Reakcja na tezę postawioną przez prof. Krasnodębskiego - owszem, dyskusyjną - pokazała, jakiemu skrajnemu sprostaczeniu uległa polska debata publiczna.
Piszę te słowa w Krakowie, przy ulicy Piłsudskiego, blisko Plant. Bardzo przyjemny punkt miasta: 7 minut spacerem na Rynek, 10 minut na Wawel, trochę dłużej, jakieś pięć kwadransów, zeszłoby się do Bronowic (dzisiaj to już część Krakowa), do Rydłówki, gdzie 122 lata temu Lucjan Rydel brał ślub z Jadwigą Mikołajczykówną. Świadkiem tego był, jak wiadomo, Stanisław Wyspiański, który – wedle relacji Tadeusza Boya-Żeleńskiego – „szczelnie zapięty w swój czarny tużurek, stał całą noc oparty o futrynę drzwi, patrząc swoimi stalowymi, niesamowitymi oczyma. Obok wrzało weselisko, huczały tańce, a tu, do tej izby raz po raz wchodziło po parę osób, raz po raz dolatywał jego uszu strzęp rozmowy. I tam ujrzał i usłyszał swoją sztukę”. Wyspiański oglądał weselisko raczej na trzeźwo, bo cierpiał już wówczas z powodu syfilisu, który utrudniał spożywanie napojów i jedzenia, choć jeszcze nie tak dramatycznie jak kilka lat później (Wyspiański zmarł skrajnie wyniszczony koszmarną chorobą w 1907 r.).
Ciekawe, co Wyspiański napisałby dzisiaj, gdyby miał zilustrować świat polskich elit. Być może – bluźniercza myśl – przerosłoby go to albo stwierdziłby, że szkoda marnować jego talentu na takie dyrdymały i zająłby się raczej czymś, co naprawdę kochał – na przykład światem antycznej Grecji? No bo jak tu na przykład opisać jedną z podstawowych cech tego, co ma uchodzić za debatę, a co polega na tym, że bierze się czyjąś wypowiedź, potem sprawdza się, czy wygłosił ją ktoś, kogo należy zgodnie z polityką swojego plemienia wesprzeć albo potępić, a następnie dopowiada się do niej rzeczy, które z niej nijak nie wynikają i których w niej nie ma, po czym w najbardziej emocjonalny sposób się tę wypowiedź – a właściwie nie wypowiedź, a wygłaszającą ją osobę – potępia lub jej broni. Bo stara dobra antyczna zasada, żeby w dyskusji potępiać treść wypowiedzi, a nie samego oponenta, też już w Polsce nie działa.
Pisząc „Wesele”, Wyspiański był przekonany, że opisuje straszliwe polskie wady, które będą narodowi polskiemu przeszkadzały w odrodzeniu. Miał w dużej mierze rację – odrodzenie nastąpiło, ale 20 lat później nastąpił ponowny pochówek na kolejne 50 lat, pod wieloma względami z powodów, które wskazał „czwarty wieszcz”. Tylko że to, co opisywał na początku ubiegłego wieku Wyspiański w porównaniu z tym, co mamy dzisiaj, to był pan Pikuś.
Po tym wstępie wreszcie mogę się zająć wypowiedzią prof. Zdzisława Krasnodębskiego. Żeby było jasne: nie jestem fanem profesora, uważam, że – podobnie jak kilku innych intelektualistów, których PiS wciągnął w politykę – zdecydował się legitymizować różne szaleństwa władzy i na wiele przymykać oko. Ale to przecież nie ma znaczenia, kiedy przyglądamy się konkretnej wypowiedzi.
Chodzi o słowa, wygłoszone w Telewizji Republika:
Zagrożenie dla naszej suwerenności ze strony Zachodu jest większe niż ze strony Wschodu. To jest paradoksalne […] Oczywiście, Rosja jest brutalna, Rosja może wypowiedzieć nam wojnę. Ale Polacy wiedzą, w sensie duchowym, czy psychologicznym, jak z takim niebezpieczeństwem się obejść. Putin nas nie dzieli, tylko łączy. Natomiast Unia posługuje się innymi środkami – raczej zachętami, pieniędzmi, siłą miękką, na pewno atrakcyjnością.
Dla mnie – i, jak przypuszczam, dla każdego rozumiejącego słowo mówione i pisane odbiorcy – sens wywodu prof. Krasnodębskiego jest jasny. To, że jasny jest jego sens, nie oznacza oczywiście zarazem, że każdy rozumiejący tę wypowiedź musi się z nią zgadzać. To przecież nie to samo (choć w dobie umysłowego sprostaczenia wiele osób jedno utożsamia z drugim).
Tu przypominam sobie niegdysiejszy mój spór z Piotrem Zarembą. Poszło o to, kto bardziej zagrażał Polsce: Niemcy podczas II wojny światowej czy Sowieci po niej. Piotr Zaremba dowodził, że Niemcy, bo – wskazywał – Niemcy, inaczej niż Sowieci, dążyli do całkowitego fizycznego zniszczenia Polaków. Ja twierdziłem, że gorsi byli Sowieci, bo co prawda nie stosowali technik ludobójczych, ale zabijali naszą cywilizacyjną tożsamość, co w dłuższym okresie było groźniejsze. Poza tym, tłumaczyłem, Sowieci wytworzyli autentycznie działający system pokus, który obiecywał powrót do w miarę normalnego życia w zamian za zaakceptowanie narzuconej przez nich w powojennej Polsce ideologii. Niemcy niczego tu nie byli w stanie zaoferować.
Tamta dyskusja przypomina bardzo tezę, jaką postawił prof. Krasnodębski. Paradoksalnie, z odwróconymi biegunami. Rosjanie stają się tutaj zagrożeniem takim, jakim w moim sporze z Zarembą byli Niemcy, a UE zajmuje miejsce Sowietów.
Czuję lekkie zażenowanie, musząc tłumaczyć przecież dość jasne słowa prof. Krasnodębskiego, ale skoro wydaje się, że tak wiele osób ich nie zrozumiało, może jednak trzeba. Otóż chodzi w nich o to, że o ile Rosja jest zagrożeniem „twardym”, łatwym do zidentyfikowania i potencjalnie jednoczącym większość Polaków, gdyby przyszło do najgorszego, UE w obecnej postaci jest zagrożeniem podstępnym, kuszącym korzyściami, zakamuflowanym, wobec którego stanowiska są różne oraz którego wiele osób całkowicie nie dostrzega – i w tym sensie groźniejszym.
Z takim postawieniem sprawy, jako się rzekło, zgadzać się nie trzeba. Ja powiedziałbym, że zgadzam się w części, ale nie całkowicie, jakkolwiek mój stosunek do Unii Europejskiej stał się w ciągu ostatnich kilku lat zdecydowanie bardziej krytyczny niż był w 2015 r. Jednak jest to jakaś podstawa do dyskusji. Nie sposób także odbierać tej wypowiedzi jako próby wybielania Rosji. (To, nawiasem, bardzo charakterystyczne dla prostackiej pseudodyskusji w Polsce: natychmiast pojawiły się w sieci setki wypowiedzi, w których sugerowano, że prof. Krasnodębski zanegował zagrożenie ze strony Rosji, choć jako żywo nic takiego nie padło i nie wynika z jego słów.) Jest to jedynie ocena poziomu zagrożenia dla polskiej suwerenności – choć faktycznie, można by dopominać się, by najpierw ustalić, jak Zdzisław Krasnodębski na potrzeby tej wypowiedzi rozumie suwerenność.
W kraju, gdzie debata publiczna funkcjonuje normalnie, można sobie wyobrazić, że słowa prof. Krasnodębskiego wywołałyby dobry ferment: zaczęłaby się dyskusja. W Polsce znana blogerka pisze: „ale odlot”, zwolennicy opozycji oraz jej politycy bredzą, że oto się potwierdziło, że PiS to ruska agentura, a poseł PSL chce nasłać na europosła PiS ABW. To nawet nie jest już żenujące – to jest przepotwornie głupie i prymitywne. Po zastanowieniu stwierdzam, że szkoda byłoby czasu Wyspiańskiego na opisywanie tego przedszkola. Ale że ktoś to musi zrobić – zatem proszę.
Oto naści twoje wiosło:
błądzący w odmętów powodzi,
masz tu kaduceus polski,
mąć nim wodę, mąć.
Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka