Starałem się przez długi czas traktować Stasia tak jak zwykle traktuję ministrów i inne osoby publiczne, czyli używając pełnej formy imienia oraz nazwiska albo tytułu: "pan minister Stanisław Żaryn". Jednak nie mam już siły pilnować się w tej sprawie. Żaden to minister czy żaden nawet Stanisław. To zwykły Stasio, któremu powierzono za sprawą licznych nieszczęśliwych zbiegów okoliczności funkcję wielokrotnie przewyższającą jego intelektualne zdolności.
Wśród gwiazd polskiego firmamentu politycznego jedną z najjaśniejszych jest niewątpliwie minister Stanisław Żaryn, pełnomocnik rządu do spraw bezpieczeństwa cyberprzestrzeni. Z tym że jest to jasność w liczbach ujemnych, a więc może należałoby tu raczej pisać o czarnej dziurze. Nikt tak dokładnie nie wie, czym ta jego funkcja jest, więc pan Stasio może sobie wypisywać i wygadywać, co mu się podoba.
Tu wyjaśniam: starałem się przez długi czas traktować Stasia tak jak zwykle traktuję ministrów i inne osoby publiczne, czyli używając pełnej formy imienia, nazwiska albo tytułu. Jednak nie mam już siły pilnować się w tej sprawie. Żaden to minister czy żaden nawet Stanisław. To zwykły Stasio, któremu powierzono za sprawą licznych nieszczęśliwych zbiegów okoliczności funkcję wielokrotnie przewyższającą jego intelektualne zdolności.
To jednak nie ma być wpis o samym Stasiu. To tekst o – kolejny, ale trudno się na tym teraz nie koncentrować – nadchodzącej rocznicy wołyńskiego ludobójstwa. Szerszy obraz sprawy, w tym paniki, jaka najwyraźniej ogarnęła rządzących, zawarłem już w innych opublikowanych w ostatnich dniach tekstach (między innymi w tygodniku „Do Rzeczy” oraz na portalu Onet). Nie będę więc tutaj tej opowieści powtarzał.
Przywołuję Stasia jako swego rodzaju model i przykład reprezentatywny dla szerszej grupy oficjeli. Stasio bowiem w sobotę uznał, że musi także w sprawie Wołynia zabrać głos. To przypadłość wielu figur publicznych, które zdają sobie sprawę, że ich funkcja tak naprawdę nie jest do niczego potrzebna: czują się w obowiązku odzywać również wówczas, gdy lepiej by zrobiły, milcząc. Pozwolą państwo – i bardzo za to przepraszam – że zacytuję w całości wypowiedź Stasia rozbitą w oryginale na kilka tłitów.
Od wielu lat rosyjska propaganda wykorzystuje temat Rzezi Wołyńskiej do stymulowania podziałów wśród Polaków oraz wrogości między Polską i Ukrainą. W ostatnich dniach widać wzmocnienie działań informacyjnych wykorzystujących Wołyń przeciwko Polsce. Ta operacja będzie się jeszcze nasilać przed 11/07. Tak dzieje się co roku. Wołyń jest przywoływany wielokrotnie jako argument, by Polska nie pomagała Ukrainie ani nie utrzymywała z nią stosunków politycznych, a dobre relacje budowała raczej z Rosją a nie UA. Rzeź Wołyńska pozostanie podatnością, którą Rosjanie będą wykorzystywać przeciwko relacjom PL i UA. Polacy muszą pamiętać, że tylko niepodległa i suwerenna Ukraina może być dla RP partnerem w upamiętnieniu Wołynia. Do tego UA musi wygrać wojnę. Ukraina musi zrozumieć, że powinna potraktować Wołyń priorytetowo. Inaczej będzie napędzać antyukraińskie tezy w PL i karmić ros. propagandę. Na władzach i społeczeństwach PL i UA ciąży duża odpowiedzialność, by relacje opierać na prawdzie historycznej i wzajemnym poszanowaniu, a także nie wspierać wrogiej obu krajom Rosji.
Przepraszam jeszcze raz za popularyzowanie tego rakotwórczego strumienia świadomości – lub może raczej nieświadomości – ale mamy tu jednak do czynienia z oficjalną wypowiedzią urzędnika polskiego państwa. Przyjrzyjmy się jej zatem.
Najpierw warto zwrócić uwagę na to, czym dla Stasia jest rzeź wołyńska. Otóż dla Stasia rzeź wołyńska nie jest zbrodnią, ludobójstwem, hańbą sprawców – ona jest „podatnością”. Jak już w kilku miejscach tłumaczyłem, używanie takich pozornie specjalistycznych, a w istocie nadętych i całkowicie zbędnych terminów jest sposobem niektórych na oszołomienie odbiorcy i przekonanie go, że ma do czynienia z wybitnym specjalistą. Mamy jeden wyjątkowy przykład takiej osoby w życiu publicznym (ach, te drabiny eskalacyjne czy inne piwoty…), Stasio jest oczywiście jeszcze daleko z tyłu, ale dzielnie pnie się po szczeblach. Natomiast stwierdzenie, że zbrodnia wołyńska to „podatność” świadczy o całkowitym braku wyczucia, nawet po prostu w kwestii wizerunku.
Druga sprawa: nie wiem, jakie mianowicie pojawiły się „działania informacyjne wykorzystujące Wołyń przeciwko Polsce”. Muszę przyznać, że żadnych takich z rosyjskiej strony nie odnotowałem. A jeśli już, to dlaczego miałyby one być skierowane przeciwko Polsce? Chyba raczej przeciwko Ukrainie?
Nie widziałem także, żeby ktokolwiek spośród osób, które w sprawie wołyńskiej zbrodni należy traktować poważnie – ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, członkowie rodzin wołyńskich, ocaleni z rzezi, Stowarzyszenie Upamiętniania Zbrodni Ukraińskich Nacjonalistów czy Stowarzyszenie Wspólnota i Pamięć ani też żaden z piszących o ludobójstwie na Wołyniu publicystów, ze mną włącznie – argumentował, aby z powodu postawy Kijowa zrywać z Ukrainą relacje i nawiązywać je z Rosją. Ba, nie kojarzę nawet apeli, żeby całkowicie zaprzestać jakiejkolwiek pomocy dla walczącej Ukrainy. Stasio stworzył sobie jakiegoś fikcyjnego wroga i bardzo dzielnie z nim walczy.
Teraz przyjrzyjmy się uważnie następującemu fragmentowi: „Polacy muszą pamiętać, że tylko niepodległa i suwerenna Ukraina może być dla RP partnerem w upamiętnieniu Wołynia. Do tego UA musi wygrać wojnę. Ukraina musi zrozumieć, że powinna potraktować Wołyń priorytetowo. Inaczej będzie napędzać antyukraińskie tezy w PL i karmić rosyjską propagandę”.
Najzabawniejsze jest, że Stasio w tym miejscu nawet właściwie diagnozuje problem, całkowicie mimochodem, ale nie starcza mu już mózgowej mocy obliczeniowej, żeby to dostrzec. Kto bowiem najbardziej sprzyja wykorzystywaniu sprawy wołyńskiej przez Rosję? Oczywiście ci, którzy nie kwapią się do jej załatwienia, choćby poprzez zezwolenie na poszukiwania szczątków i godne pogrzebanie ofiar. Zatem najlepszymi w tej sprawie agentami Putina okazują się same władze Ukrainy. Dodałbym jeszcze do tej grupy tych kompletnych już szaleńców lub całkowicie tępych propagandystów, którzy – jak choćby redaktor Łukasz Jankowski z Radia Wnet – obrzucają obelgami i wyzywają od onuc każdego, kto ośmieli się krytycznie wypowiedzieć na temat ukraińskiego stanowiska w tej sprawie.
Mamy też rytualne dla polityków użycie słowa „musi”: „Ukraina musi zrozumieć”. Ale dlaczego Ukraina miałaby musieć przyjąć polski punkt widzenia, skoro widzimy już po półtora roku wojny, że sama z siebie żadnego gestu w tej sprawie nie wykona?
Całkowicie już absurdalne jest stwierdzenie, że aby załatwić sprawę wołyńskiego ludobójstwa, Ukraina musi wygrać wojnę. Otóż, drogi Stasiu, jeśli Ukraina faktycznie wygrałaby wojnę – cokolwiek to znaczy, ale powiedzmy, że najogólniej oznacza to osiągnięcie względnie dla niej satysfakcjonującego rezultatu zmagań – nie miałaby już absolutnie żadnego powodu, żeby po naszej myśli załatwić sprawę, która jest istotna jedynie dla polskiej pamięci. Nie ma żadnego znaczenia dla któregokolwiek z ważnych graczy: USA, Niemiec, Francji, ale też dla samej Ukrainy. Polsce skończyły się już zasoby i przestaliśmy być dla Kijowa znaczącym sprzymierzeńcem. Widzi to każdy, kto obserwuje polityczne rozgrywki wokół tej wojny. Najnowszym partnerem Ukraińców została Ankara. W fazie po zamrożeniu konfliktu liczyć się będą przede wszystkim Stany Zjednoczone, także Niemcy z racji swoich zasobów, w mniejszym stopniu Francja, ale jednak również ze względu na swój wpływ na Brukselę. Polska nie będzie się liczyć bardziej niż którykolwiek z wielu małych krajów UE. Polak zrobił swoje, Polak może odejść.
Ba, nasza sytuacja będzie nawet jeszcze gorsza: to Kijów będzie miał na nas lewar, ponieważ na odbudowie Ukrainy będzie można zarobić. A to od Kijowa – oraz od pozostałych wielki – będzie zależało, kto zarobi. Zatem to my będziemy stroną proszącą, a nie dyktującą warunki. „Chcecie, żeby wasze firmy dostały ten kontrakt? To przestańcie się burzyć o Banderę, a nawet o Szuchewycza. I przestańcie nam nudzić o tych ekshumacjach”. Jeśli ktoś naiwnie uważa, że Ukraina nie jest zdolna do takiej gdy, niech przyjrzy się bezwzględnemu postępowaniu tego kraju od wybuchu wojny. Ukraina gra stuprocentowo pragmatycznie, a momentami arogancko i bezczelnie. I takie jej prawo. Nikt o to nie powinien mieć do niej pretensji. Pretensję możemy mieć najwyżej do siebie.
Mamy po swojej stronie jeszcze tylko jeden istotny atut w postaci hubu komunikacyjnego w Rzeszowie, ale nie możemy go użyć jako instrumentu nacisku, ponieważ nie prowadzimy wystarczająco suwerennej polityki. Gdybyśmy spróbowali, natychmiast interweniowałby Wielki Brat zza oceanu. Sami ustawiliśmy się w takiej sytuacji. Stasio pisze więc wierutne brednie, być może nawet nie zdając sobie z tego sprawy.
Niestety, poziom refleksji tego, pożal się Boże, urzędnika państwowego odzwierciedla, jak się zdaje, poziom refleksji większości członków „elity” władzy. Tym bardziej przerażające jest, że Stasio na stanowisku trwa, a nawet jest przez część mediów poważnie traktowany.
Oto naści twoje wiosło:
błądzący w odmętów powodzi,
masz tu kaduceus polski,
mąć nim wodę, mąć.
Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka