychowanych w szkole według pani Nowackiej nadal rządziła lewica, musiałaby – w imię dobrego samopoczucia obywateli – zacząć zakazywać rywalizacji i oceniania również w dorosłym życiu.
Najnowszym konkretem jest zapowiedź likwidacji od kwietnia prac domowych w szkołach podstawowych. Ta zapowiedź pojawia się z konkretnym terminem – proszę zauważyć – zaledwie miesiąc od sformowania rządu. Czy zatem w tej sprawie prowadzono jakieś konsultacje z ekspertami? Czy MEN posiada jakieś analizy, pokazujące, jakie będą skutki takiego posunięcia i badające wyniki innych systemów edukacji oraz porównujące podejście w nich do prac domowych? Czy konsultowano się z nauczycielami? Dlaczego zmiana ma wejść w życie w środku roku szkolnego? O to oczywiście dziennikarze nie pytają (poziom dziennikarstwa jest, nawiasem mówiąc, także dobrą recenzją polskiego systemu edukacji), zatem ja takie właśnie pytania przesłałem do MEN. O odpowiedziach oczywiście poinformuję.
Prace domowe bywały faktycznie nadmiernym obciążeniem. Nauczyciele nie koordynowali ich zadawania, trudne zadania nakładały się na siebie, często bywało ich zbyt wiele. Nierzadko do pracy musieli się włączać rodzice. To wszystko może być argumentem za tym, żeby system prac domowych nieco zmienić, poprawić, zreformować w niezbędnym stopniu. To byłoby podejście konserwatywne. Ale przecież pani minister nie jest konserwatystką, ale lewicową rewolucjonistką. I, jak to rewolucjoniści, nie będzie się bawić w jakieś tam subtelności. Jedziemy walcem: likwidacja wszystkich prac domowych, z każdego przedmiotu i koniec.
Tymczasem prace domowe mają gigantyczne znaczenie. Po pierwsze – uczą samodzielnej pracy, czego po prostu nie da się w wielu przypadkach zrealizować na lekcjach. Na przykład w matematyce samodzielne rozwiązywanie zadań jest jedynym sposobem na nauczenie się odpowiednich metod. Podobnie na polskim – samodzielne pisanie w domu jest konieczne, tego nie da się zrobić w czasie lekcji. Chyba że nasz plan to wychowanie analfabetów, których zdolności ograniczą się do umieszczenia opisu przy filmie na Tik-Toku.
Po drugie – co nie mniej ważne – uczą systematyczności. Proszę sobie teraz wyobrazić, że ze szkoły podstawowej wychodzi 15-latek, trafia do szkoły średniej i tam nagle styka się z koncepcją pracy domowej. To będzie dla niego szok i gigantyczne wyzwanie w porównaniu z dzieckiem wdrażanym w system prac domowych od podstawówki.
Po trzecie – prace domowe to również sposób na wybicie się osób szczególnie zdolnych. Ale lewica takich z zasady nie lubi. Lewicowa koncepcja szkoły zmierza do urawniłowki. Tę zresztą będzie urzeczywistniać koszmarna koncepcja edukacji włączającej, nieuchronnie oznaczająca równanie w dół, do najsłabszych. Rodziców, którzy nie wiedzą, o co chodzi, zachęcam, żeby wyszukali sobie to hasło w sieci. Tylko najpierw niech usiądą, bo świadomość tego, do jakiego poziomu może zostać sprowadzona edukacja ich dzieci, może ich porazić.
Jestem z zasady bardzo sceptyczny, gdy słyszę, że jakaś zmiana, jakieś wprowadzane rozwiązanie, ma prowadzić do daleko idących strategicznych skutków i „taki jest plan”. Ale przyznam, że w tym wypadku na ten sceptycyzm nie umiem się już zdobyć. Być może nie jest tak, że pani Nowacka w pełni świadomie realizuje strategię wychowywania w polskich szkołach bezmyślnych idiotów, którzy nie będą umieli rozumować w kategoriach przyczyny i skutku, których wiedza będzie wycinkowa i fragmentaryczna, jak wiedza z internetu, pozbawiona linearności kluczowej dla rozumienia procesów. To przecież także ma się stać, bo słyszymy o cyfryzacji szkoły i jej „unowocześnieniu” oraz niezmiennie o tym, jak straszną rzeczą jest nauka faktów. Może zatem nie jest to świadome w tym sensie, że pani Nowacka nie powiedziała sobie pewnego dnia: „Jak tylko obejmę MEN, zrobię tak, żeby z polskiej szkoły wychodzili kretyni, bo tylko kretyni będą gotowi popierać lewicę”. Ale nawet jeśli pani minister sobie tego nie powiedziała, to dokładnie takie będą skutki jej poczynań.
Oto naści twoje wiosło:
błądzący w odmętów powodzi,
masz tu kaduceus polski,
mąć nim wodę, mąć.
Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo