Pomysł, aby skasować wizy dla Rosjan, to kolejny emocjonalny poryw bez analizy skutków. Paradoksalnie, pozostawienie możliwości wyjazdów do UE rosyjskim obywatelom może reżimowi Putina bardziej zaszkodzić niż pomóc.
Dawno już nie przytrafiło się, żebym w czymś zgadzał się z Radosławem Sikorskim. Taka okazja się teraz zdarzyła: europoseł PO wyjaśnił na Twitterze, dlaczego sprzeciwia się zaprzestaniu wydawania Rosjanom wiz do UE. Rzecz jasna dyskusja o coraz szerzej rozważanym zakazie odbywa się według doskonale znanego schematu. Jastrzębie, czyli zwolennicy takiego rozwiązania, w Polsce nie zniżają się do jakiejś tam argumentacji czy analizy jego skutków. Jak zwykle zresztą, gdy promują kolejne metody „walki z Putinem”, tak efektywne, jak choćby słynne polskie embargo na węgiel, które uderzyło wyłącznie w polskich obywateli. Członkowie polskiej partii wojny załatwiają takie sprawy krótką kpiną z adwersarza, pisząc o ruskiej onucy czy – w przypadku Sikorskiego – o „przyjacielu Ławrowa”.
Tak, emablowanie rosyjskiego ministra spraw zagranicznych przez jego polskiego odpowiednika za czasów PO było całkowicie bezcelowe, bezproduktywne i szkodliwe. I tak, można by nawet złośliwie uznać, że Sikorski rezonuje w sprawie wiz stanowisko Niemiec. Tylko że – w przeciwieństwie do swoich oponentów – Sikorski przytacza argumenty i warto je rozważyć. Chyba że uznamy, że przeszliśmy już na ten etap, kiedy liczy się jedynie, kto najgłośniej wrzaśnie „precz z Putinem”, a każdy inny to ruska onuca.
Sikorski wymienił następujące argumenty:
1. Odpowiedzialność zbiorowa jest nieetyczna i kontrproduktywna.
2. Antyputinowscy Rosjanie usłyszą, że mamy ich w nosie.
3. Putin dostanie argument, że to rusofobia.
4. Powinniśmy różnicować pomiędzy poplecznikami a oponentami putinizmu.
5. Rosyjscy demokraci czasami potrzebują szybko uciec z Rosji.
6. Pobyt Rosjan w UE to szansa na pokazanie im prawdy o podboju Ukrainy.
7. Trwałym zwycięstwem Zachodu byłaby europeizacja Rosji.
Sikorski dodał też, że prześwietlanie przy przyznawaniu wizy powinno być wzmocnione – z czym nie sposób się nie zgodzić.
Argument o odpowiedzialności zbiorowej – która w moim przekonaniu jest czymś odrażającym i głęboko sprzecznym z zachodnią tożsamością etyczną – pozostawiam teraz na boku. Wkrótce zajmę się nim w innym miejscu.
Spójrzmy jednak na sprawę czysto pragmatycznie. Przede wszystkim sankcje – o czym zresztą pisałem już wiele razy – mają sens, o ile prowadzą do jakiegoś z góry założonego efektu. Pytanie brzmi, jaki efekt w tym wypadku – poza emocjonalną satysfakcją – mielibyśmy osiągnąć. Jedynym, jaki tu można rozważać, jest nastawienie rosyjskich obywateli przeciwko putinowskiemu reżimowi. To jednak bardzo wątpliwe. W Rosjan uderzyło już wiele innych, znacznie uciążliwszych w codziennym życiu skutków zachodnich sankcji – i okazało się to nie mieć żadnego znaczenia dla poparcia dla reżimu i wojny. A wszak bez wyjazdu do Europy żyć znacznie łatwiej niż choćby bez zachodnich komponentów do maszyn w swojej firmie, która bez nich padnie. Albo bez samochodu, którego nie da się naprawić bez dostaw części z Zachodu.
Poza tym na Zachód wyjeżdżało relatywnie niewielu Rosjan. Najzamożniejsi są już i tak – przynajmniej w teorii – pozbawieni możliwości podróżowania w tym kierunku. A to ta właśnie grupa mogła ewentualnie sprzeciwić się Putinowi. Tak się jednak nie stało. Jest w najwyższym stopniu wątpliwe, czy jakimkolwiek impulsem do zmiany postawy wobec wojny dla zwykłych – choć nieco lepiej sytuowanych – Rosjan będzie zakaz wizowy w UE.
W swojej argumentacji wskazuje natomiast Sikorski na ważną sprawę: zniechęcenie Rosjan nastawionych antyputinowsko. Żeby jednak ten argument uznać, trzeba by odejść od bardzo prymitywnego i zarazem totalniackiego w swojej istocie podejścia do Rosjan jako do nacji, w której winni są wszyscy. To oczywiście nieprawda, Rosja, jakkolwiek jest państwem autorytarnym i łamie drastycznie prawo wojny, nie jest jednak nazistowskimi Niemcami, w których Hitlera wybrano dobrowolnie, gdzie praktycznie cały naród brał udział w działaniach wojennych i które prowadziły akcję systematycznego niszczenia kilku narodów poprzez uprzemysłowione mordowanie. O fałszywych i groźnych analogiach historycznych piszę w najnowszym numerze „Do Rzeczy” – odsyłam do lektury tekstu.
Po 24 lutego z Rosji wyjechało wiele osób. Trudno znaleźć precyzyjne szacunki. Te z połowy marca mówiły o około 200 tys., niektóre są niższe, inne znacznie wyższe. Tak czy owak, jest to kilkaset tysięcy osób. Nie wszyscy to zdeklarowani dysydenci, choć i takich było wielu. To również aktywiści społeczni, artyści, blogerzy – członkowie grup, które nieuchronnie będą się znajdować z powodu swoich poglądów i aspiracji pod coraz większą presją. Lecz również wysoko wykwalifikowani specjaliści, którzy nie chcą żyć w państwie toczącym wojnę napastniczą z sąsiadem, a ich umiejętności pozwalają im łatwo się odnaleźć w dowolnym miejscu na Ziemi. Dla tych ludzi wyjazd z wizą turystyczną, po to aby ewentualnie później zgłosić się po azyl polityczny, jest najłatwiejszym sposobem. Wziąwszy to pod uwagę, pozostawienie możliwości takich podróży ma dwa plusy. Pierwszy – pomaga dysydenckim środowiskom i ułatwia tworzenie na Zachodzie silnego antyputinowskiego ośrodka. Drugi – może ważniejszy – sprzyja wydrenowaniu Rosji ze specjalistów, którzy są tam dramatycznie potrzebni, a których brak będzie się realnie przekładał na jej sprawność, przede wszystkim informatyczną. Takie wyjazdy powinniśmy wręcz promować.
Spośród argumentów Sikorskiego za najsłabsze uważam ten o europeizacji Rosji – nie jest to moim zdaniem możliwe – oraz ten o rusofobicznym argumencie. Rosja krajem europejskim nie będzie nigdy, to klasyczne państwo cywilizacji turańskiej, by odwołać się do Konecznego. Pozornie zeuropeizować się mogą najwyżej niektórzy przedstawiciele elity. Podkreślam: pozornie. Gdy idzie o kwestię rusofobii – w grze są już tak duże karty, że sprawa ewentualnego zakazu wydawania wiz rosyjskim obywatelom nie będzie tu mieć większego znaczenia.
Ważne jest zastrzeżenie byłego ministra spraw zagranicznych o wzmocnionej kontroli przy wnioskach wizowych. Faktycznie, po stronie zwolenników zakazu pojawia się istotny argument, że zakaz wizowy może zapobiec tworzeniu w Europie środowisk dywersyjnych czy po prostu przedostawaniu się szpiegów. Tyle że od zapobiegania takim sytuacjom są służby. Mamy prawo oczekiwać, że będą działać sprawnie. A przecież szpiedzy czy dywersanci mogli wjeżdżać do Europy już wcześniej, nie tylko z Rosji, co się przecież działo. I nikt wtedy nie postulował, żeby zaprzestać wydawania wiz na przykład obywatelom państw Magherbu.
Pomysł z wizami dla Rosjan wygląda na kolejny gest, wykonywany w imię racji moralnych – wcale nie tak zresztą oczywistych – a bez przemyślenia korzyści i strat. Przedstawiciele partii wojny powinni zrozumieć, że czasami Rosji może najbardziej szkodzić nie to, co stanowi bezpośredni na nią atak.
Oto naści twoje wiosło:
błądzący w odmętów powodzi,
masz tu kaduceus polski,
mąć nim wodę, mąć.
Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka