Historia rodziny Ulmów – aczkolwiek przecież niejedyna taka – jest najbardziej znana, gdy idzie o straszliwe konsekwencje udzielania pomocy Żydom podczas okupacji niemieckiej. Zawsze robiła na mnie ogromne wrażenie, we wszystkich swoich aspektach. I tym dotyczącym samej rodziny Ulmów, bardzo przecież jak na chłopów nietypowej – mamy tam i niezwykłe zainteresowanie, czyli fotografię, i nacisk na kształcenie swoich dzieci, i szczególną atmosferę tego domu, przebijającą ze wszystkich relacji. I tym dotyczącym decyzji o wzięciu Żydów pod swój dach. I zbrodniarzy, którzy bezpośrednio lub pośrednio przyczynili się do śmierci Ulmów, ich dzieci i ich gości: granatowego policjanta Włodzimierza Lesia, który Ulmów zdradził; żandarma Josepha Kokotta, Czecha, który zabijał; Eilerta Diekena, Austriaka, dowódcy oddziału żandarmerii, który dowodził pacyfikacją gospodarstwa, a później w Niemczech spokojnie doczekał śmierci w roku 1960, dysponując świadectwem denazyfikacji i pracując przez lata w policji.
Wiele osób te opinie uznało za skandaliczne czy obrzydliwe. Ja jednak nie mam poczucia, że w jakikolwiek sposób wykraczają poza ramy dyskusji. Natomiast głęboko się z nimi nie zgadzam, są bowiem oparte na całkowitym niezrozumieniu istoty czynu Ulmów. Dlatego sądzę, że warto się im przyjrzeć.
Przede wszystkim trzeba się zająć kwestią rozumienia odpowiedzialności. Wielokrotnie podkreślałem, że polityk nie ma prawa decydować na podstawie sentymentów za ludzi, za których odpowiada, ponieważ logika decyzji polityka jest kompletnie inna niż logika decyzji pojedynczego człowieka. Tutaj natomiast mamy właśnie ten drugi typ decyzji: na poziomie osoby, nie zbiorowości. Granica może być momentami niejasna: co w sytuacji, gdy decyzja dotyczy małej, ale jednak zbiorowości – np. kilku rodzin? Nie ma jednej odpowiedzi, wszystko jest indywidualne.
Ale w przypadku Ulmów sprawa jest jednoznaczna: decyzja o wzięciu Żydów pod swój dach została podjęta wspólnie przez małżonków, dzieci zaś w przypadku tego typu decyzji nie są podmiotowe. Rodzice mają prawo decydować w ich imieniu o tym, co uznają za ryzyko warte podjęcia, a co nie.
A jednak bohaterowie się znaleźli – i było ich bardzo wielu. Ulmowie byli bohaterami wyjątkowymi. Oni właśnie wykazali się heroizmem, i to na poziomie dla wielu niepojmowalnym. Jednak niepojmowanie go to nie powód, aby potępiać. Warto zauważyć, że gdyby iść tokiem myślenia krytyków decyzji Ulmów, należałoby potępić właściwie każdego, kto biorąc w czasie okupacji Żyda pod swój dach naraził kogokolwiek poza sobą samym. A przecież takich osób było mnóstwo.
Wyrażający opinie o tym, że Żydów nie warto było ratować, bo oni w większości nie ratowaliby Polaków, widzą tę sytuację w kategoriach kompletnie innych niż widzieli ją Ulmowie. Istotą czynu heroicznego generalnie jest to, że nie oczekuje się żadnych wzajemności. Ba, heroizm jest największy, gdy dobry uczynek dotyczy wroga. Tu nie było mowy o wrogach. Goldmanowie byli znajomymi Ulmów.
Druga zaś kwestia to ta, że Ulmowie w swoich gościach nie widzieli Żydów – widzieli w nich po prostu ludzi. Tu kryterium rasowe, a już zwłaszcza tworzące jakieś zasady odpowiedzialności zbiorowej i odnoszące się do tego, czy Żydzi w większości byli Polakom przychylni czy nie, jest całkowicie z innego porządku i nie ma nic do rzeczy.
Całkowity ciężar winy za to, co się wydarzyło 24 marca 1944 r. w Markowej, spada na sprawców. W żadnej mierze nie ponoszą go Ulmowie. Logika, którą posługują się ich krytycy, jest trafna w codziennym, zwykłym życiu. Może być zrozumiała i nie zasługuje na potępienie także w sytuacjach granicznych, ekstremalnych – lecz wtedy pojawia się także logika heroizmu. I ją też trzeba rozumieć.
Komentarze
Pokaż komentarze (77)