Rozjazd pomiędzy nastawieniem rządzących a nastrojem dużej grupy Polaków w sprawie relacji z Ukrainą i pozycji Ukraińców w Polsce jest coraz większy. Punkty na tym zarabia Konfederacja.
Podczas niedawnej wizyty we Wrocławiu usłyszałem następującą opowieść. (Zaznaczam, że nie była to opowieść relacjonowana z drugiej ręki, czyli na zasadzie „sąsiadka usłyszała, że pani Gienia z warzywniaka ma kuzyna, który jej opowiadał…” lub „przeczytałem w internecie” – tego typu relacje z zasady odrzucam. Rzecz dotyczyła konkretnej osoby, z konkretnym imieniem i nazwiskiem, pracującej w konkretnym miejscu, a opowiadający był tej osoby najbliższym krewnym.)
Młoda nauczycielka w jednej z wrocławskich szkół ma w klasie kilkoro dzieci ukraińskich. Część z tych dzieci odmówiła nauki języka polskiego i porozumiewania się w tym języku. Jakie były tego przyczyny – tego nie wiem. Zakładałbym, że zapewne nieidentyczne we wszystkich przypadkach, być może psychologiczne. Jeden z uczniów wyjaśnił, że nie zamierza uczyć się polskiego, ponieważ wkrótce wróci na Ukrainę.
Problem w tym, że na nauczycieli zaczęła naciskać dyrekcja szkoły, aby tych uczniów koniecznie klasyfikowali. Pytanie brzmi, jak nauczyciel ma klasyfikować ucznia, który nawet nie to, że ma problemy z polskim, ale po prostu świadomie odmawia mówienia w języku, w którym prowadzona jest nauka? Można to zrobić tylko poprzez manipulację i maksymalne nagięcie, a właściwie złamanie zasad, co oczywiście oznacza, że poszkodowani stają się polscy uczniowie, bo ich oceny powinny zostać relatywnie podniesione. Zakładam, że nie jest to jednostkowy przypadek, ale przeciwnie – wzór powtarzający się w wielu miejscach.
Od osoby zajmującej się badaniem opinii publicznej usłyszałem, że przebywający w Polsce Ukraińcy – jest to wniosek z przepytywania respondentów – coraz częściej domagają się obsługiwania ich w języku ukraińskim, a gdy słyszą odmowę, stają się nieprzyjemni. Ma to być jedna z przyczyn pogarszającego się nastawienia Polaków do ukraińskich uchodźców.
Grzegorz Płaczek, założyciel i prezes Fundacji Nowe Spektrum oraz kandydat Konfederacji ze Śląska w nadchodzących wyborach, opisał sytuację, gdy 7-letnia Polka nie została przyjęta na półkolonie w Katowicach, ponieważ pierwszeństwo miały dzieci z Ukrainy. Rozmawiałem z Grzegorzem Płaczkiem, aby tę wiadomość zweryfikować. Ze zrozumiałych powodów nie podaję tutaj nazwy instytucji organizującej półkolonie oraz je finansującej (to także kwestia rodziców dziecka, którzy chcą uniknąć kłopotów), natomiast zapewniam, że fakty są niezaprzeczalne i twarde. Dziewczynka znalazła ostatecznie miejsce gdzie indziej, natomiast Płaczek skierował w tej sprawie zapytanie między innymi do pełnomocnika rządu do spraw równego traktowania (w zakres jego kompetencji wchodzą także sprawy walki z nierównym traktowaniem w związku z obywatelstwem czy narodowością).
Przypomina mi to słynną historię z trójmiejskiego domu dziecka, która wciąż przypominana jest w formie zarzutu wobec mnie („Czy wyjaśnił pan już, z którego domu dziecka chciano wyrzucić polskie dzieci, żeby zrobić miejsce dla ukraińskich, ha ha?”). Gdyby tylko zadający w kpiącym tonie te pytania zadali sobie odrobinę trudu, wiedzieliby, że owszem, dawno już przedstawiłem w swoim wideoblogu tyle faktów w tej sprawie, ile uznałem wówczas za stosowne, tak aby nie wywoływać napięć wokół placówki i Bogu ducha winnych dzieci. Dziś mogę doprecyzować – bo minęło już wystarczająco wiele czasu – że chodziło o placówkę opiekuńczo-wychowawczą nr 3 przy ulicy Druskiennickiej 38 w Gdyni. Odpowiedź, jakiej udzielił mi wtedy organ prowadzący, czyli gdyński samorząd, przedstawiłem we wspomnianym wideoblogu. Sprawą zajmowała się także wiceminister Barbara Socha z Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej.
Tymczasem wysłaniem kolejnej porcji uzbrojenia dla ukraińskich służb pochwalił się pan minister Mariusz Kamiński – postać wyjątkowo w polskiej polityce patologiczna. Przypomina się ostatnio – i słusznie – że to właśnie Mariusz Kamiński był gorącym zwolennikiem sprowadzania do Polski Czeczenów w okresie wojny tego kraju z Rosją, tylko dlatego, że właśnie z Rosją walczyli. Już tamta jego postawa wskazywała na widzenie tunelowe i niezdolność do uwzględnienia szerszego obrazu. Po pewnym czasie okazało się, że obecni w Polsce Czeczeni stali się ogromną uciążliwością dla społeczności, w których ich osadzono, a na dodatek pojawiły się wątki terroryzmu islamskiego. Sama Czeczenia parę lat temu była jednym z największych źródeł rekrutacji dla Państwa Islamskiego.
W czasie obecnej fazy wojny ukraińsko-rosyjskiej pan Kamiński stał się inicjatorem, a następnie operatorem pokaźnej części ustawy o szczególnych rozwiązaniach w zakresie przeciwdziałania wspieraniu agresji na Ukrainę oraz służących ochronie bezpieczeństwa narodowego z kwietnia 2022 r., na podstawie której kierowane przez niego ministerstwo może całkowicie uznaniowo i bez kontroli sądowej wpisywać na listę sankcyjną dowolne firmy, jedynie na podstawie mglistych domniemań o powiązaniach z Rosją. To znakomity instrument do niszczenia konkurencji zagrażającej przedsiębiorstwom dobrze żyjącym z władzą i do odgórnych interwencji w rynek, którego stosowanie przez MSWiA aż się prosi o sprawdzenie choćby przez Najwyższą Izbę Kontroli.
To również za sprawą płynących z resortu pana Kamińskiego poleceń służby zaczęły podejmować działania budzące ogromne wątpliwości co do swojej legalności, takie jak nękanie przez policję amatorów kolei za robienie zdjęć pociągów (pisałem o tym kilkakrotnie w Salonie24).
Co teraz zapowiedział Mariusz Kamiński? Po pierwsze – przekazanie (oznacza to podarowanie, nie sprzedaż) Gwardii Narodowej Ukrainy, ukraińskiej policji oraz służbie granicznej tysięcy sztuk broni (określanej jako karabiny maszynowe) oraz milionów sztuk amunicji. Po drugie – przewożenie rannych funkcjonariuszy pociągiem sanitarnym do Polski i umieszczanie ich w szpitalu MSWiA. Po trzecie – przekazywanie sprzętu medycznego nieokreślonego rodzaju i w nieokreślonej ilości. Oczywiście tradycyjnie nie dowiadujemy się, ile ta pomoc będzie kosztować polskiego podatnika ani o ile zmniejszy się dostępność miejsc dla polskich pacjentów w szpitalu MSWiA w związku z przyjmowaniem rannych z Ukrainy.
Najnowsza tura badań na temat percepcji uchodźców, prowadzonych systematycznie od początku 2022 r. przez zespół z Uniwersytetu Warszawskiego pod kierownictwem dr. Roberta Mirona Staniszewskiego (w najbliższy czwartej wywiad z dr. Staniszewskim na moim kanale YT) pokazują, że w maju i czerwcu wyraźnie bardziej krytyczne stały się opinie na temat dodatkowej pomocy udzielanej Ukrainie oraz ukraińskich uchodźców. Nie oznacza to radykalnie antyukraińskiego zwrotu, lecz rosnący sprzeciw wobec pomocy innej niż „dyplomatyczna” oraz coraz wyraźniejsze zaznaczanie takich cech uchodźców z Ukrainy jak roszczeniowość.
Zarazem zbliża się 80. rocznica rzezi wołyńskiej – bez jakichkolwiek zapowiedzi konkretnych kroków ze strony ukraińskiej czy polskiej, a na dodatek trwa spór o import produktów rolnych z Ukrainy.
Co łączy wszystkie te kwestie, należące przecież do różnych sfer? Najkrócej mógłbym to skomentować, pisząc: a nie mówiłem? Już późną wiosną ubiegłego roku wskazywałem, że skutkiem namolnej propagandy, wymuszania proukraińskiego stanowiska, zamilczania potencjalnych oraz już istniejących problemów będzie nagromadzenie napięcia i rosnący rozdźwięk pomiędzy oficjalną linią polityczną a sentymentami dużej grupy obywateli. Tego właśnie jesteśmy świadkami.
To jednak nie jest problem Rzeczypospolitej, ale obozu władzy. To ich poczynania rozjeżdżają się coraz mocniej z odczuciami sporej części obywateli, przy okazji dodając punktów Konfederacji, bo ta partia jako jedyna zaprezentowała w tej sprawie klarownie odrębny kurs. Wydaje się także, że przestał już działać argument „ad onucum” – zgrał się po prostu i stał się częścią beztreściowego politycznego jazgotu, który większość puszcza mimo uszu. Jest jak szum deszczu.
Problemem Polski jest natomiast, że ta polityka ma swoje konsekwencje również dla całego państwa. Te fragmenty – drobne wydarzenia, składające się na ogólne poczucie uprzywilejowania obcych obywateli kosztem obywateli polskich oraz bezwarunkowe zaangażowanie polskiego państwa nawet wtedy, gdy jasne jest, że druga strona nie zamierza odwzajemniać tych gestów w żadnej istotnej dziedzinie – wszystko to pozycjonuje Polskę jako państwo, które nie jest w stanie zatroszczyć się o własny interes. Które znowu ulega wpływom i naciskom innych, a w ich grze jest traktowane jako pionek.
W tym samym czasie Budapeszt blokuje kolejną transzę unijnego Funduszu na Rzecz Pokoju (skądinąd przewrotna nazwa dla funduszu służącemu finansowaniu zbrojeń) w wysokości pół miliarda euro, przeznaczonego na uzbrajanie Ukrainy. Warunkiem zniesienia blokady jest wykreślenie węgierskiego banku OTP, mającego na Ukrainie niemałą sieć placówek, z listy podmiotów wspierających rosyjską agresję, co realnie utrudnia jego działalność na Ukrainie. Bank znalazł się na tej liście z powodów oczywiście najściślej politycznych.
To prawda, że Polska jest w innej sytuacji niż Węgry, natomiast tylko ślepiec mógłby nie dostrzec dwóch rzeczy. Po pierwsze – że coraz wyraźniej widać, jak wiele mamy z Ukrainą interesów rozbieżnych (choć wciąż łączy nas ten podstawowy: powstrzymanie Rosji). Po drugie – że aby je chronić, powinniśmy jak najszybciej skończyć z polityką giedroyciowego wzmożonego romantyzmu i zacząć uprawiać pragmatyczną politykę transakcyjną. Taką, jaką uprawiają Węgry. Oraz sama Ukraina.
Oto naści twoje wiosło:
błądzący w odmętów powodzi,
masz tu kaduceus polski,
mąć nim wodę, mąć.
Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka