Ukraina to NATO na pewno nie wejdzie. Nie pozwala na to art. 10 Traktatu Północnoatlantyckiego. Pytanie brzmi, po co ukraińska elita o tej sprawie mówi.
Ołeksij Arestowicz, doradca pana prezydenta Zełeńskiego, stwierdził, że Ukraina może wejść do NATO już w przyszłym roku podczas szczytu w Wilnie. Sprawa ewentualnego członkostwa Ukrainy w Sojuszu wróciła właśnie do debaty, choć w ograniczonym wymiarze. Jasne są tutaj dwie kwestie, a jedna – niejasna. Jasne jest, że to kompletne fantasmagorie, jeszcze większe niż w przypadku członkostwa Ukrainy w UE, oraz że na pewno nic takiego się nie wydarzy. Jasne jest także, że byłoby to wybitnie niekorzystne z punktu widzenia naszego bezpieczeństwa. Niejasne jest, komu zależy na tym, żeby ten temat w tej chwili podbijać.
Zacznijmy od art. 10 Traktatu Północnoatlantyckiego. Mówi on:
Strony mogą, za jednomyślną zgodą, zaprosić do przystąpienia do niniejszego traktatu każde inne państwo europejskie, które jest w stanie realizować zasady niniejszego traktatu i wnosić wkład do bezpieczeństwa obszaru północnoatlantyckiego. Każde państwo zaproszone w ten sposób może stać się Stroną traktatu, składając Rządowi Stanów Zjednoczonych Ameryki dokument przystąpienia. Rząd Stanów Zjednoczonych Ameryki powiadomi każdą ze Stron o złożeniu każdego takiego dokumentu przystąpienia.
Kryterium jednomyślnej zgody wyklucza powodzenie fantazji Kijowa. Nawet gdyby entuzjastami tego niemądrego pomysłu były rządy Polski i państw bałtyckich, to na 99 procent nie zgodzą się na to Niemcy, Węgrzy czy Turcy, a z ogromnym prawdopodobieństwem także Francuzi. I to niezależnie od tego, jak hegemoniczną pozycję w Sojuszu mają USA i jak wielkim byłyby zwolennikiem takiego rozwiązania. Co zresztą wcale nie jest oczywiste.
Druga zaznaczona część wspomnianego artykułu jest również sprzeczna z koncepcją przyjęcia Ukrainy do NATO. To państwo nie wniosłoby bowiem do bezpieczeństwa obszaru północnoatlantyckiego żadnego pozytywnego wkładu – wyłącznie wkład negatywny, czyli obciążenie. Gdy po 1989 r. pojawiła się kwestia przyjmowania do NATO nowych członków, tak właśnie interpretowano ten zapis: wszyscy nowi członkowie musieli mieć uregulowaną swoją sytuację terytorialną i żadnych sporów z sąsiadami. Polska, Czechy i Węgry spełniały to kryterium w 1999 r. To samo dotyczyło później Rumunii i Bułgarii, a także państw bałtyckich. Ukraina nie tylko nie spełnia tego warunku, ale jest po prostu w stanie wojny. Jej przyjęcie całkowicie zaprzeczałoby idei sojuszu obronnego. To trochę tak, jakby ktoś chciał ubezpieczyć swój płonący już dom od pożaru albo ubezpieczyć się od śmierci, będąc w stanie agonalnym – wiadomo, że takiej polisy nie podpisałoby żadne towarzystwo. Ideą NATO, zawiązanego w 1949 r., było odstraszanie i na tym głównie miała polegać jego siła.
Przyjęcie do NATO Ukrainy, nawet założywszy, że działania wojenne w tym kraju zostałyby zawieszone na zasadzie rozejmu, również nie wchodzi w grę i byłoby dla nas absolutnie szkodliwe. Oznaczałoby to bowiem wzięcie na siebie zobowiązań obronnych w sytuacji, gdy w każdej chwili wojna może wybuchnąć na nowo, a sytuacja terytorialna Ukrainy nie jest unormowana (część obszaru pod okupacją rosyjską). Mało tego – Rosjanie mogliby wtedy bardzo szybko przetestować zdolność Sojuszu na reakcję w razie uderzenia na jednego z członków, czyli działanie art. 5 w praktyce. I znów: siła Sojuszu leżała i leży w tym, że tego zobowiązania (niezakładające zresztą wyłącznie użycia sił zbrojnych) nigdy testować nie trzeba było. I oby tak pozostało. Przyjmując Ukrainę, zwiększalibyśmy bardzo mocno ryzyko tego testu.
Pojawia się argument, że Ukraina ze swoim świetnym (to prawda) wojskiem wniosłaby do Sojuszu istotne zasoby. To argument fałszywy, choć nie wprost. Tak, ukraińska armia budzi podziw i dowiodła swojej wartości w polu walki – teraz, bo w 2014 r. oddawała pole niemal bez oporu. Zwróćmy jednak uwagę, że jej zapał i zdolności bojowe są kompletnie niezależne od członkostwa w NATO. Ukraina walczy z rosyjskim najazdem, nie będąc w Sojuszu. I tak zapewne będzie w przyszłości. Po co w takim razie zapraszać ją do NATO, biorąc na siebie opisane wyżej zobowiązania? Wynikną z tego wyłącznie obowiązki i zagrożenie koniecznością podjęcia walki, a co za tym idzie – niekontrolowanego rozlania się konfliktu. Korzyści brak, bo Ukraina walczyć będzie z Rosją i tak, w NATO czy poza NATO.
Co w takim razie z wniesieniem wkładu do Sojuszu? Otóż Ukraina sama z siebie nie wniosłaby wiele poza hartem ducha. To, jak dzisiaj walczy ukraińska armia, jest w ogromnej części – może poza kwestiami motywacji – skutkiem ogromnej amerykańskiej pomocy, jaką ten kraj dostał po 2014 r. Nie licząc kwestii szkolenia, sama pomoc w sferze bezpieczeństwa tylko w latach 2014-2020 r. wynosiła w sumie ponad 2 mld dol. Tak naprawdę zatem ów wkład byłby w istocie wkładem amerykańskim, nie ukraińskim.
Można zadać sobie zatem pytanie, po co tę sprawę w ogóle wałkować? Hipoteza mówiąca o tym, że jest to jakaś forma odpowiedzi na rosyjską aneksję czterech ukraińskich obwodów, jest nieprzekonująca. Co miałaby dać taka odpowiedź, skoro Rosjanie wiedzą doskonale, że jest to całkowicie czczy teatr?
Pozostają dwa inne wyjaśnienia. Pierwsze – że jest to zaczątek jakiegoś amerykańskiego planu, którego celem jest być może sprowokowanie Moskwy w taki sposób, aby doprowadzić do dalszej eskalacji konfliktu, dążąc ostatecznie do przesilenia. To jednak także wydaje się mało prawdopodobne, bo – jako się rzekło – opowieści o wstąpieniu Ukrainy do NATO są całkowicie puste. Chociaż można grać tutaj na geopolitycznej nucie i drażnić niedźwiedzia, zmuszając go do jakiejś odpowiedzi, która pozwoli wprowadzić konflikt na wyższy poziom. Nikt chyba bowiem nie ma wątpliwości, że Waszyngton posługuje się ukraińskimi, a także polskimi rękami w tym szczególnym rodzaju wojny zastępczej (proxy war), jednocześnie nie przywiązując większej wagi do tego, jak bardzo narazi nasze bezpieczeństwo (choć w pewnych granicach).
Drugie wytłumaczenie wydaje się bardziej prawdopodobne. W tej chwili ukraińskie społeczeństwo twardo stoi po stronie woli walki i nie jest gotowe zaakceptować jakiejkolwiek formy kompromisu. Ekipa Zełeńskiego musi mieć świadomość, że nie da się latami żyć w warunkach trwającego gorącego konfliktu – Ukraina już jest gospodarczą ruiną. Najlepszym motorem zmiany opinii publicznej może być przekonanie jej, że Zachód w jakiś sposób się od Ukrainy odwrócił, a przeto Kijowowi nie pozostaje nic innego jak z zaciśniętymi zębami, może na własnych warunkach, ale jednak jakoś dogadać się z Rosją. Można takie dogadanie się odpowiednio opakować i starać się je sprzedać Ukraińcom.
Czy o to tu chodzi – nie ma żadnej pewności. Jedno powinno być jasne: takich teatralnych chwytów nie używa się bez powodu.
Oto naści twoje wiosło:
błądzący w odmętów powodzi,
masz tu kaduceus polski,
mąć nim wodę, mąć.
Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka